Kiedy weszliśmy na wybrukowany dziedziniec twierdzy, Adenabar niepewnie zatrzymał się i zaczął mi się badawczo przyglądać. Sam czułem, że mój wygląd może wzbudzić wątpliwości w oczach prokonsula. Tam, na miejscu kaźni, nie raził nikogo, tu jednak panował rzymski ład i porządek, czuć też było woń koszar. Ten zapach metalu, skóry, środków czyszczących i dymu nie jest zapachem przykrym, ale zmusza mężczyznę, by krytycznie spojrzał na zakurzone buty i wygładził ręką fałdy płaszcza. Na dziedzińcu znajdował się ołtarz legionu, przed którym skłoniłem się z szacunkiem, choć nie widziałem wizerunku cesarza.
Adenabar skarżył się na konieczność oszczędzania wody, co utrudniało ablucje. Zaprowadził mnie do kwater oficerskich i polecił niewolnikom zadbać, bym mógł się umyć i zmienić odzienie. Powiedział, że w tym czasie pójdzie do prokonsula złożyć meldunek i od razu mnie zapowie.
Rozebrałem się, namaściłem i uczesałem włosy oraz zmieniłem tunikę i wyszczotkowałem płaszcz. Uważałem też za wskazane wsunąć patrycjuszowski pierścień na palec, chociaż zwykle go nie noszę, aby zbytnio nie zwracać na siebie uwagi. Spieszyłem się, kiedy więc wyszedłem znów na dziedziniec, prokurator Poncjusz Piłat właśnie schodził z asystą po schodach z wieży. Miał zniecierpliwiony wyraz twarzy. Jakiś bogacz żydowski chciał z nim rozmawiać, ale odmawiał przekroczenia progu dziedzińca, aby się nie strefie przed samym szabatem. Skoro namiestnik postanowił mimo tego – i o tak niezwykłej porze – podjąć z nim rozmowę, musiał to być mąż bardzo wpływowy i żyjący w zgodzie z Rzymianami. Dołączyłem do grupy gapiących się żołnierzy. Okazało się, że ta nieoczekiwana wizyta ma związek z dzisiejszymi wydarzeniami; bogaty stary Żyd spokojnie i z godnością prosił, aby przed szabatem pozwolono mu zdjąć z krzyża ciało Jezusa Nazar ej skiego i pochować je w jego własnym ogrodzie, leżącym w pobliżu miejsca kaźni.
Poncjusz Piłat spytał stojących wokoło, czy król żydowski na pewno umarł na krzyżu, a potem rzekł:
– Wystarczająco dużo było z nim przykrości i kłopotów. Moja zona rozchorowała się przez ten niepotrzebny konflikt. Weź go i niech juz w końcu będzie spokój z tą sprawą.
Żyd złożył na ręce urzędnika zwyczajowy podarunek i odszedł z tą samą godnością, z jaką przyszedł. Zdziwiony Piłat zwrócił się do swojej asysty.
– Czy Józef Arymatejczyk nie jest członkiem tej samej rady, która skazała Jezusa? Skoro Nazarejczyk miał tak wysoko postawionych protektorów, to przecież mógł wykorzystać wcześniej ich możliwości. Wtedy zaoszczędzilibyśmy sobie udziału w sprawie, która nie przyniosła nam chluby.
Adenabar dał mi sygnał. Wysunąłem się do przodu, pogratulowałem Poncjuszowi nominacji na prokonsula i wymieniłem swoje nazwisko. Okazał szczere zainteresowanie i doskonałą pamięć:
– Ależ tak, oczywiście, że cię znam. Twój ojciec, Manilianus, był słynnym astrologiem, a jesteś też spokrewniony z rodem Mecenasów. Że też trafiłeś w tak paskudny dzień do Jeruzalem! Na szczęście trzęsienie ziemi nie wyrządziło w mieście większych szkód. No więc zobaczyłeś na własne oczy, że Jezus Nazar ej ski umarł. Ale co tam mówić! Za rok nikt go nie będzie pamiętał. – Nie usiłował nawet słuchać mej odpowiedzi, tylko ciągnął: – Małżonka ucieszy się, gdy cię spotka. Nie jest zdrowa, ale na pewno z chęcią wstanie na wieczerzę, którą razem zjemy. Sam też nie czuję się najlepiej. Reumatyzm mi dokucza, a jak sam widzisz, moje stanowisko w Jeruzalem wymaga stałego biegania pod górę i w dół po stromych schodach.
Mimo tych wyznań poruszał się sprężyście i bez trudu, ale tkwił też w nim jakiś niepokój, który nie pozwalał mu zatrzymać się na jednym miejscu. Był szczupły i miał początki łysiny, którą maskował, zaczesując włosy od tyłu na czoło. Przypomniałem sobie, że jego kariera urzędnicza nie przebiegała błyskotliwie i że intratne stanowisko prokuratora otrzymał tylko dzięki małżeństwu. Oczywiście nie jest prokonsulem; podlega prokonsulowi Syrii. Ma zimne, badawczo patrzące oczy, umie się oschle śmiać i potrafi żartować sam z siebie. Sądzę, że głęboko wierzy, iż obowiązkiem Rzymianina jest czynić sprawiedliwość między zwaśnionymi narodami. Prawdopodobnie dlatego przypadek Jezusa Nazarejskiego wyprowadził go z równowagi.
– Mogę się założyć, że kiedy tylko wejdę na górę do swego pokoju
– powiedział cierpko – Żydzi natychmiast ściągną mnie na dół, na dziedziniec, bym rozwiązywał ich kłopoty. Łatwo im przychodzi zapewniać rękoma Rzymianina poszanowanie tutejszych zwyczajów, tylko że w praktyce czyni to ze mnie raczej wykonującego rozkazy sługę niż pana, który te rozkazy wydaje.
Zaczął niespokojnie krążyć po dziedzińcu i ruchem ręki zaprosił, bym mu towarzyszył.
– Widziałeś ich Świątynię? My, poganie, mamy prawo wstępu do jej przedsionka, ale na wewnętrzny dziedziniec pod groźbą kary śmierci nie może wejść nikt nie obrzezany. Trudno uwierzyć, że żyjemy w cesarstwie rzymskim. Nawet nie wolno nam wystawić wizerunku cesarza. A groźba kary śmierci nie jest żartem! Mamy przykre doświadczenia. Od czasu do czasu jakiś postrzelony wędrowiec ze zwykłej ciekawości przebiera się za Żyda, aby zobaczyć zakazane wnętrze Świątyni, choć tam nie ma nic nadzwyczajnego. Czasami przy świątecznej ciżbie to się udaje, ale jeśli prawda wyjdzie na jaw, mają prawo – i wykorzystują je bez skrupułów – ukamienować takiego intruza. Nie jest to wcale śmierć przyjemna! Mam nadzieję, że nie planujesz zwiedzania Świątyni.
Wypytywał mnie o nowinki z Rzymu i wyczytałem z jego oczu, że uspokoił się, gdy mu opowiedziałem o zimie spędzonej w Aleksandrii na studiach filozoficznych. Zapewne doszedł do wniosku, że jestem politycznie nieszkodliwy i – by zaznaczyć swoją życzliwość – zapominając o reumatyzmie zaprowadził mnie na wewnętrzny dziedziniec twierdzy i razem ze mną wdrapał się na wysoką wieżę, skąd można obejrzeć niemal cały teren Świątyni. To rzeczywiście wspaniała budowla, ma wiele dziedzińców i przepiękne krużganki kolumnowe. Poncjusz wskazał mi dziedzińce handlarzy i pogan oraz kobiet i Żydów, a także centralną budowlę, w której znajduje się największa żydowska świętość i do której nawet ich najwyższy kapłan może wchodzić tylko raz w roku. Zapytałem, czy prawdą jest, że w tej Świątyni Żydzi czczą złotą głowę kulana jako złotego cielca. Taka powiastka bardzo jest rozpowszechniona wśród różnych narodów. Prokonsul zaprzeczył z pełnym przekonaniem:
– Tam nie ma absolutnie nic. To całkiem pewne. W poprzedniej Świątyni, w czasie szalejącego pożaru, Pompejusz ze świtą kilku oficerów wszedł za zasłonę i nic tam nie znalazł.
Znowu go wezwano na dół, więc zeszliśmy na dziedziniec fortecy. Tam w asyście żydowskich wartowników Świątyni oczekiwał przedstawiciel najwyższego arcykapłana, który płaczliwie i gorączkowo zarazem domagał się, aby jeszcze przed zachodem słońca zdjęto ciała ukrzyżowanych. Poncjusz Piłat zgodził się i pro forma sprzeczali się, czy to należy do obowiązków żydowskich, czy też rzymskich, chociaż było wyraźnie widoczne, że Żydzi sami chcieli przeprowadzić tę nieprzyjemną misję – nie bez powodu przedstawiciel arcykapłana wziął ze sobą wartowników. Mieli przewieźć zwłoki na śmietnik i tam je spalić.
Prokonsul ostrym tonem ostrzegł, że nie wolno im tknąć ciała Jezusa Nazarejskiego, bo już obiecał je wydać komuś innemu.
Wiadomość ta nie przypadła wysłannikowi do gustu, ale nie chciał się kłócić, bo otrzymał tylko polecenie uprzątnięcia ciał przed rozpoczęciem szabatu. Próbował wprawdzie pytać, kto, dlaczego i gdzie chce zabrać ciało Jezusa, ale prokonsul już miał dość i uciął: