– Powiedziałem, co miałem do powiedzenia. – Odwrócił się plecami na znak, iż rozmowa skończona, i poseł rad nierad wyszedł z dziedzińca wraz z wartownikami.
– Z królem żydowskim są kłopoty nawet po jego śmierci – zauważyłem.
– Tyś to powiedział – odparł Poncjusz Piłat po chwili namysłu.
– Jestem człowiekiem doświadczonym i zazwyczaj nie zawracam sobie głowy bieżącymi sprawami, ale ten fałszywy wyrok męczy mnie bardziej, niż się spodziewałem. Rano Jezus sam przyznał mi się, że jest królem żydowskim, ale dodał, że jego królestwo nie jest z tego świata. Dlatego uznałem, że nie jest groźny politycznie i nie chciałem go skazać, ale Żydzi mnie zmusili. – Rozgniewany uderzył pięścią w dłoń. – Padłem ofiarą żydowskiego wichrzycielstwa i intryg. Aresztowali go w środku nocy, w pośpiechu zwołali prawomocne zgromadzenie i wydali wyrok. Równie dobrze mogli go sami ukamienować za obrazę ich Boga. Wprawdzie nie mają prawa wykonywania wyroków śmierci, ale takie przypadki już się zdarzały. Bronili się wówczas, twierdząc obłudnie, że nie mogli przeciwstawić się słusznemu gniewowi ludu. Tym razem właśnie ze względu na lud nie zaryzykowali. Postanowili wmieszać Rzymian. Wysłałem więc Jezusa, który wychował się w Galilei i głównie tam nauczał, na przesłuchanie do żydowskiego księcia Galilei, ale ten szczwany Herod Antypas zadowolił się wyszydzeniem podsądnego i odesłał go z powrotem do mnie, żebym ja odpowiadał za wydanie wyroku.
– Ale co miał na myśli – ośmieliłem się wtrącić – kiedy mówił, że jego królestwo nie jest z tego świata? Nie należę do ludzi przesądnych, ale przecież ziemia drżała, kiedy umierał. Również niebo pociemniało, jakby litościwie chciało osłonić jego cierpienia.
Prokonsul spojrzał na mnie z wrogością i grubiańsko wrzasnął:
– Mógłbyś przynajmniej ty, jako gość, nie robić mi wymówek, co czyni moja żona od samego rana. A setnika Adenabara wsadza do paki, jeśli jeszcze raz zacznie ględzić o synu Bożym. Ta syryjska zabbbonność jest nie do zniesienia. Pamiętaj, że jesteś Rzymianinem.
Dziękowałem bogom, że w chwili szczerości nie wspomniałem o przepowiedniach, które mnie tu przywiodły. Rozdrażnienie Piłata utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę wyjaśnić całą sprawę, i to tak dokładnie, jak tylko potrafię. Nie jest rzeczą normalną, żeby prokurator Rzymu miał wyrzuty sumienia z powodu ukrzyżowania jakiegoś buntownika. Król żydowski był z całą pewnością wyjątkowym człowiekiem.
Poncjusz Piłat zaczął wspinać się po schodach do swego mieszkania, zaprosiwszy mnie na wspólny posiłek, gdy tylko się ściemni. Wróciłem więc do kwater oficerskich, gdzie po służbie tęgo popijano. Słyszałem, że Judea ma doskonałe winnice, i zgodziłem się z tym, kiedy napiłem się oficerskiego wina. Zmieszane z wodą było orzeźwiające i ani zbyt kwaśne, ani za słodkie. Pogawędziłem z oficerami i instruktorami szermierki; dowiedziałem się od nich, że Poncjusz Piłat rzeczywiście był przeciwny skazaniu żydowskiego króla i tylko pod naciskiem Żydów wydał go na ukrzyżowanie. Wprawdzie zarządził chłostę i istotnie żołnierze naśmiewali się z Jezusa na dziedzińcu, ale taki już mieli zwyczaj, po chłoście zaś chcieli go wypuścić. Wyczuwałem, że teraz wszystkich męczyło poczucie winy, czuli potrzebę usprawiedliwiania się i oskarżania Żydów. Trzęsienie ziemi wywarło na nich ogromne wrażenie. Kiedy już się upili, niektórzy opowiadali, że słyszeli od Żydów o cudach, jakie czynił król. Uzdrawiał chorych, wypędzał szatana, a kilka dni temu, niedaleko Jeruzalem, wskrzesił umarłego, który od wielu dni leżał w grobie. Uznałem te opowieści za typowy przykład rozprzestrzeniania się plotek, co zwykle ma miejsce, gdy wydarzy się coś wstrząsającego. Z najwyższym trudem skrywałem śmiech, patrząc, jak z otwartymi gębami ci stosunkowo oświeceni ludzie słuchali i dawali wiarę rzeczom nieprawdopodobnym. Ktoś nawet znał nazwisko wskrzeszonego. Z całą powagą twierdzili, że właśnie wskrzeszenie umarłego, o czym wiadomość błyskawicznie rozeszła się po całym Jeruzalem, ostatecznie skłoniło starszych gminy żydowskiej do wydania wyroku śmierci na cudotwórcę.
Inny dowód nietolerancji Żydów przytoczył dowódca oddziału jazdy na wielbłądach, który na święto Paschy zjechał do Jeruzalem z pustyni. Otóż jakiś rok albo dwa lata temu książę galilejski, Herod Antypas, ukarał śmiercią proroka, który wzywał ludzi, aby chrzcili się w Jordanie na znak poddaństwa przyszłemu królestwu. Ów dowódca widział tego człowieka na własne oczy; odziany był tylko w skórę wielbłądzią i w ogóle nie jadł mięsa.
Opowiedzieli mi też, że nad brzegiem Morza Martwego, na odosobnionym i zamkniętym obszarze pustyni, żyje kilkusetosobowa kolonia Żydów. Jej członkowie mają za zadanie badać święte Księgi i czekać nadejścia królestwa. Zachowujący wstrzemięźliwość mężowie obliczają czas inaczej niż ortodoksyjni Żydzi i przechodzą wiele stopni wtajemniczenia, zanim zostaną wyświęceni.
Zrobiło się ciemno, zapalono lampy. Nadszedł czas, aby pójść do namiestnika. Wysłuchałem nie tylko wielu opowieści – legioniści w zaufaniu poinformowali mnie, że przemycili do twierdzy muzykantów i kilka tancerek syryjskich. Gdy namiestnik pójdzie spać, powiedzieli, mogę tu wrócić, a zabawimy się wspólnie. Uważali, że zasłużyli sobie na rozrywkę w Paschę, która przyniosła tyle niespodziewanych kłopotów.
Mieszkanie namiestnika w wieży miało ponury wygląd, co usiłowano złagodzić drogimi kobiercami i kilimami. Nawet poduszki na sofach pokryte były pięknymi tkaninami. Naczynia pochodziły z Syrii, wino podawano w szklanych pucharach. Z gości, oprócz mnie, był milczący dowódca fortecy; mógł być zdolnym strategiem, ale obecność przy stole Klaudii Prokuli i towarzyszącej jej kobiety tak mu przeszkadzała, że nie potrafił ust otworzyć. Był też Adenabar i sekretarz prokonsula. W lampach palił się aromatyczny olej, a pachnidła obydwu pań rywalizowały z jego wonią.
Cieszyłem się na spotkanie z Klaudią Prokulą, choć gwoli uczciwości przyznaję, że wątpię, bym ją poznał na ulicy. Była wyschnięta i blada, a dla zatuszowania siwizny ufarbowała włosy henną. Tylko oczy się nie zmieniły i kiedy w nie spojrzałem, odczytałem w nich tę samą niespokojną tkliwość, która – kiedy jeszcze byłem młody
– pewnego popołudnia urzekła mnie w domu Prokulów w Rzymie.
Wyciągnęła do mnie obie wypielęgnowane, choć wychudłe ręce i długo na mnie patrzyła. Potem, ku memu zdumieniu, bez słowa objęła moją szyję, pocałowała w twarz, płacząc i wołając:
– Marku, Marku! Taka jestem szczęśliwa, żeś przyszedł! Może ty mnie rozweselisz w ten straszliwy wieczór!
Dowódca fortecy odwrócił twarz, wstydząc się za gospodarza i za mnie. Rozdrażniony Poncjusz Piłat powiedział z wymówką:
– No, no, Klaudio. Spróbuj się opanować. Wszyscy wiemy, że jesteś chora.
Klaudia Prokula oderwała ręce od mojej szyi. Już nie była piękna, bo po uszminkowanej twarzy ciekły strumienie łez.zabarwionych niebieskim tuszem. Tupnęła nogą i ostro krzyknęła:
– To nie moja wina, że męczą mnie złe sny. Czyż nie ostrzegałam cię, byś nie podnosił ręki na tego świętego męża?
Zauważyłem zdenerwowanie Poncjusza Piłata i pomyślałem, że tak oto płaci się najwyższą cenę za pozycję uzyskaną dzięki wsparciu rodziny żony- Inny mężczyzna, jak sądzę, nakazałby małżonce spokój, prokonsul zaś tylko bezradnie głaskał ją po ramieniu i prosił, by się opanowała. Dama do towarzystwa, wybitnie piękna niewiasta, zaczęła szybko poprawiać makijaż Klaudii.
Poncjusz wziął z rąk niewolnika czerpak i własnoręcznie nalał wina do szklanych pucharów, z których był bardzo dumny. Pierwszy kielich podał mnie, a nie dowódcy fortecy. A więc kazał przejrzeć mój bagaż! Specjalnie zostawiłem na wierzchu tę szorstką, opryskliwą rekomendację, którą otrzymałem z uwagą, że nie mogłem wymyślić nic mądrzejszego niż strząśnięcie pyłu rzymskiego ze swoich nóg. Na liście jest imię, którego nie wymienię, ale które, jak stwierdziłem, i na Wschodzie ma ogromną wagę. Dziękuję Ci więc jeszcze raz, Tulio, że przywołałaś je, wysyłając mnie z Rzymu.