– Żyd to Żyd – otworzył w końcu usta dowódca fortecy – każdy jest skrytobójcą. Bat, włócznia i krzyż to jedynie słuszny program polityczny, który może ich uspokoić.
– Ziemia się trzęsła, kiedy umierał – wzdrygnął się Adenabar.
– Myślę, że naprawdę był synem Boga. Ale ty nie mogłeś inaczej postąpić. Teraz umarł i już nie wróci.
– Chciałbym więcej się dowiedzieć o tym jego królestwie – powiedziałem, korzystając z okazji.
– A co będzie, jeśli wróci? Co wtedy zrobicie? – spytała Klaudia Prokula, patrząc na mnie rozszerzonymi źrenicami.
Powiedziała to z takim przejęciem, że dreszcz przeszedł mi po plecach, dostałem gęsiej skórki. Przypomniałem sobie, że na własne oczy widziałem, jak król żydowski wydał ostatnie tchnienie.
Poncjusz Piłat z politowaniem spojrzał na żonę, potrząsnął głową i powiedział łagodnie, jak się mówi do człowieka niezrównoważonego:
– A niech sobie wraca, jeśli o mnie idzie, moja droga. To już nie mój kłopot.
Do jadalni ostrożnie zajrzał służący i wywołał sekretarza. Prokurator westchnął z ulgą:
– No, zaraz usłyszymy nowiny z miasta. Zostawmy już ten przykry temat.
Skończyliśmy posiłek w minorowym nastroju, niewolnicy uprzątnęli naczynia, piliśmy wino. Aby rozweselić kobiety, zanuciłem najnowsze piosenki z Aleksandrii, potem Adenabar wyszkolonym głosem zaśpiewał bardzo nieprzyzwoitą piosenkę, popularną w dwunastym legionie. Wszedł sekretarz; Poncjusz Piłat, demonstrując pełne zaufanie do nas, kazał mu głośno zreferować nowiny. Widocznie opłacani przez prokonsula szpiedzy podkradali się wieczorami do twierdzy, żeby zdać meldunki.
– Trzęsienie ziemi wywołało w mieście wielką panikę, bo w tym samym czasie wewnętrzna zasłona Świątyni pękła z góry do dołu – opowiadał sekretarz. – Ten mężczyzna, który sprzedał Nazarejczyka, wrócił w ciągu dnia do Świątyni i oddał trzydzieści srebrników. W domu arcykapłana zapanowało wielkie rozdrażnienie, kiedy wyszło na jaw, że dwaj członkowie rady, Józef i Nikodem, zdjęli ciało z krzyża i pochowali je w pieczarze niedaleko miejsca kaźni. Nikodem kupił całun, a także sto funtów kadzideł, mirry i aloesu. Ale w ogóle miasto jest spokojne i zgodnie ze zwyczajem obchodzi wigilię Paschy. Zwolennicy Jezusa rozsypali się jak pióra na wietrze. Sanhedryn postanowił upowszechnić tezę, że „lepiej, kiedy jeden umrze za naród, niż miałby wyginąć cały naród". To już uspokoiło nastroje. W każdym razie głośno nie mówi się o Jezusie. Prawdopodobnie zabobonna cześć, jaką go darzono, rozwiała się, kiedy nie uczynił żadnego cudu i umarł haniebną śmiercią. – Tu sekretarz spojrzał na nas, roześmiał się i dodał: – Jest jeszcze jedna sprawa, choć nie wiem, czy warto o niej wspominać, ale wiadomość o niej pochodzi z dwóch źródeł. On, Jezus, groził, że zmartwychwstanie trzeciego dnia. Skąd ta historia się wzięła, nie wiem, ale mówią o tym w domu arcykapłana. Teraz tam debatują, w jaki sposób zabezpieczyć się przed taką ewentualnością.
– A co, nie mówiłam?! – krzyknęła triumfalnie Klaudia Prokula.
– To znaczy, oni oczywiście w to zmartwychwstanie nie wierzą szybko poprawił się sekretarz. – Ale może się przecież zdarzyć, że jego poplecznicy spróbują wykraść ciało i w ten sposób oszukać prostych ludzi. Dlatego kapłani i członkowie Rady są wściekli, że nie udało im się spalić zwłok Jezusa razem z ciałami tamtych dwóch łotrów.
– Powinienem się był domyślić, że ten człowiek nawet nocą nie da im spokoju – rzekł cierpko Poncjusz. Był tak zdenerwowany tą głupią historią, że zawołał mnie i Adenabara i na osobności upewnił się raz Jeszcze o śmierci Jezusa. Widzieliśmy ją przecież na własne oczy, widzieliśmy też, że żołnierz przebił włócznią martwe ciało. Obaj przysięgaliśmy więc:
– Ten człowiek umarł, wisząc na krzyżu, i nie wstanie więcej.
Po winie i po tych wszystkich przeżyciach noc była niespokojna; choć zmęczony, spałem kiepsko i miałem złe sny. Poza tym do późnej nocy ze wspólnej jadalni oficerskiej dochodziły odgłosy pijackich zawodzeń, które mi przeszkadzały. O świcie ostatecznie rozbudziły mnie dochodzące z terenu Świątyni rozdzierające głosy trąb, które roznosiły się nad całym miastem. Wszystko co widziałem i słyszałem poprzedniego dnia, wróciło jak żywe. Wspomnienie króla żydowskiego i myśl o jego królestwie znów zaczęły mnie gnębić.
Aby sobie wszystko uzmysłowić i zapamiętać, co na własne oczy widziałem, zacząłem pisać. Ale wszedł pijany jeszcze Adenabar z zapuchniętymi ślepiami i powiedział, żebym zszedł na dziedziniec, jeśli chcę zobaczyć coś komicznego. Właśnie przybyła delegacja Sanhedrynu i arcykapłana, aby mimo szabatu – i to wielkiego!
– rozmawiać z prokonsułem. Poncjusz Piłat kazał im długo na siebie czekać i porządnie ich zbeształ, że wciąż mu przysparzają kłopotów.
Ale oni naprawdę byli zaniepokojeni i twierdzili, że jeśli zwolennicy Jezusa wykradną jego ciało z grobu i zaczną opowiadać, że zgodnie z obietnicą trzeciego dnia powstał z martwych, mogą wybuchnąć groźne zamieszki. Dlatego zaklinali i prosili, aby ustawił przed grobem wartę legionistów, bo nie mają zaufania do swoich żołnierzy, i aby na wszelki wypadek pozwolił opieczętować grób pieczęcią prokuratorską, której żaden Żyd nie odważy się złamać.
Piłat wyzwał ich od bab i tumanów i drwił z nich:
– Wyglądacie, jakbyście umarłego bali się bardziej niż żywego.
Na to Żydzi obiecali obsypać go podarunkami zaraz po szabacie, bo w czasie szabatu nie wolno im niczego nosić. Poncjusz Piłat uległ im wreszcie i tak jak chcieli, wysłał dwóch wartowników oraz sekretarza legionu. Sekretarz otrzymał polecenie opieczętowania grobu – wprawdzie nie pieczęcią prokuratorską, ale oficjalną pieczęcią dwunastego legionu. Na noc rozkazał wzmocnić wartę do czterech lub nawet ośmiu żołnierzy, wedle decyzji dowódcy warty, bo dobrze wiedział, że dwóch wartowników rzymskich nie może- się czuć nocą bezpiecznie poza murami miasta.
Pomyślałem, że spacer dobrze mi zrobi, i wraz z wyznaczonymi żołnierzami poszedłem w towarzystwie sekretarza aż do grobu. Na miejscu kaźni ponuro sterczały trzy okrwawione drzewa; poprzeczne części krzyży oderwano podczas zdejmowania ciał. Tuż obok znajdował się piękny ogród, a w nim wykuty w skale grób, zamknięty ogromnym głazem. Odsunięcie takiego głazu wymagało siły dwóch ludzi. Dzień był gorący, sekretarz uznał więc, że nie ma potrzeby otwierać grobu, skoro postawieni przez Żydów wartownicy twierdzili, że kamienia nikt nie tknął od czasu, gdy służba zdrajców rady, Józefa i Nikodema, przywaliła wejście. Kiedy sekretarz pieczętował grób, czułem unoszący się zza głazu silny zapach mirry. Choć może to tylko kwiaty, kwitnące dookoła, pachniały tak mocno. Obydwaj legioniści grubiańsko żartowali ze swego zadania, ale obydwaj wyraźnie byli zadowoleni, że przypadła im służba w ciągu dnia, a przed wieczorem przyjdą zmiennicy.
W drodze powrotnej rozstałem się z sekretarzem, aby obejrzeć Świątynię, ponieważ zapewnił mnie, że bez obaw mogę dojść aż do dziedzińca. Przez most nad doliną dotarłem do świętej góry i wraz z tłumem przez potężną bramę wszedłem na dziedziniec dla pogan. Od samego ranka naród walił do Świątyni z miasta, lecz na dziedzińcu było jeszcze sporo miejsca, mogłem zatem podziwiać piękno kolumnowego przedsionka. Natomiast nie kończące się pienia religijne i głośne modlitwy, zapach krwi i palącego się mięsa, uniesienie i ekstaza wiernych wydały mi się wstrętne. Rozmyślałem o ukrzyżowanym, który spoczywał w skalnym grobie, i cała moja sympatia była po jego stronie, choć tak mało wiedziałem o tym żydowskim królu.