Wróciłem do fortecy i do późnej nocy pisałem, żeby się uwolnić od przykrych myśli. Ale nie osiągnąłem poprawy nastroju, bo nie czułem, jak dawniej, Twojej obecności, Tulio.
Historia żydowskiego króla nie może się tak zakończyć. Chcę się dowiedzieć więcej o jego królestwie, nawet poczyniłem już pewne kroki, ażeby dotrzeć do jego zwolenników i usłyszeć, czego za życia nauczał.
LIST TRZECI
Napisałem własne i Twoje imię, ale kiedy zobaczyłem je na papirusie-zdziwiłem się: czy ten, któr y to pisze, jest mną czy też kimś obcym we mnie? Nie jestem już tym, kim byłem dawniej, podejrzewam, że opętały mnie żydowskie czary w tych najdłuższych w moim życiu dniach. Jeśli wszystko rzeczywiście odbyło się w taki sposób, jaki ja sam, choć z powątpiewaniem, zmuszony byłem stwierdzić, to przecież wiem, że poświadczyłem coś, co się nigdy przedtem nie wydarzyło. I czy to wszystko nie zmusi mnie do uznania za prawdziwe również tego, co mówią bajki, których przenośne znaczenie filozofowie i cynicy dawno już odkryli?
Nie wiem, czy kiedykolwiek odważę się posłać Ci ten list. Poprzednie zwoje także wciąż są ni e wysłane. Może to i dobrze, bo gdybyś je przeczytała, zapewne pomyślałabyś, że biedny Marek postradał resztki rozumu. Ja jednak nie jestem fantastą, tylko przez całe życie poszukiwałem czegoś więcej niż kroczenie drogą cnoty lub drogą rozkoszy. Sam przyznaję, że ja k przystało na człowieka mego pochodzenia, od młodości odznaczałem się brakiem umiaru i nigdy nie umiałem znaleźć mądrej równowagi między wstrzemięźliwością a użyciem. Poza granice rozsądku wychodziłem z uprawianiem nocnych czuwań, postów i ćwiczeń fizycznych w latach szkolnych w Rodos – i bez pamięci zatraciłem się w miłości do Ciebie, Tulio, bo nigdy nie mogłem się Tobą nasycić.
Ponadto mogę Cię zapewnić, że tkwi we mnie poczucie realności i jakaś czujność; niwelują one wszelki e pokusy samounicestwienia. Gdybym nie miał takiego wewnętrznego nadzorcy, prawdopodobnie nie zgodziłbym się na wyjazd z Rzymu; raczej wolałbym stracić cały swój dobytek, a może i życie, niż zrezygnować z Ciebie. Kiedy to piszę, i nadzorca stoi nade mną cały czas, abym starał się dokładnie odtworzyć, co widziałem na własne oczy, i oddzielić to od tego, co słyszałem, aby w rezultacie uzyskać dowód prawdy. Uważam za słuszne zapisać moje doświadczenia, choćbym nawet nigdy nie wysłał Ci tego listu. Będę więc notował wszystko, nawet sprawy błahe, bo jeszcze nie wiem, nie mogę sprecyzować, co jest drobiazgiem, a co rzeczą ważną. Myślę, iż będę mógł zaświadczyć pojawienie się na świecie nowego boga. Wobec tego nawet coś, co teraz wydaje się błahostką, może mieć kiedyś duże znaczenie. Chodzi tu 0 zakres moich słów. Jeśli wszystko, co przeżyłem, jest prawdą – to świat się zmienia. Nie – on już się zmienił i rozpoczęła się nowa era!
Mój nadzorca czuwa i napomina, bym nie wierzył w to, co może jest tylko moim pragnieniem. Chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek pragnąłem czegoś tak niepojętego. Nie, sam nie mógłbym tego wymyślić ani nawet wyjaśnić. Jeśli o czymś myślałem, to o realnym ziemskim królestwie, które już nie wchodzi w rachubę, zetknąłem się bowiem z czymś zupełnie innym, czego jeszcze nie rozumiem. Sam siebie przestrzegam, abym przez pychę nie starał się wyolbrzymiać wydarzeń, które może wcale nie miały miejsca. Bo w końcu kimże ja, Marek, jestem, żeby właśnie mnie przytrafiło się coś takiego? Nie jestem nikim ważnym. Ale przecież nie mogę zaprzeczyć faktom. A więc opowiem.
Kiedy późno w nocy dobrnąłem do końca mego poprzedniego listu, palce mi zdrętwiały i nie mogłem od razu zasnąć. Wreszcie usnąłem twardo, ale na krótko, bo przed świtem zbudziło mnie ponowne trzęsienie ziemi. Było dłuższe i bardziej przerażające niż poprzednie. Trzask rozbitych naczyń i hałas spadających ze ścian tarcz i pancerzy postawiły na nogi wszystkich mieszkańców twierdzy. Kamienna posadzka kołysała się tak gwałtownie, że padłem plackiem na ziemię. Na dziedzińcu wartownicy otrąbili alarm. Muszę z szacunkiem wyrazić się o dyscyplinie w legionie, albowiem mimo wyrwania ze snu i mimo ciemności ani jeden zaspany żołnierz nie wybiegł na zewnątrz bez broni. A przecież pierwsza myśl skłania człowieka do natychmiastowej ucieczki na zewnątrz, poza budynki, które mogą runąć.
Było jeszcze tak ciemno, że zapalono pochodnie. Po chwilowym zamieszaniu odkryto pęknięcie muru w kilku miejscach, ale ofiar śmiertelnych nie było. Stwierdzono tylko kilka niegroźnych zwichnięć, guzów i ran, które powstały na skutek przepychania się.
Dowódca wysłał niezwłocznie patrole do miasta, aby zorientować się w szkodach, i dał rozkaz gotowości bojowej wojskowemu oddziałowi straży pożarnej, ponieważ wybuchające wskutek trzęsienia ziemi pożary powodują zwykle większe straty niż samo trzęsienie. Prokonsul zerwał się z łóżka i tylko narzucił opończę. Stał bosy na schodach, ale ani nie zszedł na dół, ani nie mieszał się do wydawania rozkazów. Ponieważ drgania ziemi się nie powtarzały i koguty zaczęły już piać, uznał, że nie trzeba wysyłać kobiet za mury miasta. Oczywiście po przebytym szoku nikt nie chciał wracać do sypialni. Niebo przejaśniło się. Kiedy gwiazdy zgasły, znowu rozległ się ryk trąb z żydowskiej Świątyni – znak, że trwa nabożeństwo, jakby nic się nie stało. Pozwolono rozejść się żołnierzom, którzy normalnie przygotowywali się do służby. Otrzymali tylko suchy prowiant, bo bezpieczniej było nie rozpalać jeszcze ognia. Patrole wracały z miasta jeden za drugim i meldowały o objawach strachu i paniki – wiele osób uciekło poza mury. Zawaliły się jakieś ściany, ale nic groźnego się nie wydarzyło. Prawdopodobnie było to miejscowe trzęsienie ziemi, zlokalizowane w pobliżu twierdzy i Świątyni.
Warty zmieniły się. Minimalnie opóźniona pierwsza kohorta pomaszerowała przez miasto do cyrku. W tej wspaniałej budowli od lat nie urządzano walk gladiatorów ani zwierząt i tylko legion wykorzystywał arenę do swych ćwiczeń.
Wróciłem do pokoju, rozdeptując rozbite gliniane skorupy. Porządnie umyłem się i ubrałem. Krzątałem się jeszcze, gdy goniec wezwał mnie do prokonsula. Poncjusz Piłat kazał wystawić fotel na taras przy schodach. Widocznie wolał nie siedzieć wewnątrz budynku, choć nie okazywał obawy przed ponownym wstrząsem. Stali przed nim dowódca twierdzy, sekretarz legionu i Adenabar, a także dwóch legionistów, którzy zwyczajem syryjskim energicznie gestykulowali jakby w obronie własnej i dla lepszej relacji, chociaż w zasadzie usiłowali stać na baczność z szacunku dla wysokich szarż. Zirytowany Poncjusz Piłat zwrócił się do mnie:
– Przez to trzęsienie ziemi opóźniła się poranna zmiana warty. Tych dwóch cymbałów wysłano, aby zmienili nocną wartę przed wiadomym ci przeklętym grobem. Było tam w nocy na stałe sześciu ludzi i jeszcze dwóch na wypadek, gdyby któryś zaspał. Ci tutaj wrócili i twierdzą, że pieczęć legionu jest złamana, głaz odsunięty od wejścia, a nocni wartownicy przepadli bez śladu. – Odwrócił się do legionistów. – A ciało chociaż jest z grobie?
– Nie weszliśmy do środka. Nie było rozkazu wchodzić do grobu.
– Czemu bodaj jeden z was nie został na miejscu? Drugi w tym czasie mógł złożyć meldunek. Przecież pod waszą nieobecność każdy może tam wtargnąć!
– Baliśmy się zostać w pojedynkę – szczerze przyznali.
– Otrzymali stanowczy rozkaz, żeby poza fortecą chodzić wyłącznie dwójkami – powiedział krótko dowódca twierdzy. Wziął w ten sposób w obronę swych żołnierzy; przecież i tak odpowiedzialność spadnie na niego.