Z wyrazu twarzy legionistów można było odczytać, że nie drżeli o własną skórę. Najprawdopodobniej strachem napawał ich sam grób, a zniknięcie kolegów z nocnej warty ten strach pogłębiło. Prokonsul chyba myślał o tym samym, bo spiesznie zawołał:
– Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego! Po prostu wstrząs ziemi przesunął głaz u wejścia do grobu. Tamci syryjscy zabobonni tchórze uciekli z miejsca warty i boją się wrócić. Trzeba natychmiast ich szukać jak dezerterów. Zasłużyli na najwyższą karę. – Odwrócił się w moją stronę i dodał: – Tu idzie o honor legionu i dlatego nie ufam nikomu, bo każdy dba o własny interes. Nie potrzebuję owijania w bawełnę czy tuszowania, lecz bezstronnego stwierdzenia faktów. Ty, Marku, masz trzeźwy umysł i jesteś wystarczająco biegły w prawie. Zabierz Adenabara i tych dwóch żołnierzy. Dla bezpieczeństwa weźcie nawet całą kohortę i obstawcie teren. Tych dwóch miejcie na oku, żeby nie dali drapaka. Zobaczcie, co się stało, i przyjdźcie zameldować.
Dowódca twierdzy natychmiast wezwał trębacza, ale prokonsul rozgniewał się, trzasnął pięścią w dłoń i zawołał:
– Czyście wszyscy pogłupieli? Po co wam kohorta, wystarczy paru zaufanych ludzi. Przecież głupotą jest zwracać na siebie uwagę i robić przedstawienie z naszej hańby.
Adenabar zebrał natychmiast dziesiątkę żołnierzy i po ustawieniu ich w szyku rozkazał, by biegli. Prokonsul zatrzymał nas, wołając, że swoim tupotem przyciągniemy wszystkich ciekawskich Żydów. Ucieszyłem się, że nie muszę biec, bo wątpię, czy bez treningu zdołałbym nawet bez rynsztunku i na tak krótkiej trasie dotrzymać kroku legionistom.
Zza murów wracał do miasta tłum uciekinierów. Mieli dosyć swoich zmartwień, więc nie zwrócili na nas uwagi, zapomnieli nawet opluwać i przeklinać legionistów.
Grób przesłaniały częściowo drzewa ogrodu. Mimo to z daleka zobaczyliśmy, jak z otwartej pieczary wyszło dwóch Żydów. Byli to zwolennicy Nazarejczyka, bo z całą pewnością poznałem w jednym z nich tego przystojnego młodzieńca, który na miejscu kaźni osłaniał rozpaczające kobiety. Drugi był wysokim brodatym mężczyzną z okrągłą głową. Kiedy ujrzeli, że nadchodzimy, uciekli, chociaż wołaliśmy za nimi.
– No, do licha, mamy rybę w sieci! – wrzasnął Adenabar, ale nie posłał nikogo za nimi. Uważał, że lepiej nie rozpraszać sił, zresztą wiedział, że tamci z łatwością mogą umknąć wśród ogrodów, wiatrołomów, wzgórz i wąwozów.
Wszyscy widzieliśmy wyraźnie, że niczego ze sobą nie nieśli.
Doszliśmy do groty. Ziała otworem, bo zamykający ją głaz stoczył się po zboczu, uderzył o skałę i roztrzaskał. Nie zauważyliśmy śladów używania jakichkolwiek narzędzi. Gdyby ktoś chciał otworzyć od zewnątrz, musiałby odtoczyc głaz na bok po przygotowanym w tym celu wgłębieniu. Z ościeży zwisały strzępy urwanej wstęgi, na której umocowana była pieczęć legionu. W powietrzu czuło się mocny zapach mirry i aloesu.
– Pójdź przodem, to ja pójdę za tobą – prosił zszarzały od strachu i drżący Adenabar. Legioniści zostali w sporej odległości od grobowca, zbici w gromadkę jak stado baranów.
Razem z Adenabarem wszedłem do przedsionka grobowca i stamtąd wąskim korytarzykiem do właściwego grobu. Zanim oczy przyzwyczaiły się do ciemności, z trudem dostrzegliśmy tylko zwoje białego całunu na podłodze. Ale po chwili, kiedy wzrok oswoił się z mrokiem, stwierdziliśmy, że ciało króla żydowskiego zniknęło, zostały tylko zwoje materii. Stwardniały od mirry i aloesu całun zachował wiernie kontury ciała, natomiast chusta, którą zakryto głowę Jezusa, leżała osobno.
Z początku nie wierzyłem własnym oczom i musiałem ręką dotknąć pustego miejsca, gdzie powinna znajdować się głowa. Ale jej tam nie było! Zwoje całunu leżały nie naruszone, tylko ciało zniknęło z środka bez śladu. Wyraźnie widziałem jego zarys. Nie, zwoje całunu na pewno nie były otwierane. A przecież bez tego nie da się wyjąć zwłok! Mimo to ciało zniknęło. Mój wzrok to potwierdzał.
– Czy widzisz to samo co ja? – zapytał szeptem Adenabar.
Nie mogłem ruszyć językiem, żeby mu odpowiedzieć. Kiwnąłem tylko głową.
– A nie mówiłem, że to był syn Boga? – szepnął. Opanował się, przestał drżeć, otarł twarz i dodał: – Takich cudów nigdy dotąd nie oglądałem. Może i lepiej, że na razie tylko my dwaj to widzieliśmy.
Rzeczywiście, legionistów w żaden sposób nie można było nakłonić, by weszli do grobu. Potworny strach ogarnął ich już wtedy, gdy koledzy z warty zniknęli, a koło grobowca nie było żadnych śladów walki.
Adenabar i ja nawet nie próbowaliśmy niczego zrozumieć. Żadna ludzka istota nie byłaby w stanie wyśliznąć się ze stwardniałego całunu i nie naruszyć go. Gdyby zwoje mocno posklejanego aloesem i mirrą całunu przecinano, z pewnością pozostałyby tego ślady. Nawet najbardziej mistrzowska ręka nie potrafiłaby złożyć całunu z powrotem, zachowując kontury ciała.
Kiedy to wszystko do mnie dotarło, uczułem głęboki spokój i niczego już się nie bałem. Najwidoczniej takie samo wrażenie odniósł Adenabar. W żaden sposób nie potrafię wyjaśnić, dlaczego przestaliśmy się bać, choć zgodnie z logiką ludzkiego umysłu właśnie wtedy powinniśmy bać się najbardziej. Zupełnie spokojnie wyszliśmy z grobowca i powiedzieli legionistom, że ciała nie ma. Żołnierze nie przejawiali najmniejszej ochoty, by to sprawdzić, zresztą chyba nie wpuścilibyśmy ich do środka. Coś bąkali o honorze legionu, jeden zauważył, że głaz, który zamykał wejście do grobu, tocząc się pociągnął za sobą inne i one też się rozbiły. Widocznie właśnie w tej okolicy trzęsienie ziemi było szczególnie silne, co mnie wcale nie zdziwiło. Żołnierze zaproponowali, aby wyjąć ciało z jakiegoś grobu i podłożyć je na miejsce króla żydowskiego. Ostro zabroniłem im nawet myśleć o tym. Kiedy jeszcze zastanawialiśmy się, co robić, zza gęstwiny drzew wyszli dwaj legioniści i z ociąganiem zbliżali się do nas. Adenabar poznał w nich natychmiast dezerterów z warty nocnej i krzykiem rozkazał im, by położyli na ziemi broń i tarcze. Tamci usprawiedliwiali się gorąco, dowodząc, że pilnie pełnili wartę strzegąc wejścia, a przecież nikt nie określił, w jakiej odległości od grobu mają stróżować.
– My i dwóch innych spało – wywodzili – a dwóch innych stało na warcie. Rano, w czasie trzęsienia ziemi, głaz oderwał się od wejścia grobowca i przeskoczył nad naszymi głowami. Żyjemy tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Odeszliśmy dalej od grobu, bo baliśmy się, że wstrząsy się powtórzą. Czterech z nas pobiegło natychmiast zawiadomić Żydów, bo przecież dla nich pilnowaliśmy tej pieczary, a nie dla legionu.
Już z samej gwałtowności ich tłumaczeń wynikało jasno, że nie mają czystego sumienia i że coś się za tym kryje.
– Owszem, widzieliśmy tych dwóch, co nas przyszli zmienić – ciągnęli – ale nie wyszliśmy, chociaż nas wołali, bo czekaliśmy na powrót naszych wysłańców, z którymi wartowaliśmy przy grobie. Jeśli w tej sprawie jest jeszcze coś do wyjaśnienia, to my w szóstkę wyjaśnimy to między sobą i ustalimy, co mamy mówić, a czego nie.
Przesłuchując ich z Adenabarem dowiedzieliśmy się, że o świcie zauważyli dwie Żydówki, które zbliżyły się do grobowca niosąc coś. Zawahały się przy wejściu, tylko jedna weszła do środka, ale natychmiast wyszła. Wtedy właśnie wstało słońce i oślepiło wartowników, ale mogą przysiąc, że z grobowca niczego nie wyniesiono ani niczego tam nie wniesiono, bo zawiniątko, które kobiety miały, zostało na zewnątrz. Potem uciekły, chociaż żołnierze ich nie wystraszyli, i zabrały je ze sobą.
Tuż przed naszym przybyciem wpadli tutaj dwaj Żydzi, młodszy biegł przodem, za nim starszy, bardzo zdyszany. Młodszy nie odważył się sam wejść do grobowca, tylko zajrzał przez otwór. Dopiero kiedy starszy wszedł, to i młodszy się ośmielił. Zapewne zaalarmowały ich kobiety. Obaj tylko przez chwilkę byli w grobie i niczego zeń nie wynieśli. Żołnierze twierdzili, że bacznie ich pilnowali, aby nie zabrali ciała.