– Przecież postawili nas na warcie właśnie po to, i to polecenie wykonaliśmy jak można najlepiej i zgodnie z instrukcją. Nawet trzęsienie ziemi nie zmusiło nas do ucieczki, tylko odsunęliśmy się na bezpieczną odległość od grobu – zapewniali jednogłośnie.
Dokładnie obserwowałem ich twarze i rozbiegane oczy, doszedłem więc do wniosku, że coś ukrywają.
– Ciała w każdym razie nie ma – rzekłem zdecydowanie.
– Nic nie poradzimy – zaczęli, jak to Syryjczycy, podnosić ręce. – Nawet na moment nie przestaliśmy obserwować grobowca.
Niczego więcej od nich nie mogliśmy wyciągnąć. Przerwaliśmy przesłuchanie, bo z miasta wrócili wysłani tam wcześniej czterej wartownicy, którzy dostrzegłszy kolegów między nami, z daleka krzyczeli do nich ostrzegawczo:
– Zamknijcie gęby! Nie mielcie ozorami! Wyjaśniliśmy sprawę z Żydami. Przyznaliśmy się do wszystkiego i łaskawie wybaczyli nam niedopatrzenie.
Razem z nimi przyszli trzej Żydzi, zapewne przedstawiciele starszyzny, sądząc po nakryciach głowy – członkowie sanhedrynu. Podeszli bliżej, pozdrowili nas z szacunkiem i powiedzieli:
– Długo to trwało, ale chcieliśmy najpierw uzgodnić wszystko między sobą. Legioniści stali na warcie przy grobie z ramienia rady i na naszą prośbę. Nie chcemy, aby ich ukarano z powodu nieporozumienia. Skąd mogli przewidzieć chytre sztuczki tego przeklętego Nazarejczyka? Wyjaśniliśmy sprawy wewnątrz rady i pozwalamy strażnikom spokojnie odejść. Idźcie i wy w pokoju, albowiem ani wy, ani inni Rzymianie nie macie tu nic więcej do roboty. Nieszczęście już się wydarzyło i obciąża nasze konto. Nie chcemy zamieszek i pustego gadania.
– O, nie, nie – przerwałem – to kwalifikuje się pod prawo wojenne i rozpatrzymy całą sprawę jak należy. Ciało waszego króla zniknęło, a ci wartownicy są za to odpowiedzialni.
– Ktoś ty i czemu wtrącasz się do naszych rozmów, choć jesteś gładko ogolony i jeszcze młody? – spytali. – Uszanuj naszą godność i wiek. Jeśli o tej sprawie należy z kimś mówić, to będziemy rozmawiać z namiestnikiem, a nie z tobą.
Po tym, co widziałem w grobowcu, poczułem nienawiść do tych mądrych starców, którzy obstawali przy skazaniu swego króla i zmusili prokonsula do ukrzyżowania go. Powtórzyłem więc twardo:
– Wasz król zniknął z grobowca. Dlatego sprawę należy zbadać od podstaw.
– On nie był naszym królem – zakrzyczeli z gniewem. – Sam siebie tak nazwał. Sprawę już zbadaliśmy. Wartownicy zasnęli, a w czasie ich snu uczniowie Jezusa weszli i chytrze wykradli ciało. Wartownicy są gotowi to poświadczyć i naprawić swój czyn. Dlatego przebaczymy im i nie żądamy kary.
Mówili wbrew logice i wbrew temu, co sam widziałem. Zrozumiałem, że coś knują i że przekupili wartowników. Dlatego podszedłem do Adenabara i powiedziałem:
– Zgodnie z rzymskim prawem wojennym, żołnierza, który zasnął na warcie lub odszedł z posterunku bez pozwolenia, karze się chłostą i ścięciem.
Legioniści drgnęli i popatrzyli po sobie, ale ci czterej, którzy przyszli z Żydami, mrugali i uspokajali ich gestami. Żydzi jeszcze raz zapewnili:
– To dla nas pełnili wartę, a nie dla Rzymu. My możemy ukarać ich albo puścić wolno.
Chciałem koniecznie dowiedzieć się, co naprawdę się wydarzyło. Ale popełniłem błąd. Chcąc przestraszyć Żydów, zaproponowałem:
– Idźcie sami do grobowca i na własne oczy zobaczcie, co się stało. Potem znów przesłuchajcie wartowników, jeśli będziecie mieli chęć i śmiałość.
Adenabar okazał więcej rozsądku i pospiesznie wtrącił:
– Po cóż mielibyście siebie strefie, pobożni mężowie?!
Ale zarówno z moich, jak i z jego słów Żydzi wywnioskowali, że w grobie może być coś ciekawego. Naradzili się między sobą w języku, którego nie znałem, po czym schylili jeden po drugim i weszli do pieczary, czemu oczywiście nie mogliśmy przeszkodzić. Pozostali wewnątrz długo, chociaż było tam ciasno. W końcu poszedłem zajrzeć do środka. Zobaczyłem ich pochylone plecy i słyszałem, jak gorączkowo rozmawiają.
Wreszcie wyszli, mieli zaczerwienione policzki i błędny wyraz oczu. Oświadczyli:
– Strefiliśmy się straszliwie, ale teraz możemy poświadczyć, że było tak, jak opowiadali wartownicy. Już nie będziemy się zanieczyszczać, chodźmy więc wszyscy, jak tu jesteśmy, przed oblicze namiestnika, ażeby nie powstawały kłamstwa i fałszywe historyjki.
To oświadczenie wzbudziło we mnie głębokie podejrzenia. Szybko wszedłem do grobowca. Kiedy oczy oswoiły się z mrokiem, ujrzałem, że całun został porozrywany na strzępy.
Ogarnął mnie wściekły gniew. To przez moją głupotę ci Żydzi weszli i zniszczyli jedyny materialny dowód nadprzyrodzonego zniknięcia króla z grobowca! Odczułem silny zawrót głowy, będący rezultatem znużenia, braku snu i narkotycznego aromatu mirry w ciasnym pomieszczeniu. Osnuł mnie mglisty cień nierealności. Prawie namacalnie czułem obecność niewidzialnej mocy. Miałem wrażenie, że czyjeś ręce trzymają mnie za ramiona, abym nie wybiegł i nie zaczął oskarżać Żydów. Po chwili odzyskałem panowanie nad sobą i spokojnie wyszedłem z grobowca z pochyloną głową. Nic nie powiedziałem Żydom. Nawet na nich nie spojrzałem.
Natomiast krótko zrelacjonowałem ich postępek Adenabarowi. Patrzył na mnie z wahaniem, jakby się chciał mnie poradzić, co ma zrobić, ale – jak to Syryjczyk – zadowolił się rozłożeniem rąk. Jeszcze raz wezwał wartowników do oddania broni, lecz tamci uparcie obstawali przy swoim.
– Czy to rozkaz? – dopytywali się. – Jeśli złożymy broń, będzie to przyznanie się do winy. Klniemy się na świętego byka,'że tego żydowskiego grobu pilnowaliśmy na prośbę Żydów. Ich zdaniem spanie na warcie nie jest przestępstwem. Przeciwnie, to oznaka naszego bohaterstwa, bo nie baliśmy się ciemności. Pozwól nam zatrzymać broń! Żydzi wyjaśnią sprawę przed prokonsulem, a ty nie pożałujesz. Za to ręczymy i my, i Żydzi.
Adenabar znów spojrzał niepewnie na mnie, jakby szukał ratunku, ale nie odważył się otworzyć ust. Poszliśmy więc w należytym szyku do miasta i do twierdzy, a Żydzi za nami. Twardo obstawali przy tym, że nie ma sensu trzymać warty przy grobie, skoro ciało zostało już wykradzione. Sześciu wartowników maszerowało razem, zawzięcie szepcząc między sobą.
Gdy wkroczyliśmy na dziedziniec twierdzy, Poncjusz Piłat siedział na tarasie na masywnym sędziowskim fotelu, wyścielonym czerwoną poduszką. Obok stał stół. Poncjusz Piłat w najlepsze ogryzał pieczoną kurę, a kości rzucał za siebie. Wina sobie nie żałował i miał znakomity humor.
– Chodźcie do mnie wszyscy, którzy stamtąd przybywacie – zapraszał łaskawym głosem. – Ty, Marku, człowieku uczony i bezstronny świadku, stań koło mnie i pamiętaj, że Żydzi to ludzie hojni. Przynieście fotele dla szanownych członków rady, którzy nie gardzą Rzymianami. Niechaj mój sekretarz sporządzi protokół, a wy, cierpiący za winy legionu, podejdźcie bliżej. Nie obawiajcie się mnie, tylko dokładnie opowiedzcie, co się wydarzyło.
Wartownicy spoglądali to na niego, to znów na Żydów i szerokie uśmiechy pojawiły się na ich kościstych syryjskich gębach. Wypchnęli z szeregu swojego rzecznika, który zaczął opowiadać:
– Klnę się na geniusza, ducha opiekuńczego cesarza, i na świętego byka, że będę mówił prawdę. Żydzi za twoją zgodą zapłacili nam za pilnowanie grobu, do którego złożono Nazarejczyka. Wieczorem poszło nas tam sześciu. Po stwierdzeniu, że pieczęć jest nienaruszona, zwolniliśmy dziennych strażników. Usiedliśmy przed grobem na ziemi i przyjemnie spędzali czas. Dzięki szczodrobliwości Żydów mieliśmy wystarczająco dużo wina, żeby w nocy nie zmarznąć. Powiedziano nam, aby czterech spało, a dwóch stało na warcie, ale na początku nikomu nie chciało się spać. Graliśmy w kości, śpiewali i żartowali i właściwie poza dziewuchami nie brakowało nam niczego, żeby czuć się doskonale. Z upływem nocy pomieszała się nam kolejność wart i zaczęła się kłótnia, bo już nie wiedzieliśmy, kto ma czuwać, a kto iść spać. Byliśmy tak pijani, że faktycznie spaliśmy wszyscy, ale każdy był pewien, że dwóch z nas stoi na warcie.