Выбрать главу

– Dziękuję za radę, zachowam ją w pamięci. On chyba czynił też cuda w Jeruzalem? Nie chciałbym na razie wyjeżdżać z miasta, bo może się tu coś jeszcze wydarzyć.

Nikodem wyraźnie był już mną zmęczony, ale powiedział:

– Tutaj możesz spotkać kobietę złej reputacji, z której wypędził szatana. W odległości krótkiego spaceru za miastem leży wioska, nazywa się Betania. Mieszka tam rodzeństwo, u którego się zatrzymywał. Jednej z sióstr pozwolił siadać u swoich nóg i słuchać nauk, choć to tylko kobieta. Ich brata obudził z martwych, a zwłoki już cztery dni leżały w grobie i jak powiadają, cuchnęły. Idź, spotkaj tego Łazarza. W Betanii znajdziesz wystarczająco wiele cudów. Przyjmą cię, jeśli powołasz się na mnie.

– Czy ten człowiek naprawdę umarł? – spytałem podejrzliwie.

– Naprawdę! – zawołał zniecierpliwiony Nikodem. – Wiem równie dobrze jak ty, że zdarzają się pozorne śmierci. Są tacy, którzy ku zgrozie wszystkich podnoszą się na marach, siadają i wywracają oczyma, gdy domownicy podnoszą lament. Opowiadają też o takich nieboszczykach, którzy budzili się z letargu dopiero w grobie, wydrapywali paznokcie i dusili się od krzyku, bo nie byli w stanie odwalić kamienia grobowego. Zgodnie z naszym prawem zwłoki należy pochować tego samego dnia, w którym nastąpiła śmierć, więc takie pomyłki są możliwe. Ziemskiej wiedzy mam pod dostatkiem i nie musisz mi udzielać porad. Dlaczego z góry zakładasz wątpliwości? – robił mi wymówki. – Co chcesz przez to osiągnąć? Czytam w twoich myślach: kiedy usłyszałeś, że ta rodzina była z nim zaprzyjaźniona, doszedłeś do wniosku, że z łatwością mogli uknuć intrygę dla umocnienia wiary wątpiących i pogrążonego w letargu Łazarza położyli do grobu przed przybyciem nauczyciela. Ale co by na tym zyskali? Najlepiej zobacz ich wszystkich na własne oczy, Łazarza i jego dwie siostry. I wtedy osądź, czy mówią prawdę.

Nikodem niewątpliwie miał rację. Skoro niczego więcej nie mogłem się dowiedzieć, podziękowałem i spytałem, ile jestem dłużny za naukę. Gwałtownie odepchnął pieniądze i rzekł z pogardą:

– Nie jestem aktorem, który uciekł z cyrku i dla zdobycia środków utrzymania uczy dzieci czytać, jak to ponoć w Rzymie jest w zwyczaju. Nauczyciele Izraela nie pobierają opłat. Kto zamierza zostać nauczycielem, musi mieć jakiś zawód, żeby móc się utrzymać z pracy swoich rąk. Dlatego jestem garncarzem, jak przede mną był nim mój ojciec. Jeśli chcesz, daj te pieniądze ubogim. To przyniesie ci błogosławieństwo.

Sprowadził mnie na dół i z podwórca powiódł jeszcze do pokoju, ażebym w świetle lampy zobaczył, iż nie jest byle kim, chociaż uprawia zawód garncarza; miał jeszcze nieco ludzkiej próżności! Znalazłem się w pełnym drogich przedmiotów mieszkaniu zamożnego człowieka, którego szaty uszyto z najlepszego materiału. Uważnie przyglądałem się jego twarzy, kiedy w końcu ją ujrzałem w świetle. Miał dziecięco pucołowatą twarz, długą siwą brodę i krótkowzroczne od wczytywania się w księgi oczy. Delikatne dłonie świadczyły, że od lat nie tknął gliny, choć zapewne znał się na garncarstwie.

On również badawczo wpatrywał się w moje oblicze, jakby chciał je dobrze zapamiętać, a po chwili powiedział:

– W twojej twarzy nie widzę nic złego. Wzrok masz wprawdzie niespokojny, ale nie są to oczy sceptyka ani złoczyńcy. Zacznij zapuszczać brodę, to łatwiej będzie uwierzyć, że poszukujesz Boga.

Sam o tym pomyślałem i od kilku dni nie goliłem się, ale w tym czasie wyrosła mi tylko czarna szczecina. Nikodem odprowadził mnie do drzwi, które po moim wyjściu osobiście zamknął na zasuwę. Nie chciał widocznie, aby służba mnie oglądała.

Zanim oczy przywykły znów do ciemności, potykałem się o kamienne płyty ulicy. Było już późno, lampy paliły się jeszcze tylko na skrzyżowanich dużych ulic, ale dobrze utrwaliłem sobie w pamięci drogę i byłem pewien, że trafię do mojej nowej kwatery, do której miałem szmat drogi. Z górnej części miasta dotarłem już do przedmieścia nie widziawszy nikogo poza kilkoma żydowskimi policjantami. Gdy byłem przy murach miasta, niespodziewanie tuż obok siebie usłyszałem nieśmiały głos kobiety, która pytała:

– Co słychać, cudzoziemcze?

Drgnąłem zaskoczony, ale odpowiedziałem uprzejmie:

– Co u ciebie słychać, niewiasto?

– Jestem twoją sługą, rozkaż tylko, a uczynię, co zechcesz – rzekła pokornie kobieta, klękając przede mną. Domyśliłem się, jaką profesję uprawia, i odtrąciłem ją:

– Idź w pokoju, niczego od ciebie nie chcę.

Ale ona była uparta, uczepiła się połów mego płaszcza i mówiła proszącym tonem:

– Jestem biedna i nie mam pokoju, do którego mogłabym cię zaprowadzić, ale tutaj zaraz obok jest nisza w murze, nikt nas nie będzie widział.

Zwyczajem żydowskich kobiet szczelnie owijała się płaszczem i zakrywała głowę, nie miałem więc pojęcia, jak wygląda i ile ma lat. Ale jej ubóstwo poruszyło mnie. Przypomniałem sobie słowa Nikodema i dałem jej tyle pieniędzy, ile moim zdaniem wyniosłaby należność za jego nauki i poradę.

W pierwszej chwili nie uwierzyła, że niczego od niej nie chcę. Kiedy jeszcze raz ją o tym zapewniłem, chciała całować mnie po nogach i wołała:

– Nikt jeszcze w życiu nie dał mi podarunku, niczego w zamian nie żądając. Niechaj Bóg Izraela pobłogosławi cię, choć nie jestem godna nikogo błogosławić, i nawet te pieniądze nie są godne, bym je złożyła na ofiarę w Świątyni. Powiedz swoje imię, abym wiedziała, za kogo mam się modlić.

Nie miałem ochoty wymieniać swojego imienia kobiecie jej profesji, nie chciałem też jej obrażać. Powiedziałem więc:

– Nazywam się Marek. Jestem w Jeruzalem obcy.

– Imię twojej sługi brzmi Maria. W Izraelu Marii jest więcej niż ziaren w owocu granatu. Dlatego powiem ci, że jestem Marią z Beeret – to taka wioska przy dużej studni – ażebyś mógł odróżnić mnie od innych Marii, które z pewnością spotkasz na swojej drodze, skoro jesteś taki życzliwy.

– Nie jestem życzliwy – zaprzeczyłem, chcąc się od niej uwolnić.

– Spłaciłem tylko pewien dług i nie trzeba mi za to dziękować. Idź w pokoju, co i ja uczynię, i nie musimy o sobie pamiętać. Próbowała w ciemności zajrzeć mi w twarz i prosiła:

– Nie gardź modlitwą ubogiej. Może kiedyś odwdzięczę się przysługą, której się nie będziesz spodziewał.

– Nic mi nie jesteś dłużna – powtórzyłem. – Nie proszę o twoje usługi, tylko szukam drogi, ale wątpię, byś ty mi ją mogła wskazać.

– Pytasz o drogę, cudzoziemcze? – odrzekła spiesznie. – Dróg jest wiele, często prowadzą na manowce. Na pewno zawiodłabym tam ciebie, gdybym usiłowała cię prowadzić.

To nie mogła być przypadkowa odpowiedź. Poczułem się głęboko rozczarowany, że cisi tej ziemi należą, jak widać, do najbardziej wzgardzonych i odtrąconych. Przypomniałem sobie jednak przypowieść o myszy, która uwolniła lwa, przegryzając krępującą go linę, i rzekłem:

– Powiedziano mi, że jest tylko jedna droga. Chciałbym być również cichy i pokornego serca, gdybym potrafił.

Wyciągnęła rękę, dotknęła mojej twarzy i wyczuła ostry zarost na brodzie. Bardzo chciałem być pokorny, ale jej dotknięcie było mi wstrętne. Z pewnością wzdrygnąłem się, bo natychmiast się cofnęła, mówiąc pokornie:

– Nie zdrowi potrzebują uzdrowiciela, lecz chorzy. Nie ulitowałeś się nade mną, tylko chciałeś spłacić swój dług, który był ci ciężarem. Wątpię, żebyś był tak chory, aby w swym sercu naprawdę pragnąć wejść na tę drogę. Polecono mi wybadanie twoich zamiarów. Gdybyś poszedł za mną do niszy, oboje odeszlibyśmy w podłych nastrojach, ale teraz mogę dać ci nadzieję, jeśli szczerze pytasz o drogę.