Выбрать главу

Zatrzaśnięte drzwi i lot komety odczytałem jako znak, że Jezus i jego Królestwo nie chcieli, abym się znalazł poza ich zasięgiem, choć życzyli sobie tego apostołowie. Bo oni nie dostrzegli w tym żadnych znaków. Tomasz ciągle obracał klucz w zamku i mruczał do siebie, że on, biedny człowiek, nie jest przyzwyczajony do kluczy i zamków, ponieważ nie posiada rzeczy, które warto by zamykać.

Obydwaj zostali na górze. Schodami podążyłem na dziedziniec, gdzie wyszedł mi na spotkanie Marek i zapytał z troską:

– Czy będziesz umiał trafić do siebie, cudzoziemcze? Już się zaczęła druga warta nocna.

– Nie martw się o mnie i o moje zdrowie. Wprawdzie zdyszany ze strachu Nataniel prowadził mnie tutaj okrężną drogą, abym nie wiedział, dokąd idziemy, ale sądzę, że znajdę drogę do dolnego miasta i mego gospodarza. Kierunek wyznaczą mi gwiazdy, a gdy znajdę teatr i forum, to one będą drogowskazem.

– Ojciec i stryj powierzyli mi funkcję gospodarza na czas twojej wizyty – oświadczył Marek z dumą. – Nie poczęstowałem cię niczym, bo apostołowie nie zgodziliby się spożyć z tobą posiłku, ponieważ jesteś Rzymianinem. Pozwól mi dopełnić obowiązku gościnności przez odprowadzenie cię do domu.

– Jesteś młody – zaprotestowałem z uśmiechem – i potrzebujesz dużo snu. I tak przeze mnie długo czuwałeś.

– W takie noce sen nie przychodzi łatwo – zapewnił Marek.

– Zaczekaj chwilkę, wezmę tylko płaszcz.

Zaspana służąca łajała go przy bramie, ale Marek zaśmiał się, poklepał ją po twarzy i razem ze mną wyśliznął się na ulicę. Zauważyłem, że dla bezpieczeństwa wziął ze sobą laskę obciążoną ołowiem. To nie było najmilsze odkrycie, choć nie obawiałem się dorastającego młodziana. Prowadził mnie z ufnością prostą drogą w dół. Nie zauważyłem, by próbował wprowadzić mnie w błąd i utrudnić odnalezienie domu, w którym gościłem, choć początkowo podejrzewałem go o takie zamiary. W ciemniejszych miejscach prowadził mnie za rękę, żebym się nie potknął. Widziałem, że ma wielką ochotę na rozmowę, ale nie odważył się przerwać milczenia, ponieważ byłem bardzo nachmurzony, choć w głębi serca także pragnąłem pogadać. W końcu spytałem:

– Ty też znałeś Jezusa Nazarejskiego?

– Oczywiście, że go znałem – zapewnił Marek, mocno ściskając moją rękę. – Pomagałem przy szykowaniu i podawaniu wieczerzy, gdy razem z apostołami spożywał paschalnego baranka, zgodnie ze zwyczajem pustelników, w wigilię szabatu. To był jego ostatni wieczór. I wcześniej też widziałem go i pozdrowiłem jako syna Dawida, kiedy wjeżdżał na grzbiecie osiołka do Jeruzalem. To mój ojciec podstawił osiołka w określone miejsce, żeby uczniowie mogli go znaleźć. Ludzie rozścielali przed nim swoje szaty na drodze, powiewali liśćmi palmowymi i wołali mu „Hosanna". Dzięki mojemu ojcu i stryjowi dostał za darmo do swojego użytku tę salę na górze.

Moja ciekawość wzrosła, więc spytałem:

– Kim jest twój ojciec? Dlaczego czynił przysługi Jezusowi, nie bojąc się rady?

– Mój ojciec – cicho powiedział Marek i zasępił się – nie życzy sobie, żeby wymieniać jego nazwisko w związku z tą sprawą. Jest bogaty, ale należy do cichych i to chyba cisi prosili go o opiekę nad królem. Jezus nie chciał narazić mego ojca na przykrości, gdyby aresztowano go w naszym domu. Dlatego udał się na noc do Getsemani. Zdrajca Judasz znał oczywiście nasz adres i najpierw przyprowadził ich tu. Dobijali się do bramy, mieli pochodnie i broń. Wtedy wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem, żeby Jezusa ostrzec. Mój ojciec mógł bronić się przed radą stwierdzeniem, że stale wynajmuje ten duży pokój na wesela i uczty. Ponadto ma przyjaciół wśród starszych gminy. Oni chyba dobrze wiedzą, że po nadejściu mroku Galilejczycy ściągają ze swych kryjówek do domu ojca, ale nie chcą już powiększać zamieszania i prześladować ich po tak straszliwej zbrodni na synu Bożym.

– Czy on był synem Bożym? – zapytałem, chcąc wybadać młodzieńca.

– To jasne, że był synem Boga i pomazańcem! Tylko wysłaniec Boga mógł czynić takie cuda jak on. Wstał z grobu i żyje, chociaż umarł. Mój stryj Nataniel nawet jadł razem z nim. A przecież nieboszczycy ani duchy nie jadają! Jasne, że on żyje.

W głębi serca czułem sympatię do tej prostej chłopięcej wiary, ale rozum kazał mi powiedzieć z ukrytym sarkazmem:

– Nadmiar wiedzy chyba nie obciąża ci mózgu, skoro tak gorąco wierzysz we wszystko.

– Umiem czytać i pisać po grecku i trochę po łacinie – bronił się chłopiec. – Mój ojciec prowadzi interesy na Cyprze, a nawet w Rzymie. Nie jestem nieukiem. Pamiętaj, że widziałem go wiele razy i słuchałem, gdy mówił. Raz nawet położył rękę na mojej głowie, kiedy przyszedł do naszego domu. Tobie jest trudniej uwierzyć, bo widziałeś go tylko wtedy, gdy umierał. Ja widziałem go w dniach chwały i mocy.

Doszliśmy już do muru oddzielającego górną część miasta od dolnej. Przystanęliśmy przy bramie, w której swego czasu spotkałem Marię z Beeret. Powiedziałem Markowi, że od tego miejsca z łatwością trafię do domu, ale nie ruszałem się z miejsca, a i Marek nie chciał rozstać się ze mną. Obydwaj zobaczyliśmy kometę, która znowu przeleciała przez niebo.

– Nawet gwiaździste niebo jest niespokojne w te dni – rzekłem.

– Coś się wkrótce wydarzy. Być może dni jego władzy dopiero się zaczynają, chociaż nie potrafimy tego teraz zrozumieć.

Marek nie żegnał się ze mną ani nie wracał do domu. Nieśmiało przesuwał rękami po płaszczu i dźgał laską ziemię pod swymi nogami.

– Dziwię się tylko – powiedziałem – dlaczego Nataniel nie poznał go od razu, a Maria Magdalena dopiero wtedy, gdy zawołał ją po imieniu.

– Bo niczego takiego nie spodziewali się – bronił ich Marek.

– Także za życia był inny w rozmaitych sytuacjach. To trudno wytłumaczyć. On miał jakby oblicza wszystkich ludzi. Każdy, kto w niego wierzył, widział w nim kogoś, kogo kiedyś kochał. W jego twarz trudno było patrzeć. Oczy miał przedziwne… Wiele razy widziałem, jak starzy ludzie natychmiast schylali głowy, kiedy spojrzeli mu w twarz.

– Chyba masz rację. Widziałem, jak cierpiał na krzyżu, wcześniej nic o nim nie wiedziałem. To prawda, że było wtedy prawie ciemno, ale nie mogłem mu się przypatrywać. Myślałem, że to przez szacunek dla cierpienia, ale chyba nie mógłbym patrzeć, choćbym chciał. I nie dziwię się, bo był synem Boga. Nawet wartownicy to przyznali, kiedy ziemia zatrzęsła się w chwili jego śmierci. Nie potrafiłbym powiedzieć, jak wyglądał. Tylko szkoda – ciągnąłem, dając ujście swemu rozgoryczeniu – że wybrał takich prostaków na apostołów. Oni nie mają prawa odmawiać spotykania się z ludźmi! To jest błąd, źle robią. Przesadzają, bo pewno chcą zachować wyłączność na jego misterium. Podzielam twoje zdanie: nie sądzę, by ich prześladowano, choćby nawet wyszli z ukrycia.

– Sądzę, że się mylisz – odpowiedział Marek po namyśle. – Jest w nich coś, czego nie mają inni ludzie. Myślę, że bez żadnych trudności mogli patrzeć na niego. Apostoł Jan na pewno patrzył mu w oczy, bo Jezus Jana bardzo kochał. Przestań na nich narzekać, cudzoziemcze!

– Wyczułem uśmiech w jego głosie, gdy mówił dalej. – To prawda, że trudno ich zrozumieć. Mój ojciec też bywa zmęczony ich kłótniami i zawiściami. Szczególnie Piotr, ten najwyższy, jest żądny władzy i kłóci się z niewiastami, które przecież ich karmią i ukrywają. Jest taki duży i silny, ale bardzo dziecinny. Galilejczycy w ogóle są inni niż mieszkańcy Jeruzalem. Nie rozumieją subtelności Pisma. Ci wieśniacy patrzą na wszystko bardzo konkretnie. – Po chwili jeszcze dodał: