– Dlaczego zatem spotkanie z Nazarejczykiem tak zmąciło twój umysł, że ukryłeś się w ciemnej komnacie, pozamykałeś drzwi i nie chcesz się z nikim spotkać?
– Co ty wiesz o Jezusie? – zapytał, wzdychając ciężko, ocierając czoło i unikając mego spojrzenia.
– Przyjechałem z Aleksandrii jedynie dla zabicia czasu, chciałem zobaczyć święte miasto w czasie Paschy. Zatrzymałem się u bramy, aby spojrzeć na ukrzyżowanych. Zobaczyłem, jak cierpiał i umierał. Trzeciego dnia widziałem jego pusty grób i usłyszałem, że zmartwychwstał. Nie uwolniłem się od niego. Powiedziano mi, że ty niosłeś krzyż przez część drogi na miejsce straceń. Sądzę, że i ty nie uwolniłeś się od niego. Dlaczego? Czy coś szczególnego ci powiedział?
– Nie, nic mi nie powiedział – zaprzeczył Szymon Cyrenejczyk, ściskając i rozluźniając pięści. – To właśnie mnie dręczy. Nic nie powiedział, tylko na mnie patrzył. Wcześniej nic o nim nie wiedziałem. Nie mieszam się do polityki i przestrzegam Prawa, zgodnie z nauczaniem w mojej synagodze. Wracałem z pola i zatrzymałem się, by popatrzeć. Tamci dwaj byli rzezimieszkami, po gębach było widać. A on upadł pod ciężarem krzyża i nie mógł powstać. Był tłok, nie mogłem przejść. Jakaś litościwa kobieta schyliła się, aby własną chustą otrzeć mu krew i pot z twarzy. Nie miał siły wstać, chociaż Rzymianie kopali go podkutymi buciorami. Setnik rozejrzał się wokoło i zgodnie z rzymskim zwyczajem, nie pytając wskazał na mnie. Chyba ciągle tkwi we mnie dusza niewolnika, bo posłuchałem bez protestu, a oni zwalili krzyż na moje plecy. Wtedy Nazarejczyk spojrzał na mnie, podniósł się z ziemi i stanął na drżących nogach. Niosłem za nim krzyż aż do wzgórza. Gdybym złożył skargę w tej sprawie, setnik zostałby ukarany, ale nie pragnę żadnych s warów z Rzymianami. Zostałem i patrzyłem, jak rozciągnęli go na ziemi i kolanami przycisnęli jego ręce. Oprawca przybił dłonie gwoździami do krzyża. Wtedy znowu na mnie spojrzał. Odwróciłem się i uciekłem do miasta. Zamknąłem się w domu. – Obydwiema rękami otarł twarz, potrząsnął rozczochraną głową i ciągnął: – Wątpię, czy mnie rozumiesz. Widziałem wielu ukrzyżowanych. Widziałem niewolników, którzy naigrawali się ze swoich współtowarzyszy przybitych do krzyża, bo w desperacji zabili nadzorcę albo puścili z dymem zboże. Moje serce skamieniało* od oglądania cierpienia. Nie przypuszczałem, że męka człowieka może na mnie zrobić jakiekolwiek wrażenie. Ale kiedy Nazarejczyk spojrzał na mnie… W głowie mi się zakręciło i uciekłem, bo się przestraszyłem, że ziemia się rozstąpi pode mną. Jak mógłbym ci to wytłumaczyć – zawołał rozpaczliwie – skoro sam nie rozumiem! Gdy patrzył na mnie leżąc na ziemi, z tą zbitą i opuchniętą twarzą, w koronie cierniowej na głowie… czułem się jak bezwartościowy przedmiot, jak proch. Na człowieka nie wolno tak patrzeć! Schowałem się w ciemnym pokoju, naciągnąłem płaszcz na głowę i nie odważyłem się nawet wybiec na podwórze, choć zatrzęsła się ziemia, a ściana pękała. Następnego dnia złamałem prawo szabatu i szukałem jego uczniów, lecz nie chcieli mnie wysłuchać. Potem opowiadano, że uczniowie spili rzymskich wartowników i po kryjomu wynieśli ciało z grobu, żeby oszukać lud. Ale coś mi mówi, że to nieprawda. Człowiek, który może spoglądać tak jak on, może też wstać z grobu. Wytłumacz mi, kim on był i czego chciał?
– Nie wiem, czy dobrze rozumiem – powiedziałem ostrożnie
– ale wierzę, że Jezus przyniósł na ziemię swoje Królestwo. Teraz, gdy zmartwychwstał, Królestwo jest wciąż wśród nas. Szukam drogi do niego. Miałem nadzieję, że może tobie powiedział coś, co byłoby dla nas drogowskazem.
– Gdybyż coś powiedział! – skarżył się Szymon Cyrenejczyk.
– Widać nie uważał, abym był godny jego słów, przecież wziąłem krzyż bardzo niechętnie. Po tym, jak na mnie patrzył, źródlana woda ma smak zgnilizny, a dobry chleb staje mi w gardle. Nawet synowie stali mi się obcy i nie cieszy mnie ich widok. Zresztą naprawdę są mi obcy, bo wychowałem ich inaczej, niż sam byłem chowany. Dawniej cieszyłem się, że dobrze się zachowują, umieją czytać i dyskutować ze swoim nauczycielem o sprawach, których nie znam i nie obchodzą mnie, bo doświadczenie wystarcza mi za wiedzę. Lecz w tej sprawie doświadczenie nic nie daje. To odbiera mi całą radość, równie dobrze mógłbym wrócić do niewolniczej celi i dać sobie zakuć nogi w kajdany.
– Czy słyszałeś o cichych, którzy oczekują jego przyjścia? – spytałem po chwili milczenia.
– Skąd wiedziałeś, że każę sobie czytać proroka Izajasza? – szepnął z wyrzutem Szymon. – W ostatnich dniach popyt na tę księgę wzrósł ogromnie, za ten grecki zwój zapłaciłem pięciokrotną cenę. Nie mów mi o cichych. Wiem, że rozpoznają się przez specjalne pozdrowienia i tajne znaki, ale ja nie chcę mieszać się do polityki. Jestem wyzwolericem i nie dążę do zajęcia żadnego stanowiska.
– Ależ oni nie mają celów politycznych – zaprotestowałem.
– Na pewno nie. Myślę, że wierzą, iż Bóg narodził się jako człowiek na ziemi, wędrował razem z nimi, cierpiał i powstał z martwych, żeby spełniło się Pismo i żeby w niepojęty sposób otworzyć im swe Królestwo. Nikt jeszcze nie wie, jak to wszystko należy tłumaczyć.
– A więc niosłem na ramionach krzyż Boga żywego – powiedział z przerażeniem w głosie. Podniósł mocne ramiona i otrząsnął się, jakby chciał zrzucić z siebie niewidzialne brzemię. – Nie zaprzeczam temu, co powiedziałeś, nie odrzucam twych słów. Serce me potwierdza, że mówisz prawdę, bo Nazarejczyk spojrzał na mnie dwa razy. Słyszałem, jak mówiono o nowym nauczycielu, który wzbudzał niepokoje, ale ani przez myśl mi nie przeszło, że to ten zakrwawiony człowiek w koronie cierniowej na głowie, który upadł pod ciężarem krzyża. Dopiero na wzgórzu straceń odczytano mi tabliczkę, bo sam nie umiem czytać. Wtedy zrozumiałem, że to właśnie Jezus, o którym słyszałem. Mimo tego w połowie tylko wierzyłem w to, co o nim opowiadali, w te cuda, które czynił. Życie nauczyło mnie podejrzliwości. Ale widzisz, w Jerychu żyje pewien dziesiętnik poborców podatkowych. Podano mi nawet jego imię. Otóż ten Zacheusz wspiął się na wysoki platan, żeby zobaczyć nowego nauczyciela. Jezus podobno nalegał, żeby zszedł z drzewa, i wprosił się do niego w gości. A przecież to był celnik! Kiedy Jezus odszedł z Jerycha, Zacheusz rozdał połowę swego majątku ubogim i w czwórnasób wynagrodził wszystkie swoje zdzierstwa. Postawiono go później w stan oskarżenia, bo w ten sposób przyznał się do nieuczciwości, ale go wypuszczono jako wariata i tylko zwolniono z urzędu. Rozumiesz, wierzę, że ktoś, kto ma moc, może rozkazać sparaliżowanemu stanąć na nogi, ale bez porównania większym cudem jest skłonić bogatego człowieka do rozdania biednym połowy majątku. Coś takiego się nie zdarza! To jest niemożliwe! Sędziowie uznali, że Zacheusz jest niespełna rozumu. W gruncie rzeczy chętnie bym tego Zacheusza spotkał i z jego ust usłyszał, co też Jezus mu powiedział, że aż tak zgłupiał.
Jeśli nie co innego, to niezależnie od całej greckiej filozofii mój rzymski rozum nauczył mnie praktycznego podejścia do rzeczy.
– Słusznie powiedziałeś! Podnieśmy się zaraz z miejsca – zaproponowałem – i jedźmy do Jerycha, żeby się spotkać z Zacheuszem. Niewykluczone, że Jezus nauczył go czegoś, w porównaniu z czym majątek ziemski traci wartość. Tak głęboka tajemnica warta jest, by ją usłyszeć. Sam powiedziałeś, że kiedy tylko spojrzał na ciebie, wszystko inne przestało się liczyć.
– Do Jerycha trzeba jechać cały dzień, choćbyśmy nie wiem jak się spieszyli – zaprotestował Szymon. – Dzisiaj jest wigilia szabatu i chociażby z tego powodu nie chcę wyruszać z Jeruzalem. Jeśli Nazarejczyk rzeczywiście wstał z martwych, to jego Królestwo, o którym tak żarliwie mówisz, tutaj jest bliżej nas. Tak mówi zdrowy rozum.