Sam byłem mocno zdenerwowany, bo w życiu nie widziałem, żeby jakiekolwiek stworzenie tak dygotało ze strachu. Zacząłem ściągać sakwy z jego grzbietu, broniąc się przed zarzutami:
– Czyście wszyscy poszaleli w tym Jeruzalem? Nic. mu nie zrobiłem! Widocznie boi się zapachu krwi i śmierci, bo ukrzyżowaliście swojego króla.
Nasz spór nagle się urwał, a mnie sakwy wypadły z rąk, bo cały świat wypełnił dziwny odgłos, jakby bezgraniczne westchnienie, i ziemia zatrzęsła się pod nogami. Raz w życiu przeżyłem już coś podobnego, toteż zrozumiałem, skąd się wzięło zaćmienie słońca, popłoch wśród zwierząt, moje uczucie depresji i trudności w oddychaniu. Wiedziałem, że schronienie się pod dachami miasta byłoby głupotą, ałe najchętniej rzuciłbym się na posłanie, nakrył głowę i próbował zapomnieć o całym świecie.
– Nie kłóćmy się w takiej chwili, kiedy ziemia drży z bólu rzekłem do dozorcy przewodników, dając mu srebrnego denara. Dozorca bił i kopał osła, ale ten nawet nie drgnął, więc tylko skrępował mu przednie nogi, zabrał sakwy i poszedł do swojej budy przy bramie.
Nie wiem, czy nie odważyłem się pójść do miasta ze strachu wywołanego trzęsieniem ziemi, czy też coś mnie zmusiło, bym wrócił na wzgórze do ukrzyżowanych, choć nie było widoku bardziej odrażającego niż ich cierpienia. W głębi serca bezgłośnie modliłem się do bogów znanych i nie znanych, również do opiekuńczych duchów mego rodu: „Z własnej woli zacząłem badać przepowiednie, ale to wasze znaki zmusiły mnie do opuszczenia Aleksandrii i przywiodły do tego miejsca, na tę chwilę. Przybyłem szukać władcy świata, aby zbliżyć się do niego i uzyskać nagrodę. Dajcie mi tyle siły, abym dotrwał aż do jego śmierci, choć żadnej nagrody już nie oczekuję".
Wraz z tłumem powoli wstępowałem na górę. Skądś z tyłu nadeszły płaczące niewiasty. Głowy miały nakryte, więc nie widziałem ich twarzy. Towarzyszył im jedyny obrońca i pocieszyciel, młodzieniec, którego piękna twarz ściągnięta była bólem i grozą. Spytałem, kim oni są. Ktoś chętnie mnie objaśnił, że kobiety towarzyszyły Jezusowi aż z Galilei, gdzie podburzał naród i naruszał prawo.
– Mężczyzna jest jego uczniem, ale nie wypada go obrażać, choć zbłądził, bo on i jego rodzina są znajomymi arcykapłana – tłumaczył mi, a potem szyderczo wskazał palcem niewiastę, podtrzymywaną przez młodzieńca: – A tamta, jak sądzę, jest matką ukrzyżowanego.
Nie miałem śmiałości podejść i porozmawiać z nią, choć byłem bardzo ciekaw i z chęcią dowiedziałbym się czegoś o tym Jezusie od jego zwolenników. Przeraziła mnie jednak myśl, że matka będzie oglądała haniebną śmierć syna. I nawet wśród przeciwników ukrzyżowanego widać było tyle szacunku dla cierpienia matki, że nie zaczepiono nikogo z tej zrozpaczonej grupy.
Stałem w ciżbie gapiów, a czas powoli upływał. Niebo znów ściemniało, suche gorące powietrze utrudniało oddech. Natarczywe muchy wpychały się do oczu i ran ukrzyżowanych. Ciała skazańców wiły się i dygotały w konwulsjach. Jezus jeszcze raz uniósł się na krzyżu, otworzył umęczone powieki, gwałtownie wstrząsnął głową i głośno zawołał: „Eli, Eli, lama sabachthani!", co z aramejskiego się wykłada: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!"
Miał głos tak chrapliwy, że trudno było zrozumieć poszczególne słowa. Gapie poruszyli się i pytali jeden przez drugiego, co on powiedział. Jedni twierdzili, że wołał, iż Bóg go opuścił, inni zapewniali, że wzywał Eliasza. Eliasz to prorok żydowski, który w płonącym wozie wzięty był do nieba. Dlatego najzacieklej si zaczęli znów drwić z niego i wołali, by i on wzniósł się do nieba, jeśli dobrze zrozumiałem. Ci, którzy oczekiwali cudu, naprawdę spodziewali się, że prorok Eliasz zstąpi z niebios, aby mu pomóc. Wielu ludzi ogarnął taki strach, że odsunęli się daleko od krzyża i pozasłaniali twarze.
Ukrzyżowany znowu coś powiedział. Stojący bliżej wołali, że ma pragnienie. Jakiś miłosierny człowiek wlał kwaśnego wina z żołdackiego bukłaka na gąbkę, którą nadział na ostry kij i podniósł do jego ust. Ani żołnierze, ani setnik nie oponowali. Nie wiem, czy Jezus był jeszcze w stanie pić, ciemności bowiem tak zgęstniały, że nie rozróżniałem już twarzy. Na pewno zwilżył usta, bo jego głos zabrzmiał wyraźnie, kiedy zawołał: „Wykonało się!"
Ludzie ponownie zaczęli się spierać, co właściwie usłyszeli. Jedni mówili to, drudzy tamto. A ja usłyszałem trzask wyłamujących się rąk pod ciężarem spadającego ciała. W ciemnościach trzask ten rozbrzmiał straszliwie i już wiedziałem, że umarł i więcej nie podniesie głowy, którą opuścił na piersi. Dla niego było to lepiej, bo dość się nacierpiał, nawet jeśli naruszył wszystkie prawa świata.
Byłem zupełnie pewny, że umarł, bo ziemia znów zadygotała. Głuchy podziemny grzmot, głębszy i straszliwszy niż poprzedni, rozległ się spod naszych stóp i oddalił w stronę miasta. Usłyszałem pękające skały i łoskot spadających głazów; razem z innymi rzuciłem się na ziemię, bo choć to trzęsienie trwało krótko, było przerażające.
Potem wszystko się uspokoiło, tylko na drodze rozbrzmiewał tupot zerwanych z uwięzi zwierząt pociągowych. Niebo powoli się rozjaśniało, zrobiło się względnie widno, ludzie pełzali po ziemi. Krzyże nadal stały, a umęczony Jezus Nazarejski, król żydowski, wisiał bezwładnie na przegubach rąk i już nie oddychał. Żołnierze podnosili się z ziemi, zdumieni i przerażeni patrzyli na niego i coś między sobą szeptali.
Myślę, że w ich imieniu setnik powiedział odważnie:
– To był świątobliwy człowiek. – Spojrzał potem na przestraszonych Żydów i z pogardą zawołał: – To był zaprawdę syn Boży!
A ja przypomniałem sobie proroctwa, które badałem przez zimę, i zdumiony szepnąłem do siebie: „Pokój tobie, władco świata, królu żydowski! Twoje królestwo nie nadeszło".
Równocześnie postanowiłem, że muszę wyjaśnić, za co go skazano, tak haniebnie ukrzyżowano i dlaczego nikt nie stanął w jego obronie. Moim zdaniem albo miał bardzo prymitywny program polityczny, albo nie dysponował dobrymi doradcami, co zresztą jest zrozumiałe, bo jaki rozumny człowiek stanąłby u boku Żyda, którego głównym celem było zagarnięcie panowania nad światem?
Słońce znów się pokazało, ale jego światło było wciąż dziwnie obce, a ludzkie twarze wyglądały w nim wręcz niesamowicie. I do jeszcze jednego chciałbym Ci się, Tulio, przyznać. Z pewnością popełniłem gdzieś błąd. Nie potrafię Ci opisać wyglądu króla żydowskiego. Widziałem go na własne oczy w straszliwych cierpieniach, więc powinienem zapamiętać jego rysy. A mimo najszczerszych chęci nie mogę powiedzieć nic poza tym, że miał twarz spuchniętą i siną od bicia i że spływały po niej strużki krwi spod cierniowej korony. Musiało jednak być w tej twarzy coś z boskiego majestatu, skoro po przeczytaniu tabliczki nad jego głową nie miałem cienia wątpliwości, że on naprawdę jest królem żydowskim.
Chciałem jeszcze dodać, że wyczuwało się w nim łagodny majestat, ale obawiam się, że o tym określeniu pomyślałem później. Gdy wracam do tamtych chwil, pamiętam raczej o jego uległości, przez którą z pokorą przyjął swój los. Jaki król jednak, świadomy, że narodził się, aby rządzić światem, godzi się umierać straszliwą i haniebną śmiercią? Zagadkowe są też jego ostatnie słowa. Co to znaczy: „Wykonało się"? I czy on w ogóle rozumiał, że umiera? Patrzyłem oszołomiony na jego twarz jak zwyczajny widz i czułem, że respekt nie pozwala mi na zbyt natarczywe wpatrywanie się w to cierpiące oblicze. Pamiętaj też, że prawie cały czas było ciemno, chwilami tak bardzo, że z wielkim trudem można było odróżnić kontury wiszących na krzyżach. A kiedy słońce znów zaświeciło, przez szacunek nie mogłem zuchwale wpatrywać się w tę martwą twarz.