– Ależ nie możesz oczekiwać, że ktoś się do tego przyzna – powiedział Beefy. – Mam na myśli tego kogoś, kto ukradł rękopis.
– Nie zamierzamy w ogóle mówić o rękopisie – tłumaczył Jupe. – Przynajmniej na początku. Przede wszystkim musimy się dowiedzieć, kto z dawnego zgromadzenia pozostaje nadal w kontakcie z Madeline Bainbridge osobiście lub poprzez trzecie osoby. Nie sądzę, by ktoś się obawiał do tego przyznać.
Beefy skręcił w aleję La Brea, wiodącą do Hollywoodu.
– I na początek zamierzacie rozmawiać z Longiem. Jeffersonem Longiem, tym, który w telewizji zwalcza przestępczość. On jest tak prostolinijny i bezkompromisowy, że po prostu nie mogę go sobie wyobrazić zamieszanego w coś równie obłędnego jak zgromadzenie czarowników.
– Nie zawsze był bojownikiem o prawo i ład – zauważył Jupe. – Kiedyś był aktorem i figuruje na ostatniej fotografii panny Bainbridge i jej kręgu. Musiał znać Ramona Desparto. Wydaje się logiczne od niego zacząć, skoro wiemy, gdzie go szukać. Biura firmy KLMC mieszczą się przy ulicy Fountain, przecznicy od Bulwaru Hollywoodzkiego. Rano zatelefonowałem do Longa, zgodził się ze mną zobaczyć.
– Czy powiedziałeś mu, dlaczego chcesz z nim rozmawiać? – zapytał Beefy.
– Niezupełnie. Powiedziałem tylko, że zbieram materiały do szkolnej pracy wakacyjnej.
– Long musi lubić, jak się o nim pisze – wtrącił Pete – choćby tylko w wypracowaniu szkolnym.
– Może dotyczy to wszystkich, którzy występują publicznie – powiedział Jupe. – Naprawdę miło z twojej strony, Beefy, że nas zawozisz. Mogliśmy pojechać autobusem.
– W domu siedzę jak na szpilkach i się zamartwiam. Czuję się w jakiś sposób zagubiony bez biura. Poza tym zadziwiacie mnie, chłopcy. Ja bym się nie odważył tak po prostu pójść do kogoś takiego jak Jefferson Long.
Bob roześmiał się.
– Jupe niełatwo się peszy.
– A jak zamierzacie odnaleźć pozostałych członków magicznego kręgu? – zapytał Beefy.
– Mój ojciec pracuje w studiu filmowym – odpowiedział mu Pete. – Przez związki zawodowe zdobędzie dla nas adresy przyjaciół Madeline Bainbridge.
Beefy powoli jechał już jakiś czas Bulwarem Hollywoodzkim. Teraz skręcił w ulicę Fountain i zatrzymał się pod budynkiem, który wyglądał jak wielki sześcian z ciemnego szkła.
– Zaparkujemy tu i będziemy na ciebie czekać. Nie spiesz się.
– Dobra – Jupe wysiadł i wszedł do budynku.
W recepcji, osłoniętej od słonecznego żaru polaryzowanym szkłem, było chłodno. Młoda, opalona kobieta za biurkiem skierowała Jupe'a do windy, którą wjechał na czwarte piętro.
Umeblowanie biura Jeffersona Longa składało się ze szkła, chromu i krytych czarną skórą foteli. Okna, z widokiem na wzgórza Hollywoodu, wychodziły na północ. Long siedział za biurkiem z indyjskiego drzewa, plecami do okna i uśmiechał się do Jupitera.
– Cieszę się z twych odwiedzin. Zawsze robię wszystko, co mogę, by pomóc młodym ludziom.
Jupiter odniósł wrażenie, że to małe przemówienie Long wygłosił już co najmniej sto razy.
– Bardzo panu dziękuję – powiedział z głęboką pokorą w głosie.
Jego okrągła, pogodna twarz nosiła wyraz tak niewinny, że niemal idiotyczny. – Zeszłego rana widziałem pana w telewizji. Przeprowadzał pan wywiad w rezydencji Madeline Bainbridge.
Uśmiech znikł gwałtownie z twarzy Jeffersona Longa.
– Zajmowałem się w życiu ważniejszymi rzeczami niż aktorstwo i znajomość z Madeline Bainbridge – obrócił się w swym fotelu i skinął ręką w stronę półek. Jupe zobaczył plakietki i medale nadane Longowi przez liczne miasta wzdłuż wybrzeża. Były tam także jego fotografie z komendantami policji dużych i małych miast Kalifornii, Nevady i Arizony. Był wreszcie oprawiony w ramki dokument, przyznający Longowi godność honorowego członka urzędu szeryfa.
– O rany! – Jupe miał nadzieję, że ten okrzyk wyraża dostateczny podziw.
– Mam jeszcze albumy z wycinkami prasowymi. Możesz je obejrzeć, jeśli cię interesują – zaproponował Long.
– Super! – zapalił się Jupiter. – Jeden przyjaciel mi mówił, że robi pan serię programów o narkotykach. To dopiero musi być fascynujące.
Przystojna twarz Longa oblała się rumieńcem.
– O, tak. Czy możesz sobie wyobrazić, że pewni ludzie, zatrudnieni oficjalnie w firmach farmaceutycznych, są zamieszani w nielegalną sprzedaż narkotyków? Ale nie będę mógł ukończyć serii w tym roku. Są osoby, które uważają, że lepiej wydać pieniądze na stare filmy niż na serię dokumentalną o tak istotnym problemie jak narkomania.
– Tak? Och, rozumiem. To fatalnie. Filmy Madeline Bainbridge musiały być bardzo drogie.
– Po zapłaceniu okupu będą jeszcze droższe.
– To chyba tym gorzej dla pana. Pan grał przecież w jednym z tych filmów, prawda?
– “Opowieść z Salem” była bardzo złym filmem. Prawdę mówiąc, był to taki kicz, że nigdy nie dostałem następnej roli. Prawdziwą karierę zrobiłem dopiero jako reporter zajmujący się przestępczością.
– A Madeline Bainbridge zarzuciła aktorstwo – Jupiter wracał do tematu z uporem dziecka. – Moja ciocia ją pamięta i twierdzi, że było coś dziwnego w niej i jej przyjaciołach. Mówiono o zgromadzeniu magicznym Madeline Bainbridge.
– Magiczne zgromadzenie? – w zachowaniu Longa pojawiła się nagle ostrożność. – To śmieszne. Tak, jakby należały do tego jakieś czarownice?
– Tak. Pan pracował z Madeline Bainbridge. Czy istniało jakieś zgromadzenie czarownic?
– Oczywiście, że nie! To znaczy, ja nic o tym nie wiem! Przyjaciele Bainbridge byli… po prostu ludźmi, z którymi pracowała.
– Pan ich znał?
– Naturalnie. Byłem jednym z nich.
– Może inni wiedzieli o czymś, o czym pan nie wiedział – Jupe patrzył na Longa bez mrugnięcia powiek. – Czy utrzymuje pan kontakty z tymi ludźmi? Czy wie pan, jak mógłbym do nich trafić? A może mógłby pan mnie skontaktować z samą Madeline Bainbridge?
– Ależ skąd! – wykrzyknął Long. – Nie mam teraz nic wspólnego z tymi ludźmi! Mam przyjaciół jedynie wśród strażników prawa i porządku. Co do Madeline Bainbridge, to nie widziałem jej od trzydziestu lat i nie mam ochoty jej widzieć przez następne trzydzieści! Ta rzekoma aktorka była osobą zepsutą i kapryśną. Była niemal równie złą aktorką jak ten typek Desparto, z którym się zaręczyła. To był dopiero fatalny aktor!
– Umarł zaraz po przyjęciu u niej, prawda?
– Tak – Long wyglądał teraz staro i w oczach miał pustkę. – Po przyjęciu. Tak.
Wyprostował się i otrząsnął, jakby odpędzał złe wspomnienie.
– Ale… ale to było tak dawno temu. Nie wracam już myślą do tamtych czasów. Nie ma sensu rozpamiętywać przeszłości. Ale dlaczego właściwie o tym rozmawiamy? Myślałem, że chcesz się ze mną zobaczyć, bo interesuje cię mój program o walce z przestępczością.
– Przyszedłem z powodu Madeline Bainbridge – odparł Jupe po prostu. – Piszę pracę z zakresu historii filmu. Jeśli praca będzie dobra, zostanie opublikowana w szkolnej gazecie.
Jefferson Long wyraźnie stracił zainteresowanie gościem.
– Życzę ci sukcesu – powiedział chłodno. – A teraz musisz mi wybaczyć. Nie mogę ci poświęcić więcej czasu. Mam umówione spotkanie.
– Rozumiem – Jupe podziękował Longowi i opuścił biuro.
– No i co? – zapytał Beefy, gdy detektyw wsiadł z powrotem do samochodu.
– Jefferson Long nie lubi panny Bainbridge i nie podoba mu się pomysł nadawania jej filmów w telewizji. Firma Wideo wydała za dużo na te filmy i nie będzie finansować jego programów o narkotykach. Poza tym nie widział Madeline Bainbridge od trzydziestu lat i nie utrzymuje stosunków z żadnym z jej dawnych przyjaciół. Zaprzeczył też istnieniu jakiegoś zgromadzenia czarownic. Może o innych sprawach mówił prawdę, ale sądzę, że kłamał co do zgromadzenia. Myślę, że w Jeffersonie Longu jest coś dziwnego, tylko nie mogę uchwycić, co.