Pete zachichotał.
– Wpadniesz na to, jak zwykle… Ale teraz mamy coś innego do roboty. Pod twoją nieobecność telefonowałem do taty. Zdobył już dla nas jeden adres. Adres Elliota Farbera, ulubionego operatora panny Bainbridge i członka jej magicznego kręgu na przyjęciu Akademii Nagród. Już nie pracuje z kamerą. Ma zakład naprawy telewizorów na Melrose. Jedźmy tam!
Rozdział 10. Klątwa czarownicy
Trzej Detektywi nie musieli zmyślać żadnych historii o szkolnej gazecie, żeby zobaczyć się z Elliotem Farberem. Nie było broniącej do niego dostępu recepcji, i żeby porozmawiać z byłym operatorem, chłopcy weszli po prostu do jego małego, zakurzonego warsztatu. Była to wąska nora, wciśnięta między zakład fryzjerski i tapicerski.
– Proszę pana, czy to prawda, że był pan ulubionym kamerzystą Madeline Bainbridge? – zapytał zwyczajnie Jupe.
Elliot Farber był chudym człowiekiem o pożółkłej cerze. Mrużąc oczy, patrzył na chłopców poprzez chmurę dymu, który wydobywał się z tkwiącego w jego ustach papierosa.
– Dajcie mi zgadnąć: jesteście miłośnikami starych filmów, prawda? – spytał.
– Coś w tym rodzaju – przytaknął Jupe.
Farber się uśmiechnął i wsparł plecami o kontuar.
– Pracowałem z Madeline Bainbridge niemal przy wszystkich jej filmach. Była wspaniała. Wielka aktorka! – Farber rzucił na podłogę niedopałek papierosa i rozdeptał go butem. – I niezwykle piękna. Niejedna z tak zwanych olśniewających piękności potrzebowała dobrego makijażu i specjalnego oświetlenia, by wyglądać korzystnie. Operator musiał się nieźle napracować dla dobrego efektu. Dlatego rzuciłem tę pracę. Miałem dość obwiniania mnie o to, że jakaś pani nie jest wystarczająco dobra jako Kleopatra, królowa Nilu. Ale z panną Bainbridge cudownie się pracowało. Była po prostu prawdziwie piękna. Nie sposób było popełnić błędu, kiedy się filmowało jej sceny.
– Nie było więc trudno z nią pracować? – zapytał Jupe.
– Och, kiedy zdobyła już uznanie, lubiła narzucać to, co chciała. Tak wrobiła nas wszystkich w ten straszny kicz o czarownicach i purytanach.
– “Opowieści z Salem” – podsunął Jupe.
– Właśnie. Ramonowi Desparto zdawało się, że to będzie wspaniałe. Madeline oszalała dla niego i robiła wszystko, by miał, czego pragnął. Martwiliśmy się, że zniszczy jej karierę.
– I tak się stało, prawda? – odezwał się milczący dotąd Pete. – Po jego śmierci tak się załamała, że już nie grała więcej.
– Czuła się winna jego śmierci – powiedział Farber. – Przed wypadkiem pokłóciła się z Despartem. Powiedziała mu bardzo przykre rzeczy. Nie dziwię się jej. Flirtował z inną aktorką, Estelle Du Barry i Madeline była zazdrosna. Jeśli organizujecie jakiś klub miłośników Madeline albo opracowujecie artykuł do jakiegoś pisemka młodzieżowego, pomińcie w nim to, co wam właśnie powiedziałem. Po co odgrzebywać stare waśnie.
– Czy widział się pan ostatnio z Madeline Bainbridge, albo może z nią rozmawiał? – zapytał Jupiter.
– Nie. Nikt ani jej nie widuje, ani nie ma z nią żadnego kontaktu.
Bob pokazał panu Farberowi fotokopię zdjęcia znalezionego w bibliotece.
– Czy Estelle Du Barry nie była jedną z najbliższych osób Madeline Bainbridge? Jest na tej fotografii z przyjęcia.
– Ach, to – Farber wziął od Boba fotografię. – Tak. Magiczny krąg. Są tu wszyscy, łącznie ze mną. Cała trzynastka.
– Trzynaścioro gości przy jednym stole. Czy to nie feralna liczba? – zapytał Jupe.
– Dla czarownicy nie.
– Więc rzeczywiście istniało czarodziejskie zgromadzenie! – wykrzyknął Bob.
Farber roześmiał się na głos.
– A pewnie! Madeline była czarownicą, a w każdym razie myślała, że nią jest. Nazywała to Starym Obrządkiem. Nie miało to nic wspólnego z lataniem na miotle ani sprzedawaniem duszy diabłu, ale Madeline była przekonana, że ma jakąś magiczną siłę. Daliśmy się wszyscy wciągnąć w tę grę. Była w końcu gwiazdą i gdyby sobie zażyczyła, żebyśmy się pomalowali na fioletowo, też byśmy to zrobili. Zostaliśmy członkami zgromadzenia. Estelle Du Barry, Lurine Hazel, Janet Pierce i nawet biedna nudziara Klara Adams – wszystkie zostały czarownicami.
– A Jefferson Long? – spytał Jupe.
– Pewnie. Nie sądzę, by sobie dzisiaj życzył, żeby o tym wiedziano. Bardzo się teraz puszy w swoich programach telewizyjnych. Ale był czarownikiem.
Jupiter się uśmiechnął.
– Czy utrzymuje pan kontakty z którąś z tych osób?
– Z nielicznymi. Jefferson Long rozmawia obecnie wyłącznie z policjantami, nikt więc spośród nas nie ma z nim styczności. Biedna mała Estelle, która wywołała straszliwy konflikt między Madeline i Despartem, nigdy nie zrobiła kariery. Nie miała naprawdę talentu i czas nie obszedł się z nią łaskawie. Wygląda teraz jak moja babcia i prowadzi mały motel w Hollywoodzie. To nie jest zła kobieta.
– Myśli pan, że się zgodzi udzielić nam wywiadu? – zapytał Jupe.
– Na pewno. Lubi ściągać na siebie uwagę. Ale co wy właściwie robicie, dzieciaki? “Zdarzenie roku” – opowieści dla jakiegoś pisma młodych miłośników kina?
– Zaliczam kurs z historii filmu i… – zaczął Jupe.
– Aha – Farber wziął znowu fotografię od Boba i studiował ją uważnie. – Dam wam adres Estelle Du Barry. Mam też telefon Teda Finieya. To świetny facet. Wciąż pracuje w filmie, mimo że pewnie zbliża się już do osiemdziesiątki. Jak będziecie do niego dzwonić, powołajcie się na mnie.
– A co z pozostałymi? – zapytał Bob.
– No cóż, Ramon Desparto oczywiście nie żyje. Nie wiem, czy się wam uda porozmawiać z Klarą Adams. Mieszka z Madeline i obie nikogo nie przyjmują. Nicholas Fowler, scenarzysta, też nie żyje. Zmarł na atak serca parę lat temu. O Janet Pierce możecie zapomnieć. Wyszła za mąż za jakiegoś hrabiego czy księcia i wyjechała na zawsze do Europy. Lurine Hazel też wyjechała. Wyszła za swojego chłopca z rodzinnego miasta i mieszka w Billsville w Montanie. Marie Alexander… och, to taka strata.
– To ta ładna dziewczyna z długimi włosami, prawda? – zapytał Pete. – Co się z nią stało?
– Któregoś dnia poszła popływać nie opodal plaży Malibu, dostała się w silne fale przypływu i utonęła.
– Dobry Boże! – wykrzyknął Pete. – Troje członków zgromadzenia już nie żyje!
– To zdjęcie pochodzi sprzed wielu lat – powiedział Farber. – Nie wszystkim powiodło się aż tak źle. Gloria Gibbs, ta nieładna sekretarka Ramona Desparto, pracuje u pewnego maklera w Century City. Od czasu do czasu spotykamy się na jakimś obiedzie.
Jupiter obejrzał raz jeszcze fotografię. Wskazał mężczyznę, wymienionego w podpisie jako Charles Goodfellow. Był to bardzo szczupły, młody człowiek o czarnych, zaczesanych do tyłu włosach.
– Wygląda mi znajomo. Czy wciąż gra w filmach? – zapytał.
Farber zmarszczył czoło.
– Goodfellow? Niemal o nim zapomniałem. Grywał wówczas w małych rólkach. Wiecie, jako taksówkarz czy portier. Jeśli oglądasz dużo starych filmów w telewizji, to go prawdopodobnie widziałeś. Nie wiem, co się z nim stało. Kompletnie straciłem go z oczu. Należał do tych ludzi, których łatwo się zapomina. Zapamiętałem jedynie, że był Amerykaninem, ale dzieciństwo spędził w Holandii, dokąd z jakiejś przyczyny przenieśli się jego rodzice. Niesympatyczny typ. Brzydził się wszystkiego. Mało nie dostał szału, kiedy się okazało, że w czasie sabatu musimy wszyscy napić się rozcieńczonego wodą miodu z jednego pucharu. Zaraz potem poszedł wypłukać usta.