Pete z wysiłkiem otrząsnął się z odrętwienia. Ruszył pędem ku bramie. Dopadł jej na czas, żeby zobaczyć, że furgonetka skręciła na północ. Starał się odczytać jej numer rejestracyjny, ale było to niemożliwe. Nie wiadomo, czy celowo, czy przypadkiem, tablica rejestracyjna była całkowicie zabłocona.
Podbiegł do budy przy bramie. Wewnątrz stało biurko, dwa koślawe krzesła i telefon. Wyjął z portfela numer Beefy'ego i wykręcił go drżącymi palcami.
W słuchawce odezwał się jeden dzwonek, drugi…
Na przejściu między setkami wraków samochodowych i ciężarówek zadudniły czyjeś kroki. Pete nie spojrzał w tym kierunku. Jeśli właściciel składu będzie miał pretensje o użycie telefonu, powie mu po prostu, że musiał zawiadomić policję.
Wreszcie Beefy odebrał telefon.
– Beefy? Tu Pete – powiedział szybko. – Jestem w składzie wraków samochodowych na Thornwall, dwie przecznice na południe od Wilshire. Powiedz Jupiterowi i Bobowi, że właśnie widziałem…
Na biurko padł czyjś cień i Pete chciał się odwrócić do drzwi, gdy coś uderzyło go w tył głowy. Pociemniało mu w oczach, telefon potoczył się z łoskotem po podłodze, a on sam spadał gdzieś, spadał…
Pete nie wiedział, jak długo pozostawał nieprzytomny. Gdy się ocknął, znajdował się w jakimś zamkniętym, brudnym pomieszczeniu, śmierdzącym tłuszczem i starą gumą. Było tam gorąco, okropnie gorąco i ciemno. Chciał zmienić pozycję, obrócić się lub wyprostować, ale nie mógł wykonać żadnego ruchu. Bolał go kark, a coś twardego uciskało go w ramię. Ręce dotykały metalowej powierzchni, chropowatej, jakby wyżartej przez rdzę i czas. Zdał sobie sprawę, gdzie się prawdopodobnie znajduje. Był wciąż w składzie wraków, zamknięty w bagażniku starego samochodu, który prażące słońce zmieniło w piekarnik.
Usiłował krzyczeć, ale gardło miał wyschnięte z pragnienia i trwogi. Zamknął usta i starał się przełknąć ślinę. Na zewnątrz panowała cisza. Nie było tam z pewnością nikogo. Nikt nie przyjdzie mu z pomocą. Ogarniała go panika. Nikt nigdy po niego nie przyjdzie!
Rozdział 14. Tajemniczy drugi człowiek
Samochód Beefy'ego pędził ulicą jak szalony. Pod bramą składu wraków zatrzymał się z piskiem. Bob i Jupe wyskoczyli z samochodu i popędzili do biura.
Bob rozglądał się szaleńczo po pustej budzie.
– Gdzie on jest? To musi być tutaj. To jedyny tego typu skład w okolicy.
Beefy wszedł, potykając się.
– Idzie jakiś człowiek – zamamrotał. – Zdaje się, że tutaj pracuje.
Chłopcy podeszli do drzwi. Z odległego kąta placu nadchodził mężczyzna o gęstych, kręconych włosach. Ubrany był w wyplamiony smarami dres.
– Czym mogę wam służyć? – zapytał wesoło.
– Szukamy przyjaciela – odpowiedział Jupe. – Mieliśmy się tu spotkać. Czy widział pan chłopca w naszym wieku? Wysoki, umięśniony, o wyrazistych rysach?
– Żałuję, ale nikogo takiego dziś nie widziałem.
– Ale on tu musiał być! – Jupe mimo woli podniósł głos. – Jest pan pewien, że go pan nie widział?
– Nie widziałem nikogo – upierał się mężczyzna. – Słuchaj, chłopcze, przykro mi, że zgubiliście gdzieś przyjaciela, ale ten skład to nie plac zabaw dla dzieci. I nie mogę przez cały czas sterczeć przy bramie. Hej! Dokąd to się właściwie wybierasz?
– Pete jest tutaj! – Jupe gwałtownie wyminął właściciela składu i wbiegł na drogę dojazdową. Wpatrywał się w sterty części samochodowych, zderzaków, drzwi, silników, obręczy kół i stosy wytartych opon. – Pete coś zobaczył, coś ważnego, dlatego zatelefonował. Ktoś go dopadł, nim zdążył powiedzieć co. Jest tutaj! Wiem, że jest!
Bob złapał go nagle za ramię.
– W bagażniku któregoś wraka – powiedział. – Gdybym ja chciał się tu kogoś szybko pozbyć, wsadziłbym go do bagażnika!
– Powariowaliście z kretesem! – napadł na Jupe'a i Boba właściciel składu. W jego głosie brzmiała jednak nuta wątpliwości. – Ale kto by miał wsadzać waszego przyjaciela do któregoś z tych samochodów? Żartujecie sobie ze mnie, dzieciaki, co?
– Pete! – krzyczał Jupe. – Pete! Gdzie jesteś?!
Nikt nie odpowiadał.
– A więc nie żartujecie? – właściciel składu rozglądał się po placu, pokrytym rdzewiejącymi, zrujnowanymi samochodami. – Będzie tu jakieś sto samochodów, które jeszcze mają pokrywę bagażnika. Znalezienie właściwego zajmie cały dzień.
– Nie – powiedział Jupe z przekonaniem. – Jeśli Pete'a rzeczywiście zamknięto w którymś z tych samochodów, znajdziemy go szybko.
Wszedł między rzędy karoserii. Zatrzymywał się co parę kroków i rozglądał uważnie. Beefy i Bob towarzyszyli mu, a mężczyzna w dresie dreptał za nimi z zatroskaną miną.
– Ten dzieciak, ten wasz kumpel, jeśli jest zamknięty w którymś z tych wraków, to już dawno stracił przytomność z gorąca.
Jupe nie odpowiedział. Stanął przy karoserii niebieskiego buicka. Suto pokrywała go gruba warstwa kurzu, ale wieko odsłaniało w kilku miejscach swą wciąż błękitną barwę.
– Czy ktoś otwierał ostatnio ten bagażnik? – zapytał Jupe.
– Może… możliwe.
– Czy mógłby pan przynieść łom? Myślę, że ktoś zobaczył, że ten bagażnik jest otwarty, wrzucił do niego Pete'a i zatrzasnął pokrywę, ścierając w paru miejscach kurz!
Właściciel składu już nie zadawał pytań. Znikł na krótko i wrócił z łomem. Wetknął go pod wieko bagażnika i nacisnął drugi koniec, korzystając z pomocy Beefy'ego. Wieko odskoczyło ze zgrzytem.
– Pete! – Bob rzucił się do bagażnika.
Pete leżał skurczony i nieruchomy.
– Dobry Boże! – właściciel składu pobiegł co prędzej do biura. Wrócił migiem z ociekającym wodą ręcznikiem.
Pete siedział już podparty z obu stron przez Jupe'a i Boba.
– Okay – wyszeptał z trudem. – Nic mi nie jest. Tylko strasznie tam gorąco. Brak powietrza.
– Powoli, synu – właściciel przykładał Pete'owi do twarzy mokry ręcznik. – Zadzwonię po gliny! Mogło się okazać, że w jednym z moich samochodów leży trup!
– Pete, co się stało? – pytał Jupiter.
Pete wziął ręcznik i trzymał go sobie przy twarzy.
– Harold Thomas wyszedł z domu i doszedł aż tutaj. Śledziłem go. Między wrakami stała szara furgonetka. Thomas otworzył tylne drzwi i zajrzał do środka. Tam było pełno kaset ze szpulami filmów.
Przez chwilę wszyscy milczeli. Wreszcie Bob wykrzyknął:
– Rany koguta!
– Filmy panny Bainbridge! – zamamrotał Beefy. – Czy ma je Harold Thomas?
– Na to wygląda – potwierdził Pete. – Widziałem kilka etykiet. Thomas sprawdził filmy, wsiadł do furgonetki i odjechał. Wtedy zatelefonowałem, ale nie udało mi się wam powiedzieć wszystkiego.
– A więc filmy ukradł Thomas – mruknął Jupiter. – Mógł także, dla odwrócenia uwagi od laboratorium, wzniecić pożar.
– Musiał cię zauważyć, kiedy stąd wyjeżdżał – domyślał się Bob. – Wrócił i napadł na ciebie, kiedy telefonowałeś.
– Nie – Pete zmarszczył czoło, starając się przypomnieć sobie dokładnie, co zaszło. – To nie był Thomas. Facet, który mnie uderzył, nie przyszedł z ulicy. Nadszedł z głębi placu.
Bob spojrzał na właściciela składu. Ale ten wykrzyknął:
– Och, nie! To nie ja! Nie wiem, o co tu chodzi, ale ja tego nie zrobiłem. Ja bym nikogo nie uderzył. Słuchajcie, ja też mam dzieci. Kiedy mi tu jakieś dzieciaki buszują, tylko na nie krzyczę i wypędzam za płot!
– Wierzę panu – powiedział Jupiter. – Jeśli jednak Pete jest pewien, że to nie był Thomas, musiał tu być drugi człowiek.
– Wspólnik Thomasa – podjął Bob. – Pamiętajcie, że filmy ukradło dwóch włamywaczy.