– Krąg! – wykrzyknęła bez tchu Klara Adams. – On bezcześci krąg!
Jupe szedł dalej w stronę stołu, przy którym stały kobiety, nie przestając przepraszać. Jedną ręką odpinał pasek z anteną, drugą przyciskał do boku radyjko, by ukryć je przed wzrokiem kobiet. Był blisko stołu, gdy pasek opadł mu z bioder, głowa i ramiona znalazły się prawie pod stołem.
– Marvin! – krzyknęła Madeline Bainbridge. Ręka Jupe'a znikła na moment pod czarnym obrusem, po czym upadł na czworaki.
– Przepraszam. Niezdara ze mnie. Nie chcieliśmy państwa niepokoić, naprawdę. – Jupe podniósł się na nogi. – Gdyby zechciała pani powiedzieć nam, jak dojść do drogi…
– Marvinie, pokaż, jak się dostać na główną drogę – poleciła Madeline Bainbridge.
– Dziękuję pani – powiedział Jupiter.
Gray wyprowadził chłopców z lasku. Wskazał im, jak mają iść przez pole, by trafić na asfaltową szosę wiodącą do autostrady Nadbrzeżnej, o czym bardzo dobrze wiedzieli.
– Tędy! Idźcie prosto, aż dojdziecie do szosy. Potem skręcicie w prawo. I nie wracajcie mi tutaj!
– Serdeczne dzięki – powiedział Pete.
Trzej Detektywi ruszyli przez wysoką, skąpaną w księżycowym świetle trawę, a Gray stał i patrzył za nimi.
– Nie spuści z nas wzroku, póki nie wyjdziemy z terenu posiadłości – przewidział Bob.
– Nie można go za to winić – powiedział Jupe. – Ty byś też nie chciał mieć obcych na swoim podwórku w czasie sekretnych obrządków. Miejmy nadzieję, że nie zajrzy pod stół i nie odkryje tam mojego walkie-talkie!
– To dlatego upadłeś! – powiedział Pete.
– Pomyślałem sobie, że byłoby interesujące posłuchać, o czym będą mówić po naszym odejściu. Okręciłem część anteny wokół radia, żeby przycisk nie odskoczył. Nie będzie więc odbierać, ale będzie nadawać. Nie idźmy za daleko, bo znajdziemy się poza zasięgiem odbioru.
Doszli do szosy i Bob się obejrzał. Marvina Graya już nie było.
– Pewnie wrócił do lasku.
Przeszli szosą do kępy krzaków i zatrzymali się pod ich osłoną.
– Włącz swoje walkie-talkie, Bob – powiedział Jupiter. – Posłuchajmy sabatu.
Bob ukląkł i włączył odbiór.
– … szli wreszcie – usłyszeli głos Graya. – Nie odważą się wrócić. Na pewno nie po tej lekcji, jakiej udzielił im Bruno.
– Miałem nadzieję, że Bruno jest gdzieś zamknięty – wymamrotał Jupe.
Gray znowu się odezwał:
– Głupotą było dać im odejść.
– Co więc powinniśmy byli zrobić? – zapytała Madeline Bainbridge.
– Wegnać ich w przepaść!
– Marvinie! – zabrzmiał głos kobiecy. Nie był to głos panny Bainbridge, więc chłopcy uznali, że Klarę Adams oburzyła sugestia Graya.
– Nie lubię wścibskich dzieciaków – mówił Gray. – Pójdą do domu i opowiedzą, co widzieli. Nim się obejrzymy, będziemy mieli fotografów i reporterów, kryjących się za każdym drzewem. Widzę już tytuły artykułów: “Tajemnicze obrzędy na ranczu gwiazdy filmowej!” Będziesz tu miała węszące gliny prędzej, niż się spodziewasz i…
– Doprawdy nie muszę się obawiać policji – przerwała mu panna Bainbridge. – Nie robimy nic złego.
– Teraz! – powiedział Gray.
– Nigdy!
– Więc chcesz tu mieć gliny? Powinnaś użyć swojej siły wobec tych dzieciaków tak, jak tamtej nocy wobec Desparta!
– Nigdy nie skrzywdziłam Ramona! Nawet wtedy, kiedy mnie zdradził!
– Nie, oczywiście! – w głosie Graya brzmiał sarkazm. – Życzyłabyś mu długiego, szczęśliwego życia!
– Ciągle do tego wracasz! – głos aktorki był szorstki. – Wciąż i wciąż. Zgoda, byłam na Ramona wściekła. Ale go nie skrzywdziłam. Nie użyłabym swojej siły, żeby komukolwiek wyrządzić krzywdę, i ty o tym wiesz. W gruncie rzeczy liczysz na to, prawda?
– Madeline! Proszę! – zawołała Klara Adams.
– Dobrze już, dobrze – mruknął Gray. – Nie ma teraz sensu kontynuować obrzędu. Wracajmy do domu. Bruno! – podniósł głos. – Bruno, chodź tutaj!
– Może lepiej zostawcie psa na dworze, w razie jakby ci chłopcy wrócili – powiedziała Klara Adams.
– Nie wrócą – odparł Gray. – Jeżeli zostanie na dworze, nad ranem zrobi się niespokojny i zacznie wyć. Będę musiał wstać, żeby go wpuścić. Tak to wygląda, kiedy się traktuje psa jak członka rodziny.
Głosy w walkie-talkie ucichły. Po chwili Jupe głęboko odetchnął.
– Marvin Gray chciał, żeby Madeline Bainbridge użyła swej mocy wobec nas tak, jak użyła wobec Ramona Desparto. Ciekaw jestem, co mu zrobiła.
– Według mnie nic – zauważył Bob. – Powiedziała, że nigdy nikogo nie skrzywdziła.
– Desparto zginął w wypadku samochodowym – przypomniał Pete. – Nawaliły mu hamulce, kiedy stąd wyjeżdżał po przyjęciu.
– Czy to było przyjęcie, czy też obrządek, taki jak dzisiejszy? – zastanawiał się Jupiter. – Jedno teraz wiemy na pewno: Madeline Bainbridge jest czarownicą albo za taką się uważa. Wiemy, że ma jakiś rodzaj siły.
– Siły, która… która może zabić? – wyszeptał Pete.
– Morderstwo dokonane mocą czarów? – Bob potrząsnął głową. – To niemożliwe!
– Chyba nie, jednakże wydaje się, że Madeline Bainbridge żywi poczucie winy w stosunku do Desparta – powiedział Jupiter. – Zaprzeczała z taką furią, jakby wierzyła w możliwość, że w jakiś sposób wyrządziła mu krzywdę.
– Dobry numer, ten Marvin Gray – odezwał się Pete. – Po co ją tak wkurzył? Nie musiał wyciągać tych spraw z przeszłości.
– Być może nią manipuluje – odparł Jupe. – Prawdopodobnie on jest prawdziwą siłą w tym domu. Może jedyną.
– Nie lubię go – powiedział Pete.
– Ja też nie – przyznał Jupe. – Zwłaszcza po tym, co usłyszałem przez walkie-talkie. Ten człowiek to zbir. Zastanawiam się, czy kłamie dla zabezpieczenia jej spokoju, czy też raczej chodzi mu o ukrycie przed światem własnych poczynań.
– Jupe, czy Gray może być wmieszany w kradzież rękopisu? – zapytał Bob.
Jupe wzruszył ramionami.
– Nie sądzę. Nie mógł dokonać kradzieży, bo w tym czasie Jefferson Long przeprowadzał z nim wywiad. Nie miał też po temu żadnego oczywistego motywu. Wprost przeciwnie. W jego, jako prowadzącego sprawy panny Bainbridge, interesie leży, żeby książka została wydana i przyniosła dochody. Ale czy komukolwiek powiedział o książce? Czy powiedziała o tym komuś panna Bainbridge? Po tym, co usłyszeliśmy dzisiejszego wieczoru, jestem niemal pewien, że wyjaśnienie tajemnicy zniknięcia rękopisu kryje się w przeszłości panny Bainbridge. W tym magicznym kręgu sprzed lat.
Jupe wstał.
– Na dziś zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Idę zabrać moje walkie-talkie i spotkamy się w miejscu, gdzie zostawiliśmy rowery. Jutro… jutro zajmiemy się dawniejszym zgromadzeniem magicznym.
– Jeśli ono rzeczywiście tym było – powiedział Bob.
– Myślę, że tym właśnie było – odparł Jupe i ruszył przez pole ku lasowi.