– Idzie jakiś człowiek – zamamrotał. – Zdaje się, że tutaj pracuje.
Chłopcy podeszli do drzwi. Z odległego kąta placu nadchodził mężczyzna o gęstych, kręconych włosach. Ubrany był w wyplamiony smarami dres.
– Czym mogę wam służyć? – zapytał wesoło.
– Szukamy przyjaciela – odpowiedział Jupe. – Mieliśmy się tu spotkać. Czy widział pan chłopca w naszym wieku? Wysoki, umięśniony, o wyrazistych rysach?
– Żałuję, ale nikogo takiego dziś nie widziałem.
– Ale on tu musiał być! – Jupe mimo woli podniósł głos. – Jest pan pewien, że go pan nie widział?
– Nie widziałem nikogo – upierał się mężczyzna. – Słuchaj, chłopcze, przykro mi, że zgubiliście gdzieś przyjaciela, ale ten skład to nie plac zabaw dla dzieci. I nie mogę przez cały czas sterczeć przy bramie. Hej! Dokąd to się właściwie wybierasz?
– Pete jest tutaj! – Jupe gwałtownie wyminął właściciela składu i wbiegł na drogę dojazdową. Wpatrywał się w sterty części samochodowych, zderzaków, drzwi, silników, obręczy kół i stosy wytartych opon. – Pete coś zobaczył, coś ważnego, dlatego zatelefonował. Ktoś go dopadł, nim zdążył powiedzieć co. Jest tutaj! Wiem, że jest!
Bob złapał go nagle za ramię.
– W bagażniku któregoś wraka – powiedział. – Gdybym ja chciał się tu kogoś szybko pozbyć, wsadziłbym go do bagażnika!
– Powariowaliście z kretesem! – napadł na Jupe'a i Boba właściciel składu. W jego głosie brzmiała jednak nuta wątpliwości. – Ale kto by miał wsadzać waszego przyjaciela do któregoś z tych samochodów? Żartujecie sobie ze mnie, dzieciaki, co?
– Pete! – krzyczał Jupe. – Pete! Gdzie jesteś?!
Nikt nie odpowiadał.
– A więc nie żartujecie? – właściciel składu rozglądał się po placu, pokrytym rdzewiejącymi, zrujnowanymi samochodami. – Będzie tu jakieś sto samochodów, które jeszcze mają pokrywę bagażnika. Znalezienie właściwego zajmie cały dzień.
– Nie – powiedział Jupe z przekonaniem. – Jeśli Pete'a rzeczywiście zamknięto w którymś z tych samochodów, znajdziemy go szybko.
Wszedł między rzędy karoserii. Zatrzymywał się co parę kroków i rozglądał uważnie. Beefy i Bob towarzyszyli mu, a mężczyzna w dresie dreptał za nimi z zatroskaną miną.
– Ten dzieciak, ten wasz kumpel, jeśli jest zamknięty w którymś z tych wraków, to już dawno stracił przytomność z gorąca.
Jupe nie odpowiedział. Stanął przy karoserii niebieskiego buicka. Suto pokrywała go gruba warstwa kurzu, ale wieko odsłaniało w kilku miejscach swą wciąż błękitną barwę.
– Czy ktoś otwierał ostatnio ten bagażnik? – zapytał Jupe.
– Może… możliwe.
– Czy mógłby pan przynieść łom? Myślę, że ktoś zobaczył, że ten bagażnik jest otwarty, wrzucił do niego Pete'a i zatrzasnął pokrywę, ścierając w paru miejscach kurz!
Właściciel składu już nie zadawał pytań. Znikł na krótko i wrócił z łomem. Wetknął go pod wieko bagażnika i nacisnął drugi koniec, korzystając z pomocy Beefy'ego. Wieko odskoczyło ze zgrzytem.
– Pete! – Bob rzucił się do bagażnika.
Pete leżał skurczony i nieruchomy.
– Dobry Boże! – właściciel składu pobiegł co prędzej do biura. Wrócił migiem z ociekającym wodą ręcznikiem.
Pete siedział już podparty z obu stron przez Jupe'a i Boba.
– Okay – wyszeptał z trudem. – Nic mi nie jest. Tylko strasznie tam gorąco. Brak powietrza.
– Powoli, synu – właściciel przykładał Pete'owi do twarzy mokry ręcznik. – Zadzwonię po gliny! Mogło się okazać, że w jednym z moich samochodów leży trup!
– Pete, co się stało? – pytał Jupiter.
Pete wziął ręcznik i trzymał go sobie przy twarzy.
– Harold Thomas wyszedł z domu i doszedł aż tutaj. Śledziłem go. Między wrakami stała szara furgonetka. Thomas otworzył tylne drzwi i zajrzał do środka. Tam było pełno kaset ze szpulami filmów.
Przez chwilę wszyscy milczeli. Wreszcie Bob wykrzyknął:
– Rany koguta!
– Filmy panny Bainbridge! – zamamrotał Beefy. – Czy ma je Harold Thomas?
– Na to wygląda – potwierdził Pete. – Widziałem kilka etykiet. Thomas sprawdził filmy, wsiadł do furgonetki i odjechał. Wtedy zatelefonowałem, ale nie udało mi się wam powiedzieć wszystkiego.
– A więc filmy ukradł Thomas – mruknął Jupiter. – Mógł także, dla odwrócenia uwagi od laboratorium, wzniecić pożar.
– Musiał cię zauważyć, kiedy stąd wyjeżdżał – domyślał się Bob. – Wrócił i napadł na ciebie, kiedy telefonowałeś.
– Nie – Pete zmarszczył czoło, starając się przypomnieć sobie dokładnie, co zaszło. – To nie był Thomas. Facet, który mnie uderzył, nie przyszedł z ulicy. Nadszedł z głębi placu.
Bob spojrzał na właściciela składu. Ale ten wykrzyknął:
– Och, nie! To nie ja! Nie wiem, o co tu chodzi, ale ja tego nie zrobiłem. Ja bym nikogo nie uderzył. Słuchajcie, ja też mam dzieci. Kiedy mi tu jakieś dzieciaki buszują, tylko na nie krzyczę i wypędzam za płot!
– Wierzę panu – powiedział Jupiter. – Jeśli jednak Pete jest pewien, że to nie był Thomas, musiał tu być drugi człowiek.
– Wspólnik Thomasa – podjął Bob. – Pamiętajcie, że filmy ukradło dwóch włamywaczy.
– Sprytnym pomysłem było ukrycie furgonetki z filmami wśród setek innych pojazdów. Ale bardzo ryzykowali – Jupe popatrzył na właściciela składu. – Mógł pan wziąć się do demontażu furgonetki lub…
– Szara furgonetka? – przerwał mu właściciel. – Nie, nie ruszyłbym jej. Facet płaci mi za trzymanie jej tutaj.
– Ach, tak? – zdziwił się Jupe.
Właściciel składu wystraszył się.
– Czy było w niej coś skradzionego? Nie wiedziałem, że chodzi o łup. Prowadzę tu czysty interes. W moim składzie nie ma trefnych samochodów. Słuchajcie, chłopcy, czy zawiadomicie policję?
– Chce pan, żebyśmy to zrobili? – zapytał Jupe.
– Nigdy mi nie uwierzą. Nie wiedziałem nic o skradzionych rzeczach, ale oni mi nie uwierzą. Widzicie, ten facet zajechał tu furgonetką. Jest mniej więcej taki wysoki – pokazał ręką jego wzrost – ma czarne, zaczesane do tyłu włosy.
– Thomas – wtrącił Beefy.
– Nie tak się nazywał. Miał śmieszne nazwisko. Puck. Tak, pan Puck. Powiedział, że koło domu nie ma gdzie zaparkować furgonetki. Nie może jej zostawić na ulicy, bo to strefa dwugodzinnego parkowania i wlepiliby mu mandat. Pytał więc, czy mógłby ją tu zostawić. Teraz, jak to mówię, czuję, że to brzmi trochę podejrzanie. Ale wtedy tak tego nie widziałem. Pomyślałem sobie, dziesięć dolców dodatkowo, czemu nie?
– Bo to jest przestępca, dlatego nie! – wykrzyknął Bob.
– Dobra, dobra. Ale skąd ja to miałem wiedzieć?
– Mniejsza z tym – powiedział Jupiter. – Teraz to bez znaczenia. A policji lepiej nie zawiadamiać. Nikomu z nas nie uwierzą. Przede wszystkim musimy się postarać o dowody rzeczowe.
– Dowodem są skradzione filmy – odezwał się Pete. – Dobrym, solidnym dowodem!