Выбрать главу

W drzwiach pojawił się Gray.

– Nie, nie rób tego – powiedział – bezpieczniej będzie trzymać ten rękopis tutaj.

– Zaopiekujemy się nim dobrze – przyrzekł Beefy.

Gray skinął głową.

– Świetnie. A teraz, skoro ma pan już tekst, poproszę o czek i będę uciekał.

– Czek? – powtórzył Beefy. – Chodzi panu o zaliczkę?

– Ależ tak. Zgodnie z umową, w chwili dostarczenia pracy winien pan wypłacić pannie Bainbridge dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.

Beefy zdawał się wzburzony.

– Zazwyczaj najpierw czytamy tekst, proszę pana. Czek nie jest jeszcze nawet przygotowany.

– Och, rozumiem. W porządku. Będę więc oczekiwał nadejścia czeku pocztą – z tymi słowami pan Gray opuścił biuro.

– Najwyraźniej spieszy mu się z otrzymaniem pieniędzy – powiedziała pani Paulson.

– Przypuszczam, że nie zna się na umowach wydawniczych – odparł Beefy. – Przeoczył paragraf o akceptowaniu złożonego utworu do druku.

Wrócił do swojego gabinetu, a Jupe zszedł do sekretariatu wydawnictwa.

– Czy chcecie dziś pracować w godzinach nadliczbowych? – zapytał pan Grear, gdy Jupe znalazł się w pokoju. – Drukarnia dostarczyła nam właśnie nakład broszur o ptakach śpiewających. Włożymy je do kopert w dwie godziny i będę mógł je nadać jutro z samego rana.

Chłopcy byli skorzy popracować dłużej, zadzwonili więc do swoich domów w Rocky Beach i uprzedzili, że wrócą później. Byli wciąż zajęci przygotowywaniem broszur do ekspedycji, gdy pozostali pracownicy opuszczali biuro. Za kwadrans szósta pan Grear wychodził na pocztę z ostatnimi listami.

– W drodze powrotnej kupię pieczone kurczaki w pobliskim sklepie – przyrzekł.

Po jego wyjściu chłopcy pracowali sumiennie. Przez otwarte okno wpadł podmuch wiatru i zatrzasnął drzwi na korytarz. Chłopcy aż podskoczyli, gdy huknęły.

Było piętnaście po szóstej, gdy Bob przerwał zajęcie i pociągnął nosem.

– Chyba czuję dym.

Pete spojrzał na zamknięte drzwi. W ciszy słychać było szum ruchu ulicznego na alei Pacyfiku. Usłyszeli też inny dźwięk – stłumione grubymi ścianami trzaski i buzowanie.

Jupe zmarszczył czoło. Podszedł do drzwi i położył na nich dłoń. Drewno było ciepłe. Ujął za klamkę, która była jeszcze cieplejsza, i ostrożnie otworzył drzwi.

Natychmiast hałas stał się niemal ogłuszający. Wielka chmura dymu wdarła się do pokoju, dławiąc chłopców.

– O rany! – krzyczał Pete.

Jupe zatrzasnął drzwi, opierając się o nie całym ciężarem ciała.

– Hol! – krzyknął. – Cały hol płonie!

Dym przeciskał się teraz przez szpary wokół drzwi i ciągnął ciężką smugą ku otwartemu oknu. Wychodziło ono na wąski chodnik między budynkami. Jupe uchwycił kratę w oknie i próbował ją wypchnąć wołając:

– Na pomoc! Na pomoc! Pożar!

Nikt nie odpowiadał, a żelazne pręty nie ustępowały.

Bob złapał metalowe krzesło i wsunął je między pręty. Obaj z Pete'em usiłowali wyłamać nim kratę. Krzesło jednak tylko się wygięło i odpadła mu noga.

– To beznadziejne! – zawołał Jupe z biura pana Greara. – Telefon nie działa i nikt nie słyszy naszych krzyków. Pobiegł z powrotem do drzwi.

– Musimy się stąd wydostać, a to jest jedyna droga. Ukląkł i uchylił drzwi. Dym wdarł się przez szparę. Bob zakaszlał, Pete'owi zaczęły łzawić oczy. Obaj przykucnęli obok Jupe'a i wyjrzeli na korytarz. Wypełniał go dym, zwarty jak mur. Czerwone płomienie tańczyły po ścianach i wysuwały jęzory na klatkę schodową.

Jupe odwrócił głowę i wciągnął głęboko powietrze, co zabrzmiało jak szloch. Potem ruszył naprzód, wstrzymując oddech. Lecz nim zdążył przekroczyć próg, poryw gorącego powietrza pchnął go niczym gigantyczna ręka. Uchylił się, cofnął i zatrzasnął drzwi.

– Nie mogę – szepnął. – Nikt nie jest w stanie przejść przez ten ogień! Nie ma stąd wyjścia! Jesteśmy uwięzieni!

Rozdział 2. Ranny człowiek

Przez chwilę wszyscy milczeli. Potem Pete zaczął się krztusić.

– Ktoś chyba zobaczy dym i wezwie straż pożarną – wysapał. – Po prostu ktoś musi ten pożar dostrzec!

Jupe rozglądał się niespokojnie po pokoju. Zauważył coś, co mogło być wybawieniem. Pod długim stołem, na którym chłopcy składali i sortowali listy, była klapa w podłodze.

– Patrzcie – wskazał ją Jupe – tam musi być piwnica. Powietrze powinno być tam lepsze.

Chłopcy błyskawicznie odsunęli stół od ściany. Pete otworzył klapę i oczom ich ukazała się piwnica o ceglanych ścianach. Jej podłoga z ubitej ziemi znajdowała się ponad dwa metry poniżej poziomu parteru. Poczuli zapach ciężkiego od wilgoci i zgnilizny powietrza, ale się nie wahali. Pete opuścił się w dół, uczepiony krawędzi otworu, po czym zwolnił uchwyt i zeskoczył na dno. Dwaj pozostali chłopcy poszli w jego ślady. Gdy wszyscy trzej znaleźli się już w piwnicy, Bob stanął na ramionach Pete'a i zamknął klapę.

Stali w ciemnościach, nasłuchując z napięciem. Wciąż dobiegało ich buzowanie ognia. Byli tu bezpieczni, ale na jak długo? Jupe widział oczami wyobraźni, jak płomienie ogarniają piętro i palą dach. Co się stanie, kiedy dach się zawali do wewnątrz? Czy strop nad nimi wytrzyma spadające nań i płonące belki? A jeśli nawet wytrzyma, kto będzie mógł przejść przez ogień, żeby ich odszukać w piwnicy?

– Hej! – Pete złapał Jupe'a za rękę. – Słyszysz?

Z oddali dobiegł dźwięk syreny.

– Nareszcie! – wykrztusił Bob.

– Pospieszcie się, strażacy! – błagał Pete. – Nie dajcie nam tu spędzić całej nocy!

Odgłos syreny był coraz bliższy i bliższy. Było ich też coraz więcej. Potem jedno po drugim ustawało ich przeraźliwe wycie,

– Na pomoc! – krzyczał Pete. – Hej, ludzie! Na pomoc!

Czekali. Po minutach, które zdawały się wiecznością, usłyszeli gwałtowne huki i trzaski.

– Założę się, że to okno – powiedział Bob. – Wyłamują kratę z okna!

Na strop nad nimi chlusnęła woda. Jupe poczuł wilgoć na twarzy, rękach i ramionach. W dół zaczęły spływać strumyki brudnej wody.

– Utoniemy! – wrzasnął Pete. – Przestańcie! Jesteśmy tu na dole!

– Otwórzcie klapę! – krzyczał Bob.

Klapa uniosła się ze skrzypieniem. Do piwnicy zajrzał strażak.

– Są tutaj! – zawołał. – Znalazłem te dzieciaki!

Skoczył w dół. Szybko podsadził Boba, którego złapał drugi strażak i potykającego się odesłał do okna. Krata była usunięta, a przez parapet przerzucono dwie taśmy sikawek. Bob wdrapał się na okno i przelazł na wąski chodnik.

Uszedł zaledwie parę kroków, gdy za nim znalazł się Jupe, a dalej Pete i strażak, który wyciągnął ich z piwnicy.

– Nie zatrzymujcie się! – komenderował jeden ze strażaków. – Idźcie szybko! Dach może się zapaść w każdej chwili!

Chłopcy pobiegli dalej ulicą. Była zablokowana wozami strażackimi. Chodnik zalegały splątane węże sikawek.