Выбрать главу

– W twoim dowcipie może się kryć przyczyna, Pete. Od jak dawna Jay Eastland ze swoją ekipą przebywają w parku-dżungli, Mike?

– Kręcą się tu od około dwóch miesięcy. Dużo czasu zajęło im zapoznanie się z terenem, ustalenie miejsc na poszczególne sceny i tym podobne. Na stałe zainstalowali się i ruszyli z filmowaniem dwa tygodnie tomu.

– W nocy też kręcą? – zapytał Jupe.

– Czasem.

Jupe zastanowił się.

– Mówiłeś, że robią film niezbyt daleko od domu. Czy ich mikrofony mogą łapać odgłos rozdrabniarki metalu?

– To możliwe – przyznał Mike – ale pan Eastland nie skarżył się.

– Nie musi tu nagrywać dźwięku – odezwał się Pete, który dzięki swemu ojcu wiedział wiele o produkcji filmów. – Czasem dźwięk, łącznie z głosami aktorów, nagrywa się później na taśmę.

– A co z aktorami i obsługą techniczną? Mieszkają tu? – wypytywał Jupe.

– Większość wraca na noc do domu. Autostrada jest niedaleko stąd, a wielu z nich mieszka w pobliskich miejscowościach: Westwoodzie, Hollywoodzie, Zachodnim Los Angeles. To tylko pół godziny drogi.

– A pan Easttand? Mieszka tu?

– Może. Ma tu swoją przyczepę kempingową. Są oprócz niej jeszcze dwie, dla Rocka Randalla i Sue Stone. Wynajęli od wujka cały park i mogą robić, co im się podoba. Brama jest stale otwarta i nikt ich nie sprawdza.

– Mogą więc tu mieszkać, skradać się po nocach koło twojego domu i denerwować George'a – powiedział Jupe.

– Ale po co by to mieli robić? – zaprotestował Bob.

– Nie widzę żadnego sensownego powodu. Mówię tylko, że jest taka możliwość.

– Chodźmy dalej – powiedział Mike. – Zejdźmy w dół aż do ogrodzenia, stamtąd zatoczymy łuk wokół wzgórza.

Gdy zbliżyli się do ogrodzenia, odgłosy składowiska złomu wzmogły się. Najpierw rytmiczny stukot i zgrzyt, a potem pisk. Tym razem byli przygotowani na wszystko. Zachowaliby spokój, nawet gdyby maszyna zaczęła krzyczeć ludzkim głosem.

– Szczęśliwego cięcia! – zawołał Bob, zatykając sobie uszy. – Dziwię się, że wszystkie wasze zwierzęta nie mają rozstroju nerwowego.

Jupe oglądał połyskujące w księżycowym świetle ogrodzenie, osadzone co kilka metrów w ziemi metalowe słupki i rozpiętą między nimi siatkę drucianą.

– Takie ogrodzenie jest wokół całej waszej posiadłości? – zapytał.

– Tak. Ciągnie się wzdłuż składowiska złomu, dalej na północ, a potem wzdłuż szerokiego kanału odpływowego. Ma około dwu metrów wysokości i jest mocne i szczelne. Dość, by zagrodzić drogę ucieczki każdemu zbłąkanemu zwierzęciu.

Skręcili na północ, idąc wzdłuż ogrodzenia. Po pewnym czasie zaczęli się piąć w górę wzgórza, między drzewami, w wysokiej trawie. Nagle Pete przystanął.

– Co jest? – spytał Bob.

– Słyszeliście? – szepnął Pete, wpatrując się w gęstwinę przed nimi.

Stanęli wszyscy nasłuchując. Odgłosy składowiska ustały.

– Co, Pete? Skąd? – pytał Jupe.

Pete wskazał zarośla przed nimi.

– Tam.

Usłyszeli wreszcie szelest wysokiej trawy i odgłos jakby ciężkiego oddechu.

– Tam! – szepnął Pete powtórnie.

Wpatrzyli się w mroczną dżunglę, w miejsce, które wskazywał. Poruszał się tam niewyraźny cień. Stali bez ruchu, wstrzymując oddech.

Coś wyszło zza drzew. Coś zbliżało się do nich, idąc w dziwaczny sposób. Wyodrębnić już mogli zarys ciemnej głowy, kołyszącej się między pochylonymi, kudłatymi ramionami.

Jim Hall powiedział, że goryl nie jest niebezpieczny. Ale trudno im było w to uwierzyć, gdy zbliżył się do nich ciężko dysząc.

ROZDZIAŁ 12. Nocne zdarzenia

Jupiter oprzytomniał pierwszy.

– Uciekać! – wrzasnął. – Na łeb, na szyję!

Trzej Detektywi rzucili się natychmiast do ucieczki. Mike wahał się, rozdarty między strachem i poczuciem obowiązku. Wpatrywał się w goryla, który był coraz bliżej. Jego czerwono obrzeżone oczy połyskiwały pod wypukłym, włochatym czołem.

Jupiter obejrzał się.

– Uciekaj, Mike! On może być niebezpieczny!

Małpa uniosła swe długie ręce i obnażyła żółte zęby. Mike wziął głęboki oddech, wciąż niepewny, co robić. Wreszcie zawrócił na pięcie i pędem dołączył do pozostałych chłopców.

Goryl stał i walił się rękami w piersi. Potem odwrócił się i znikł w wysokiej trawie.

– Dokąd on poszedł?! – zawołał Bob.

– Jest w trawie! – odpowiedział Mike.

– Myślę, że wystraszyliśmy go. Chodźcie, wracajmy lepiej do domu.

Z bijącymi sercami zatoczyli łuk wokół miejsca, w którym znikł goryl. Byli już niemal na szczycie wzgórza, gdy raptem wysoka trawa rozchyliła się tuż przed nimi. Było za późno, by zareagować. Stali jak wryci, sparaliżowani strachem.

Niezdarne, kosmate zwierzę podniosło swe ciężkie ramiona. Z otwartego pyska wydobył się dziwny dźwięk.

– Padnij! – zakomenderował ktoś ostro.

Chłopcy odskoczyli na bok i w tym momencie rozległ się głuchy huk. Gdy podnieśli głowy, zobaczyli Jima Halla wraz z weterynarzem, który trzymał uniesioną strzelbę.

Na ciemnej twarzy goryla pojawił się wyraz zaskoczenia. Zakołysał się, jęknął i wreszcie zwalił się ciężko na ziemię.

– Nic wam się nie stało, chłopcy? – zapytał Jim Hall.

Wstrząśnięci, pokręcili jedynie głowami przecząco.

– Dobry strzał, doktorze.

Weterynarz skinął głową z powagą i podszedł szybko do goryla. Ten leżał, poruszając niemrawo kończynami.

Chłopcy podnieśli się i podeszli do Dawsona.

– Nie stała mu się krzywda – powiedział do nich. – Środek usypiający zacznie działać za parę sekund. Zaśnie sobie smacznie i na długo, a my zabierzemy go bez przeszkód do klatki.

Jim Hall zbliżył się do nich.

– Wróciliśmy w samą porę. Ktoś nas wystrychnął na dudka. Pojechaliśmy do kanionu po nic. Pewnie cały czas był tu w lesie.

– Kto panu powiedział, że goryl jest w kanionie? – zapytał Jupe.

– Jay Eastland – odparł Hall krótko.

Weterynarz pochylił się nad bezwładną małpą.

– Już jest nieprzytomny. Jim, pomóż mi, zawleczemy go do samochodu.

Hall związał zręcznie goryla sznurem. Razem z doktorem powlekli go do jeepa, rozkołysali i rzucili na tylne siedzenie.

– Dokąd go pan teraz wiezie? – zapytał Jupe.

– Z powrotem do klatki. Miejmy nadzieję, że drugi raz nie ucieknie.

– Wujku – odezwał się Mike – Jupe zauważył, że w klatce brakuje jednego prętu, a dwa sąsiednie są wygięte. W ten sposób goryl się wydostał.

Hall spojrzał bystro na Jupe'a.

– Tak właśnie się stało. Zdaje się, że ktoś tu uprawia sabotaż.

– Na to wygląda, proszę pana. Ale jak może pan teraz umieścić goryla w jego klatce, nie ryzykując ponownej ucieczki?

– Zwyczajnie. Właśnie mój pracownik wstawia brakujący pręt i prostuje sąsiednie.

Jeep ruszył drogą do domu, a chłopcy pobiegli za nim. Gdy dotarli na miejsce, pracownik wciąż jeszcze naprawiał klatkę. Był to duży mężczyzna o krótko przystrzyżonych włosach. Miał tęgie, muskularne ręce, jedną pokrytą tatuażem. Odwrócił się na ich spotkanie. W wielkiej dłoni trzymał długi młot.

– Gotowe – powiedział. – Już go macie? Szybko się pan uwinął, doktorze.

Jim Hall podszedł do klatki. Wparł się całym ciężarem w pręty, potem uchwycił je i szarpał mocno.

– W porządku. Dziękuję, Bo, tego nie wyłamie. Pomóż nam teraz z tym King-Kongiem.

– Już się robi – pracownik odrzucił młot.

– Zaczekajcie! – zawołał Dawson. – Wolę sam sprawdzić tę klatkę. Mam dość roboty i bez latania dzień i noc za zbiegłymi zwierzętami.