– Powiedz mi, Mike, co się stało z klatką George'a? – zapytał Jupe. – Gdzieżeście ją wyrzucili?
– Nie wiem. Pewnie przez płot, na to składowisko złomu. Wyrzucamy tam większość naszego żelastwa. Była już dość zniszczona. Dlaczego pytasz?
– Ach tak, z ciekawości.
W tym momencie Eastland strzelił z palców i zawołał:
– Okay, Hall! Wszystko gotowe. Bierz swojego lwa i przygotuj go do akcji.
Jim pociągnął George'a za ucho.
– Chodź, chłopie. Czas wziąć się do pracy – powiedział miękko.
Podszedł z George'em do skał. Pochylił się, szepnął coś i strzelił palcami, wskazując półkę skalną. George usłuchał natychmiast i wspiął się lekko na skałę. Stanął na niej, spoglądając w dół. Wyglądał dokładnie tak, jak wymagała tego rola władcy dżungli. Jupe z przyjaciółmi patrzyli na niego z zachwytem.
Jim Hall gwizdnął cicho i dał mu znak gestem ręki. Lew zamruczał i spojrzał w dal, bijąc niespokojnie ogonem.
Rock Randall i Sue Słone zajęli swoje pozycje pod półką skalną. Eastland skinął głową. Jeden z pracowników wyskoczył naprzód.
– Przygotować się do akcji! – krzyknął. – Cisza na planie!
Wszyscy utkwili wzrok w rozgrywającej się scenie. Jupe dał znak swym towarzyszom i odszedł cicho. Bob i Pete zawahali się, ale po chwili niechętnie poszli za nim.
– Dobry moment wybrałeś, żeby odejść – mruknął Pete, gdy oddalili się od planu filmowego. – Akurat mogliśmy zobaczyć, jak George gra.
Jupe wzruszył ramionami.
– Właśnie na to liczę. Mam nadzieję, że występ George'a na tyle skupi uwagę wszystkich, że będziemy mogli spokojnie przeprowadzić małe dochodzenie.
– Gdzie? – zapytał Bob.
– W krainie diamentów – odparł Jupe, kierując się w stronę domu Halla.
Chłopcy podeszli ostrożnie do białego domu.
– Nowe klatki są po drugiej stronie – szepnął Jupe. – Chcę je obejrzeć. Jest całkiem prawdopodobne, że nie tylko klatkę George'a wykorzystano do przemytu diamentów. Musimy się zachowywać cicho i upewniać się, że nie jesteśmy obserwowani.
Bob zrobił zdumioną minę.
– Przez kogo? Wszyscy są na planie filmowym.
– Nie wszyscy – odparł Jupe zagadkowo.
Zatrzymał się, a za nim Bob i Pete, przy narożniku domu i nasłuchiwał. Przemknęli się następnie na drugą stronę, pochyleni poniżej parapetów okien.
Klatki stały oddalone od siebie na szerokość budynku. Zbliżyli się do pierwszej.
– Mamy szczęście – powiedział Bob. – Goryl śpi.
Ciemne, kosmate stworzenie leżało skulone w rogu klatki.
– No to co? Wchodzimy do środka szukać diamentów? – zapytał ironicznie Pete.
Jupiter obchodził klatkę z wolna, przyglądając się jej bacznie.
– Jeśli ktoś przemyca diamenty z Afryki w klatkach, to w jaki sposób? Zbudowanie podwójnego dna lub dachu wydaje się sensownym sposobem, nie?
– Tak – zgodził się Bob – ale jak możesz to stwierdzić na oko?
– Nie mogę. Na zewnątrz wszystko wygląda normalnie. Pręty tkwią w zwykłej drewnianej ramie. Ale zbyt łatwo można się do niej dostać. Jeśli jest w niej kryjówka, to prawdopodobnie wewnątrz. Jednak żeby to zbadać, trzeba by usunąć goryla.
Pete odetchnął z ulgą.
– Bogu dzięki! Już się bałem, że każesz nam wejść do klatki z gorylem w środku.
Jupe odwrócił się i ruszył do drugiej klatki.
– Chodźmy sprawdzić klatkę pantery. Może uda nam się wydedu… – i urwał nagle i dech zamarł mu w piersiach.
– Co się stało, Jupe? – zdziwił się Bob.
– Stójcie spokojnie – szepnął Jupe. – Żadnych gwałtownych ruchów, i nie uciekajcie.
– Ale o co chodzi? – nie mógł zrozumieć Pete.
– Sam zobacz – powiedział Jupe drżącym głosem. – Klatka jest otwarta i nie ma w niej pantery!
Chłopcy wpatrywali się w pustą klatkę i zimny pot spływał im po plecach. Nogi trzęsły im się jak galareta. Wtem za nimi rozległ się dźwięk, którego się obawiali – dzikie, syczące warczenie! Gardło ścisnęło się Jupe'owi. Stał nieco bokiem do kierunku, z którego dobiegało warczenie. Rzucił szybkie spojrzenie kątem oka i to, co zobaczył, wstrząsnęło nim.
– Jest na drzewie, około sześciu metrów za nami – szepnął. – Możemy zaryzykować i rozbiec się, każdy w inną stronę. Jak policzę do trzech…
Słowa zamarły mu na ustach. Wysoka trawa na wprost nich zafalowała. Jupe dostrzegł błyśniecie lufy strzelby i dech mu zaparło. Patrzył jak zahipnotyzowany, gdy lufa wolno się podnosiła.
– Niech się nikt nie rusza! – zawołał ktoś ochryple.
Chłopcy nie wierzyli własnym oczom, gdy z traw powoli wynurzyła się siwowłosa głowa i wreszcie cała postać Dawsona. Wolno stawiał krok za krokiem, jego szare oczy zwęziły się, a palec zacisnął na cynglu strzelby.
Przerażający wrzask rozerwał powietrze i równocześnie strzelba wypaliła. Chłopcy schylili się odruchowo. Wielki kot charcząc z głuchym łomotem runął na ziemię, o parę kroków za nimi. Czarne cielsko drgnęło i zamarło w bezruchu.
Dawson podszedł do pantery. Na jego twarzy malowała się tyleż złość, co zniechęcenie. Zakurzonym butem trącił rozcapierzone pazury.
– Szczęśliwie dla wszystkich, jestem dobrym strzelcem – powiedział.
Pete wypuścił wstrzymywany oddech.
– Czy ona… czy ona…
– Aha, Martwa jak kłoda, synku. To był prawdziwy nabój. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi zabić jedno ze zwierząt Jima – Dawson potrząsnął głową ze smutkiem.
Jupe usiłował oderwać wzrok od rozszerzającej się, czerwonej plamy. Przełknął z trudem ślinę.
– Dziękujemy, doktorze. Jak ona się wydostała?
– To chyba moja wina. Musiałem ją zbadać, więc wstrzyknąłem jej środek usypiający. Czekając, aż zacznie działać, odszedłem na chwilę. Nim się połapałem, była na nogach i wybiegła z klatki. Z niewiadomych przyczyn zastrzyk nie podziałał. Pobiegłem po strzelbę do jeepa. Wożę ją na drapieżne jastrzębie.
– Czy możliwe, że ktoś wypuścił panterę? – zapytał Jupe.
– A któż by wpadł na tak wariacki pomysł? Rozszarpałaby go natychmiast. Nie, myślę, że klatka nie była należycie zamknięta.
– Sądzi pan, że ktoś mógł ruszać ten środek usypiający? Osłabić go jakoś?
Weterynarz spojrzał przenikliwie na Jupe'a.
– To mogło się zdarzyć, synu. Wożę wszędzie ze sobą podręczną apteczkę. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby tu komuś nie ufać. Zaczynam się mocno niepokoić. Wszystko wskazuje na to, że ktoś się zawziął na Jima Halla. Oburzające, zwłaszcza że to taki miły facet.
Pete pochylił się nad martwą panterą.
– Musiał pan ją zabić, prawda?
– Musiałem, synu. Może wygląda jak niewinny kociak, ale wierzcie mi, to bezwzględny morderca. Bóg jeden wie, co jeszcze mogło się zdarzyć. – Dawson nagle zmienił ton i powiedział ostro: – Ale chciałbym wiedzieć, co tu właściwie robicie? Jim mówił mi, że przyjeżdżacie zobaczyć występ George'a. Dlaczego więc nie jesteście na planie filmowym?
– Byliśmy tam – odpowiedział Jupe niepewnie. – Potem pomyśleliśmy sobie, że się tu trochę rozejrzymy.
Dawson przyglądał im się bacznie.
– Jim wspomniał, że jesteście detektywami – uśmiechnął się blado. – Wykryliście już coś?
Jupe potrząsnął głową.
– Nie, proszę pana. Wciąż jesteśmy zupełnie zdezorientowani.
– Nic dziwnego – powiedział weterynarz. – Tyle tu niejasnych zdarzeń ostatnio. Żadnego sensu nie można się w nich dopatrzeć. A chcecie wiedzieć, co w tym wszystkim jest najbardziej zastanawiające?