Chłopcy wspinali się piechotą na wzgórze. W pobliżu cichego, białego domu przystanęli nasłuchując.
– Najmniejszego odgłosu – szepnął Pete.
– Może znalazł już diamenty i zwiał?
Jupe wydął usta.
– Tak czy siak wchodzimy tam. Jesteśmy winni wyjaśnienie Mike'owi.
Z tym zgodzili się wszyscy. Jupe ruszył naprzód, ale zaraz zatrzymał się znowu.
– Co? – szepnął Bob.
– Zdawało mi się, że coś usłyszałem – odparł Jupe. – Może lepiej pójść najpierw na polanę obok domu i sprawdzić, co z klatkami. A gdy dotarli na miejsce, powiedział:
– Wygląda spokojnie. Nie widzę…
W tym momencie coś ciężkiego opadło na jego głowę. Nie tylko jego. To samo spotkało stojących obok Pete'a i Boba. Mimo walki, nie mogli wyrwać się niespodziewanym napastnikom. Silne ręce owinęły ich czymś, co stłumiło okrzyki. Unoszono ich gdzieś, bezsilnych, w zupełnych ciemnościach.
ROZDZIAŁ 18. Pojmani
Owinięci grubym kocem, Trzej Detektywi bezskutecznie usiłowali rozpoznać głosy porywaczy. Niesiono ich widocznie przez nierówny teren, gdyż rzucało nimi niemiłosiernie. Jeden z niosących potknął się w pewnym momencie i zaklął głośno. Drugi głos uciszył go.
Wreszcie porywacze zatrzymali się i uwięzionych w kocu chłopców obwiązali sznurem. Potem unieśli ich znowu i rzucili głowami naprzód, na coś miękkiego i sprężynującego. Chłopcy usłyszeli trzaśniecie ciężkich drzwi.
– No, to powinno usunąć ich nam z drogi – powiedział ktoś.
Usłyszeli oddalające się kroki i zapadła cisza. Zaczęli natężać siły, by się uwolnić, ale zaprzestali zmagań, gdy dobiegły ich inne odgłosy.
– Łup-łup-łupp!
Poczuli szarpnięcie do przodu, po czym gwałtownie rzuciło ich wstecz. Towarzyszyły temu jękliwe skrzypienie i chrzęst, jakby coś zacisnęło się wokół ich więzienia. Nagle odnieśli dziwne uczucie, że się gdzieś wznoszą.
– O rany! – krzyknął Bob – Jedziemy czymś?
– Najwyraźniej – powiedział Jupe. – I nie podobają mi się te odgłosy, Musimy się postarać zsunąć koc. Nie udusimy się przynajmniej i będziemy mogli zobaczyć, gdzie jesteśmy… i ktoś będzie mógł nas usłyszeć.
Na komendę Jupe'a podciągali się i osuwali, aż wreszcie gruby koc zaczął zsuwać się z ich głów.
– Pracujcie palcami! – ponaglał Jupe. – Ciągnijcie koc i rolujcie go pod sobą.
Walczyli desperacko o uwolnienie się. Serca waliły im jak młotem. Grozę potęgowały dobiegające ze wszystkich stron odgłosy. Pod nimi coś turkotało i ryczało, z góry jękliwy zgrzyt wywoływał dreszcz grozy. Nagle poczuli, że kołyszą się, zataczając wielki łuk.
– Kleszcze! – wrzasnął Pete.
Ostatnim rozpaczliwym szarpnięciem ściągnęli koc z głów. Zaparło im dech.
Na wprost zobaczyli tylko niebo. Daleko w dole dostrzegli ziemię pokrytą pogruchotanymi samochodami. Po bokach widać było ogromne szpony gigantycznych kleszczy, wparte w stary samochód. Wisieli w powietrzu i zmierzali… do rozdrabniarki metali! Zaczęli wrzeszczeć. Niestety, zagłuszyły ich zgrzyty i piski uruchomionej właśnie w szopie maszyny.
Pete potrząsnął głową.
– Nie mamy szans! Nie przekrzyczymy tego potwora, choćbyśmy sobie zdarli gardła!
– Operator dźwigu nie widzi nas tu w środku! – krzyczał Jupe. – Musimy uwolnić się z więzów, żeby dać mu znać!
Skręcali się i natężali, ale sznur trzymał mocno. Rozległ się przeszywający gwizd, Ogromne kleszcze opadły gwałtownie. W następnej chwili, z wywołującym mdłości przechyłem, spadli w dół.
Podrzuciło ich w górę, gdy wylądowali. Niemal natychmiast szarpnęło ich do przodu, zatrzymało i szarpnęło ponownie.
– Jesteśmy na taśmie transportera! – krzyknął Jupe. – Szybko! Nie mamy chwili do stracenia! Rozdrabniarka tuż przed nami!
Znowu zmagali się z więzami, ale daremnie. Transporter nieubłaganie niósł ich naprzód, a ich krzyki tonęły w otaczającym hałasie.
– Kopcie drzwi! – wydzierał się Jupe. – Może je wywalimy!
Na próżno jednak starali się to wykonać. Sznur oplatał ich zbyt ciasno.
W dodatku byli związani razem i to uniemożliwiało im ruszanie nogami.
Ciskali się bezskutecznie i wreszcie opadli wyczerpani.
– To na nic – dyszał Pete. – Jedyna nadzieja, że człowiek, który obsługuje maszynę, zobaczy nas na czas.
– Wątpię – powiedział Jupe. – I nie możemy nawet liczyć na to, że nie jesteśmy metalem. Jesteśmy w metalowym samochodzie i selektor odrzuci nas, jak już będzie za późno!
– Nie wydawało ci się – usłyszeli czyjś głos. Spojrzeli na jego właściciela i ze zdumieniem zobaczyli długą twarz Przecinka.
– Otwórz drzwi z drugiej strony, Dobbsie – powiedział Przecinek.
Uchwycił ich zadziwiająco delikatnie, choć zdali sobie sprawę, jak silne są jego ręce, gdy uniósł ich i wyciągnął na zewnątrz. Stoczyli się na ziemię, a samochód z szarpnięciem pojechał dalej. Patrzyli ze zgrozą, jak znikał w szopie, otoczony kłębami pary. Zawibrował ostry dźwięk i maszyna zawyła.
Jupe westchnął z ulgą i przeniósł wzrok na dwu mężczyzn, Przerażenie pojawiło się na powrót w jego oczach. Dobbsie miał w ręku długi ostry nóż!
– Bądźże rozsądny! – powiedział Przecinek przymilnie. – Musimy przecież przeciąć sznur, dzieciaki.
Jupe skinął głową niepewnie. Popatrzył na Boba i Pete'a. Odpowiedzieli mu równie zdumionym spojrzeniem.
Paciorkowate Oczko pochylił się nad nimi i machnął zręcznie nożom. W sekundę byli uwolnieni. Przecinek obserwował ich chłodno, gdy rozcierali sobie ręce i nogi.
– Wygląda na to, że przyszliśmy akurat na czas – powiedział gderliwie.
– Ktoś zarzucił na nas koc, związał nas i wrzucił do samochodu – odparł Jupe. – Nie wiem, czy chciał nas przemielić w rozdrabniarce? W każdym razie uniknęliśmy tego dzięki wam i jesteśmy bardzo wdzięczni.
– Wiecie, kto to zrobił?
Jupe potrząsnął głową.
– To się stało zbyt szybko. Właśnie wychodziliśmy zza rogu domu Halla… – urwał nagle, spoglądając na obu mężczyzn. – Skąd wiedzieliście, że jesteśmy uwięzieni w tym starym samochodzie?
Przecinek westchnął i spojrzał ponad głową Jupe'a na swego kompana.
– Tak się złożyło, że chodziliśmy po składowisku. Dobbsie dostrzegł coś po drugiej stronie placu. Zdawało mu się, że do samochodu wrzucono miotający się tobół. Było to na tyle niezwykłe, że poszliśmy zbadać sprawę. Nim dotarliśmy dostatecznie blisko, sprawca zdążył uciec. Potem złapały was kleszcze i rzuciły na transporter. Nie mogliśmy dowołać się operatora ani nie udało nam się zatrzymać taśmy. Trzeba było więc działać brutalnie i wyszarpnąć was stamtąd.
Pete wzdrygnął się.
– Nie mogę uwierzyć, że zrobił nam coś takiego. Po prostu nie mogę uwierzyć!
– Kto, dziecko? – zapytał Przecinek. – I co właściwie wiecie tak niebezpiecznego, że ktoś was mało nie zabił?
– Prowadzimy dochodzenie – odparł Jupe. – Mamy pewne podejrzenia, ale nie czas jeszcze na ujawnianie nazwisk.
Przecinek uśmiechnął się.
– Och, nie czas jeszcze? Może niepotrzebnie przeszkodziliśmy wam w waszym dochodzeniu. Trzeba było pozwolić wam kontynuować je tam – dodał wskazując szopę.
Jupe zadarł głowę.
– Jeśli chodzi o ścisłość, poczynania pana i pańskiego towarzysza również wzbudziły nasze podejrzenia. Ale teraz uważam, że nie macie nic wspólnego z przemytem diamentów. W przeciwnym razie nie ratowalibyście nas.
Przecinek popatrzył na Dobbsiego.
– Nie mówiłem ci? Dzieciak ma głowę na karku. – Roześmiał się i zwrócił się do Jupe'a: – Prawdopodobnie możesz nam także powiedzieć, gdzie są diamenty?