– Niestety – odparł Jupe. – Może gdyby mi pan powiedział, na co ich potrzebuje, znalazłbym coś zastępczego.
Mężczyzna potrząsnął głową.
– Nic zastępczego mnie nie interesuje.
Nagle wskazał coś ręką i wykrzyknął tryumfalnie:
– A to co?! Usiłujesz mnie zagadać, chłopcze, czy co?
Jupe spojrzał we wskazanym kierunku.
– To są klatki dla zwierząt.
– Widzę – mruknął opryskliwie mężczyzna – ale są z prętów, nie?
– Jedne tak, inne nie. Musimy je wyremontować. Uzupełnić brakujące pręty, zreperować dach i spód, pomalować…
– Mniejsza z tym – przerwał mu przybysz niecierpliwie. – Interesują mnie tylko pręty żelazne. Każda ilość. Ile?
Wyciągnął z kieszeni gruby portfel i zaczął odliczać banknoty. Jupiter zamrugał.
– Pan chce pręty? Nie klatki?
– Zgadłeś, geniuszu. Ile?
Jupe zawahał się. Pamiętał, że wujek chciał wyszykować klatki dla cyrku. Jupiter nigdy nie kwestionował decyzji wujka ani powodów, jakimi się kierował.
– Żałuję – powiedział – te pręty nie są na sprzedaż. Są nam potrzebne do reperacji klatek, które sprzedajemy cyrkowi.
Mężczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Doskonale. Właśnie tego mi potrzeba, klatek cyrkowych. Wezmę je takie, jakie są, i zreperuję sam. Ile? – Przesunął niecierpliwie palcami po banknotach.
– Pan pracuje w cyrku? – zapytał Jupe.
– Co ci za różnica – mruknął mężczyzna niecierpliwie. – Ty masz klatki cyrkowe na sprzedaż, a ja ich potrzebuję. Ile, chłopcze? Mówże wreszcie. Spieszę się.
Jupe patrzył z namysłem na klatki. Wszystkie cztery były w fatalnym stanie.
– To będzie tysiąc dolarów – powiedział leniwie.
Palce mężczyzny zacisnęły się na portfelu.
– Tysiąc dolarów za te śmieci?! Żarty sobie stroisz? Popatrz na nie. Rozlatują się!
Jupe słyszał nerwowe pochrząkiwania Boba i Pete'a. Zapatrzył się na klatki, po czym powoli przeniósł wzrok na swego klienta.
– To będzie tysiąc dolarów za sztukę – powiedział dobitnie. – Cztery tysiące za wszystkie.
Mężczyzna wpił wzrok w Jupitera i powolnym gestem umieścił portfel na powrót w kieszeni.
– Może nie powinni cię zostawiać samego w interesie, dzieciaku. Za takie pieniądze mogę kupić nowe klatki.
Jupe wzruszył ramionami. Kiedy był małym dzieckiem, występował w filmach. Miał więc doświadczenie aktorskie i teraz rozsmakował się w scenie, którą właśnie grał.
– Zapewne, proszę pana. Nie znam bieżących cen klatek cyrkowych. Jeśliby łaskawie zechciał pan wpaść, kiedy mój wuj tu będzie, może uzyskałby pan bardziej zadowalającą cenę.
– Nie mam na to czasu, chłopcze. – Klient potrząsnął głową i wyciągnął z kieszeni banknot. – Masz tu dwadzieścia dolarów za ten cały kram. Bierz, albo nic z tego. Jestem pewien, że twój wujek nie zapłacił za to więcej niż pięć. – Pomachał banknotem przed nosem Jupe'owi. – No, co powiesz? Dwadzieścia dolarów?
Jupiter wziął głęboki oddech. Wiedział, że mężczyzna ma rację. Klatki, jak i pręty, były praktycznie bezwartościowe. Ale nauczył się ufać swojemu instynktowi.
– Żałuję – powiedział, odwracając głowę. – Nie ubijemy interesu.
Dostrzegł kątem oka, że ręka mężczyzny sięgnęła błyskawicznie do kieszeni. Na długą chwilę wstrzymał oddech, zastanawiając się gorączkowo, czy nie popełnił błędu.
ROZDZIAŁ 9. Kłopotów przybywa
Wreszcie mężczyzna o wąskiej, przypominającej przecinek twarzy odezwał się. Jego głos był zimny i pobrzmiewał pogróżką.
– Dobrze, chłopcze, niech będzie jak chcesz. Wrócę tu!
Wsiadł szybko do samochodu, uruchomił silnik i odjechał z szaleńczą prędkością.
Jupe odprężył się i wydął policzki w długim westchnieniu ulgi.
– Jasny gwint! Co to było? – wykrzyknął Bob.
– Po tysiąc dolarów za tak wspaniałe klatki? – żartował Pete. – Założę się, że facet miał rację. Twój wujek nie dał więcej jak pięć dolarów za wszystko, łącznie z tym, cośmy wyładowywali.
Jupe skinął głową. Oklapł zupełnie.
– Wiem. Wujek Tytus rzadko płaci więcej niż pięć dolarów za cokolwiek.
– Więc dlaczego zażądałeś tak dużo? – zapytał Bob. – Ten klient wyglądał na twardą sztukę i nie odjeżdżał stąd specjalnie szczęśliwy.
– Ja wiem. Ja… – zaczął Jupe – ja po prostu czułem, że tu coś nie gra. Nie potrafię powiedzieć co. On za bardzo chciał mieć te pręty. Podbiłem cenę. żeby zobaczyć, ile są dla niego warte.
– No toś się dowiedział – powiedział Pete. – Dwadzieścia dolarów. Mogę się założyć, że twój wujek pęknie ze złości, jak się dowie, że odrzuciłeś taką ofertę.
Jupiter spojrzał ku bramie i westchnął.
– Wkrótce się okaże, właśnie jedzie.
Duża ciężarówka wjeżdżała w bramę składu. Hans zatrzymał ją i wuj Tytus wysiadł z szoferki. Platforma ciężarówki była pusta.
– Co się stało, wujku?
Tytus szarpał swego sumiastego wąsa.
– Widać ostatnio rośnie popyt na pręty żelazne. Przyjechaliśmy za późno. Już wszystko poszło.
Jupe odchrząknął.
– Ciocia Matylda właśnie sprzedała to, co wczoraj przywiozłeś. A przed chwilą był tu klient i też szukał prętów.
– Doprawdy? – zdziwił się Tytus. Wyciągnął fajkę i zapalił ją. – No, trudno. Któregoś dnia znowu kupię pręty żelazne.
Jupe przestępował niespokojnie z nogi na nogę.
– Ten klient chciał kupić te pręty, co zostały, te na klatki. Gotów był je kupić tak jak są, klatki czy nie klatki.
Wujek Tytus popatrzył na niego.
– Chciał kupić pręty bez klatek? Ile dawał?
Jupe przełknął ślinę.
– Dwadzieścia dolarów.
– Dwadzieścia dolarów? – Tytus zamyślił się. – Co mu powiedziałeś?
– Że to za mało. Powiedziałem, że nie sprzedajemy samych prętów, bo potrzebujemy ich, żeby wyreperować klatki i sprzedać je do cyrku.
Tytus Jones zakołysał się na piętach w przód i w tył, wydmuchując kłęby dymu.
– Ile zażądałeś od niego za te klatki?
Jupe wziął głęboki oddech.
– Tysiąc dolarów – powiedział i czekał na wybuch. Ale Tytus wypuścił tylko następny kłąb dymu.
– Tysiąc dolarów za sztukę – dodał z wolna Jupiter. – Cztery tysiące za całość.
Wujek Tytus wyjął fajkę z ust. Jupe przygotował się na lawinę słów, która zwali się na jego głowę. Ale w tym momencie do składu wjechał samochód.
– To on – powiedział Jupe.
Samochód zahamował przy nich gwałtownie i wysiadł z niego mężczyzna o twarzy jak przecinek.
– Pan jest właścicielem? – zapytał.
– Tak jest – odparł pan Jones.
– Nazywam się Olsen – dźgnął palcem w stronę Jupitera. – Świetnego pomocnika zostawia pan tutaj pod swoją nieobecność. Chciałem kupić trochę pańskiego złomu, a on chciał ze mnie skórę zedrzeć,
– Naprawdę? – zapytał pan Jones obojętnie. – Przykro mi to słyszeć.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i wydobył swój portfel. Wyłuskał z niego banknot dwudziestodolarowy.
– Oferowałem mu dwadzieścia dolarów za te pręty – powiedział wskazując klatki – ale odesłał mnie z kwitkiem.
Tytus Jones odwrócił głowę we wskazanym kierunku.
– Tam nie ma prętów, proszę pana. Tylko stare klatki dla zwierząt.
– Wiem – powiedział Olsen niecierpliwie. – Ale ja nie potrzebuję klatek, tylko pręty. Proszę – wyciągnął banknot w stronę Tytusa. – Dwadzieścia. Zgoda?
Tytus zapalił zgasłą fajkę i pykał zawzięcie, żeby ją rozżarzyć. Jupiter czekał. Olsen kręcił się niespokojnie.