Dawson wsiadł do swego jeepa.
– Zdaje się, że uporaliśmy się tu ze wszystkim, Jim. Muszę wracać, bo mam chorego konia. Gdybyś mnie potrzebował, zadzwoń.
– Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
– Włącz to do rachunku! – zawołał Dawson. Pomachał wszystkim na pożegnanie i odjechał.
Bob trącił Jupe'a łokciem.
– Będzie zabawa – szepnął. – Jedzie Jay Eastland.
Duży samochód kombi zajechał z hukiem na polanę i wyskoczył z niego tęgi, łysy reżyser. Jim Hall zacisnął gniewnie usta.
Eastland pomaszerował do klatki i wpatrzył się w goryla.
– Złapaliście go wreszcie, co? Zabrało wam to sporo czasu, Hall. Moja załoga odchodziła od zmysłów ze strachu.
– Tak, złapaliśmy go – wycedził Jim Hall. – Mogliśmy to zrobić o wiele szybciej, ale ktoś nam dostarczył mylnej informacji. Okazało się, że goryla wcale nie było w kanionie. Był tu, w pobliżu.
Reżyser wzruszył ramionami.
– No to co? Słyszałem, że widziano go w kanionie i powtórzyłem to panu. – Podniósł głos: – Jak można oczekiwać, że będę tu kręcić film, skoro nie może pan utrzymać swoich dzikich zwierząt pod zamknięciem?! Moi aktorzy są śmiertelnie przerażeni. W każdej chwili mogą być zaatakowani przez kolejne zwierzę, któremu da pan uciec!
– Przykro mi, Eastland – powiedział Hall spokojnie. – Mieliśmy parę zajść, ale nic poważnego się nie stało. Sytuacja jest już całkowicie opanowana. Może pan powiedzieć aktorom, że nie mają się czego obawiać. Proszę wrócić do swojego filmu i zostawić nas w spokoju. Niepokoi pan tylko moje zwierzęta.
Na twarzy Eastlanda wystąpiły czerwone cętki. Cofnął się o parę kroków i potrząsnął pięścią.
– Niech mi pan nie mówi, co mam robić! Wynająłem to miejsce i…
Za jego plecami rozległo się dzikie warczenie. Eastland odwrócił się przerażony. Czarna pantera zerwała się do skoku. Eastland wrzasnął ze zgrozą. Wielki kot uderzył w pręty klatki i opadł w tył, warcząc.
Reżyser sprawiał wrażenie chorego. Był blady jak trup. Nerwowo rozglądał się dookoła, wtem spostrzegł Jupitera i jego przyjaciół.
– Co te dzieciaki tu robią? – warknął. – Co wy tu wyprawiacie? Wpuszcza pan turystów za moimi plecami?
– Chłopcy są moimi gośćmi – odparł Jim Hall. – Wykonują dla mnie pewną pracę. Czy coś jeszcze pana niepokoi?
Eastland patrzył na niego spode łba. Pierś wznosiła mu się i opadała w przyspieszonym oddechu.
– Niech pan tylko pilnuje, żeby pańskie zwierzęta znowu nie pouciekały, albo pan pożałuje! – powiedział i odszedł z pochyloną głową.
Jupiter ze zmarszczonym czołem spoglądał za odjeżdżającym kombi.
– Co z tego człowieka za reżyser i producent filmowy? Zachowuje się jak… no, jest zupełnie niezrównoważony.
Pete uśmiechnął się.
– W świecie filmu nazywają takiego tandetnym producentem. Szybciak. Byle szybko nakręcić film i jeszcze szybciej wziąć pieniądze. Zdaje się, że pan Eastland ma problemy finansowe. Dlatego tak się wścieka, odgraża i robi dużo hałasu.
– Skoro mowa o hałasach – powiedział Jupe – już od dłuższej chwili nie słychać rozdrabniarki metali. Przejdźmy się w dół przed odjazdem. Chciałbym się tam jeszcze rozejrzeć.
– Chętnie poszedłbym z wami – powiedział Mike – ale muszę jeszcze coś zrobić. Tak więc, do zobaczenia.
Jupe zerknął na zegarek.
– Tylko rzucimy tam okiem. Postaramy się wrócić tu jutro.
Z tymi słowami pulchny szef zespołu pomaszerował w mrok. Bob i Pete ze wzruszeniem ramion poszli za nim.
– Zaczyna się – powiedział Bob. – Zaraz przekroczymy barierę dźwięku. Przypomnij mi następnym razem, żebym zabrał zatyczki do uszu.
– Mnie przypomnij, żebym został w domu – mruknął Pete. – Miałem na dziś dość emocji z gorylem.
Szli w dół stoku i wkrótce zrównali się z Jupe'em, który przykucnął za drzewem, niemal u stóp wzgórza.
– Co… – zaczął Pete, ale Jupiter przerwał mu uniesieniem ręki. Z palcem na ustach przywołał ich do siebie gestem. Przemknęli się cichutko.
Rozdrabniarka metali milczała. Słychać było natomiast inne hałasy. Głuchy stukot, potem szczęknięcie i trzaski.
– Tam, za płotem jest człowiek – szepnął Jupe. – Czy przypomina wam kogoś?
Bob i Pete wpatrywali się w słabo oświetlone księżycowym światłem składowisko złomu. Nagle wystrzelił płomyczek. Mężczyzna po drugiej stronie ogrodzenia przytknął zapaloną zapałkę do papierosa i płomień wyraźnie oświetlił pstre rysy jego twarzy.
– Przecinek! – szepnął Pete. – Facet, który był dziś w składzie.
– To on, jak nic – powiedział Bob. – Mówił, że nazywa się Olsen, nie? Co on tu robi?
– Słuchajcie – uciął Jupe.
Znowu słychać było trzaski i jakieś bełkotliwe odgłosy. Przecinek pochylił głowę. Coś połyskiwało w jego dłoni. Poruszał ustami. Potem ponownie dobiegł ich jakiś bełkot.
– Walkie-talkie – powiedział Jupe. – Przecinek nadaje!
ROZDZIAŁ 13. Na tropie
– Chodźcie, chcę to usłyszeć – Jupiter wskazał kępę drzew eukaliptusowych, rosnących tuż przy ogrodzeniu. Obwisłe do ziemi gałęzie mogły dać im idealną kryjówkę. Przedostali się tam, czołgając się na brzuchach. Otoczyła ich ciemność i oleisty zapach liści eukaliptusa. Wypatrzyli Olsena w odległości zaledwie kilku metrów. Jego walkie-talkie wydawało metaliczne trzeszczenie. Pochylił się i usłyszeli wyraźnie jak powiedział:
– Chodź tu.
Walkie-talkie szczęknęło i dobiegła ich odpowiedź:
– Okay!
Ciemna postać zbliżała się, idąc z głębi olbrzymiego placu, zawalonego stertami złomu. Nadchodzący również trzymał w ręce walkie-talkie z wysuniętą anteną.
– Trafiłeś na coś, Dobbsie? – zapytał Przecinek.
Drugi mężczyzna potrząsnął głową. Szedł wolno, wpatrując się uważnie w leżące na drodze kawałki metalu.
– Absolutnie nic – powiedział, a jego głos rozległ siew walkie-talkie Olsena.
– Szukaj dalej – powiedział Olsen. – Może być zagrzebane.
Pochylił się i odrzucił stary błotnik, który upadł z głuchym brzękiem. Za nim poleciała krata chłodnicy i zderzak. Olsen rozejrzał się i potrząsnął głową.