– Tak było dotąd – wtrącił Jupe. – Lew pańskiego przyjaciela zrobił się nerwowy i nie można na nim polegać. Czy na tym polega problem pana Halla?
Pan Hitchcock spojrzał bystro na Jupitera.
– Jak zwykle trafiłeś w dziesiątkę, Jupe. Pewna wytwórnia filmowa wynajęła park. Kręcą tam sekwencję rozgrywającą się w dżungli. Naturalnie Jim nie może dopuścić do żadnego wypadku, który by opóźnił lub utrudnił ukończenie filmu. Jeśli coś się stanie, będzie zrujnowany.
Musimy więc udać się na miejsce i wyjaśnić tajemnicę nerwowego lwa – powiedział Jupe. – To wszystko?
– Tak – odparł pan Hitchcock. – Działajcie szybko i cicho, z możliwie najmniejszym rozgłosem. Nie muszę was też ostrzegać, że im mniej będziecie niepokoić i tak już niespokojnego lwa, tym lepiej dla wszystkich. Także dla was.
Pete oblizał wargi.
– Jak blisko będziemy musieli podejść do tego zwariowanego kota?
Pan Hitchcock uśmiechnął się.
– Zależy, co uważasz za blisko, Pete. Będziecie w parku-dżungli, a lew Jima tam mieszka. Normalnie nie groziłoby wam z jego strony żadne niebezpieczeństwo. Muszę was jednak ostrzec, że sytuacja się zmieniła. Nerwowy lew, każde nerwowe zwierzę może być niebezpieczne.
– Może pan zapewnić swego przyjaciela, że jego lew nie będzie jedynym nerwowym stworzeniem w parku – powiedział Bob.
– O, tak – przytaknął Pete. – Jeszcze tam nie dotarłem, a już jestem zdenerwowany.
– Czy masz jeszcze jakieś pytania, nim dam znać Jimowi, że zajmiecie się sprawą? – zwrócił się pan Hitchcock do Jupe'a.
Jupe potrząsnął głową.
– Żadnych pytań. Ale może byłoby nieźle, gdyby pan Hall szepnął o nas lwu dobre słowo!
Pan Hitchcock roześmiał się i sięgnął do telefonu.
– Przekażę mu to. Chcę od was o wszystkim usłyszeć. Do zobaczenia i życzę wam szczęścia.
Trzej Detektywi pożegnali się i wyszli. Zastanawiali się, jakiego rodzaju szczęścia można oczekiwać, gdy się ma do czynienia z nerwowym lwem.
ROZDZIAŁ 3. Powitanie w parku-dżungli
Minęło południe, gdy ciężarówka pokonała ostatnią stromiznę wąskiej drogi. Faliste góry otaczały dolinę, położoną zaledwie o trzydzieści minut drogi od Rocky Beach. Wujek Tytus wysłał po coś Konrada do Chatwick i zgodził się, by po drodze podwiózł chłopców do parku-dżungli.
– Zwolnij, Konrad – odezwał się Jupe. – To tu.
– Okay, Jupe – potężny Bawarczyk zahamował gwałtownie i ciężarówka stanęła pod główną bramą. Nad nią widniał napis:
WITAJCIE W PARKU-DŻUNGLI
opłata:
dorośli 1 dolar
dzieci 50 centów
Gdy tylko chłopcy wysiedli, otoczyły ich odgłosy parku – pohukiwania, świergot i skrzeczenie. Z oddali dobiegło głośne trąbienie i rozniosło się echem wśród wzgórz. Jakby w odpowiedzi zagrzmiał głęboki ryk. Chłopcom przebiegł dreszcz po plecach.
– Tam idziecie, chłopaki? – Konrad wskazał bramę. – Lepiej uważajcie. Chyba słyszałem lwa.
– Nie ma się czego obawiać – powiedział Bob. – Pan Hitchcock nie poleciłby nam naprawdę niebezpiecznej pracy.
– Musimy tylko sprawdzić coś dla właściciela – dodał Jupe. – Tu przychodzą turyści. To atrakcyjne i bezpieczne miejsce.
Konrad wzruszył ramionami.
– Jak mówicie, że jest bezpiecznie, to okay. Ale na wszelki wypadek uważajcie. Przyjadę po was za jakiś czas.
Pomachał im na pożegnanie i wycofał ciężarówkę na główną drogę. Wkrótce znikł im z oczu.
– No dobra – powiedział Jupe – na co czekamy?
Pete wskazał małą wywieszkę na bramie:
DZIŚ ZAMKNIĘTE
Teraz rozumiem, dlaczego tak tu pusto. Właśnie się dziwiłem. To pewnie dlatego, że kręcą tu teraz film – stwierdził Jupe. Czy pan Hall nie powinien nas tu oczekiwać? – zapytał Bob, zaglądając przez bramę.
Jupe skinął głową.
– Spodziewałem się go, ale może mu coś wypadło.
– Na przykład problemy z nerwowym lwem – powiedział Pete. – Może ma trudności z wytłumaczeniem mu, że nie przyszliśmy tu jako jego obiad.
Jupe pchnął bramę. Ustąpiła od razu.
– Nie zamknięta – ucieszył się. – Pewnie ze względu na filmowców, żeby mogli swobodnie wchodzić i wychodzić. Albo dla nas. Chodźmy.
Brama zamknęła się za nimi z trzaskiem. Wśród drzew rozbrzmiewał donośny świergot, zmieszany z chrapliwym skrzeczeniem.
– Małpki i ptaki – stwierdził Jupe. – Nieszkodliwe stworzenia.
– To się okaże – powiedział cicho Bob.
Poszli wąską i krętą drogą, biegnącą wśród drzew i gęstych zarośli. Z drzew zwieszały się pokręcone grube pędy.
– Rzeczywiście wygląda jak dżungla – zauważył Pete.
Szli wolno, popatrując podejrzliwie na gęste zarośla. Może czai się tam jakieś zwierzę, gotowe do skoku? Dziwne odgłosy nie ustawały i znowu rozległ się głęboki, wibrujący ryk.
Doszli do rozwidlenia drogi i przystanęli pod drogowskazem.
– “Miasteczko z westernu” i “Wymarłe miasto” – przeczytał Bob na tabliczce wskazującej w lewo. – A dokąd prowadzi druga?
– Do zwierząt – odczytał Jupiter z kpiną w głosie.
Postanowili pójść w prawo. Uszli kilkaset metrów, gdy Pete dostrzegł w oddali zarysy jakiejś budowli.
Może to biuro pana Halla.
– Wygląda jak chałupa – powiedział Jupe, gdy podeszli bliżej. – Za nią widać chyba zagrodę.
W tym momencie dziwny, przenikliwy krzyk rozdarł powietrze. Chłopcy zamarli, a następnie, tknięci tą samą myślą, dali nura w krzaki.
Pete wychylił się zza grubego pnia palmy i wpatrzył się w chałupę na końcu drogi. Jupe i Bob patrzyli w tym samym kierunku zza krzaka, za którym się ukryli. Serca waliły im jak młotem. Czekali w napięciu, czy powtórzy się ów krzyk, ale wokół panowała cisza.
– Jupe – szepnął Pete – co to było?
– Nie bardzo wiem. Może gepard.
– Mogła być małpa – szepnął Bob.
Przycupnięci w zaroślach czekali nadal.
– Psiakość! – zaklął Pete ochryple. – Przyszliśmy tu wyjaśnić sprawę nerwowego lwa. Nikt nam nie mówił o nerwowej małpie czy o gepardzie.