Выбрать главу

Mężczyzna wykonał gwałtowny ruch.

– Nie ruszajcie się – szepnął – tam coś jest.

Nim się zorientowali, o co chodzi, znikł w wysokiej trawie. Jakiś czas słychać było jego kroki i szelest trawy, a potem wszystko ucichło. Aż podskoczyli, gdy coś zaskrzeczało nad nimi znienacka.

– Spokojnie – powiedział Pete – to tylko ptak.

– Tylko ptak! – powtórzył Bob. – Ładny ptak! To był głos sępa.

Zamilkli i stali, czekając przez kilka minut. Jupe spojrzał na zegarek.

– Mam głupie uczucie, że ten sęp chciał nam coś powiedzieć.

– Daj spokój, co powiedzieć? – odezwał się Bob.

Jupe pobladł. Oblizał wargi.

– Czuję, że pan Hall nie wróci. Może zaaranżował test, chciał poddać nas próbie, jak się zachowamy wobec niebezpieczeństw dżungli.

– Ale dlaczego? – zapytał Pete. – Jaki mógłby mieć powód? Przecież jesteśmy tu, żeby mu pomóc, i on wie o tym.

Jupe nie odpowiedział. Gdzieś z wysoka, spośród drzew dobiegało dziwne nawoływanie. Potem rozległ się ponownie głęboki ryk. Jupe zadarł głowę i nasłuchiwał.

– Nie wiem, czym kierował się pan Hall, ale wiem, że lew jest teraz znacznie bliżej. Wygląda na to, że idzie w naszą stronę. Może to nam chciał powiedzieć sęp. Może zobaczył w nas łup! Sępy krążą zazwyczaj nad martwymi albo bliskimi śmierci zwierzętami.

Pete i Bob spojrzeli na niego z przerażeniem. Wiedzieli, że nie zwykł żartować w poważnych sytuacjach. Instynktownie stanęli ciasno, jeden przy drugim. Nasłuchiwali w napięciu.

Zaszeleściła trawa. Dobiegło ich miękkie, skradające się stąpanie.

Wstrzymali oddech i przysunęli się do olbrzymiego drzewa.

Wtem, niemal tuż przy nich rozległ się mrożący krew w żyłach dźwięk – groźny ryk lwa!

ROZDZIAŁ 5. Niebezpieczna gra

– Szybko na drzewo! – zakomenderował Jupe szeptem. – To nasza jedyna szansa!

Błyskawicznie wdrapywali się po gładkim pniu. Bez tchu stłoczyli się w rozwidleniu konarów, niespełna trzy metry nad ziemią. W napięciu wpatrywali się teraz w wysoką po pas trawę. Nagle Pete wskazał kępę gęstych zarośli.

– Tam! Wi… widziałem, jak się ugięły. Coś się tam rusza… – urwał zaskoczony, słysząc cichy gwizd.

Ku ich zdumieniu z zarośli wyszedł chłopiec. Szedł rozglądając się uważnie.

– Hej! – zawołał Bob. – Tu, na górze!

Chłopiec odwrócił się i uniósł ku górze strzelbę.

– Kim jesteście?

– P… przyjaciele – wyjąkał Bob nerwowo. – Opuść tę strzelbę.

– Zaproszono nas tutaj – dodał Pete. – Jesteśmy detektywami.

– Czekamy na pana Halla – powiedział Jupe. – Zostawił nas tu i poszedł coś sprawdzić.

Chłopiec opuścił strzelbę.

– Złaźcie stamtąd. Ześliznęli się ostrożnie po pniu.

– Słyszeliśmy tam lwa przed chwilą – powiedział Jupe, wskazując wysoką trawę. – Pomyśleliśmy, że na drzewie będzie bezpieczniej. Chłopiec był mniej więcej w ich wieku. Uśmiechnął się i powiedział:

– To był George.

– George? – zdziwił się Pete. – Tak się nazywa lew?

Chłopiec skinął głową.

– Nie macie się co obawiać George'a. To przyjacielski lew.

W wysokiej trawie zagrzmiał ponowny ryk. Był przerażająco bliski. Trzej Detektywi zamarli.

– T… to jest przyjacielski ryk? – wykrztusił Pete.

– To pewnie kwestia przyzwyczajenia. Ale to ryk George'a, a on nie zrobi nikomu krzywdy.

Trzasnęła gdzieś gałązka. Bob pobladł.

– Skąd masz tę pewność?

– Pracuję tu i widuję George'a każdego dnia – odparł pogodnie chłopiec. – Jestem Mike Hall.

– Miło cię poznać, Mike – powiedział Jupe, po czym przedstawił Mike'owi siebie i swych przyjaciół. – Muszę ci powiedzieć, że poczucie humoru twego taty niezbyt przypadło nam do gustu.

Mike Hall spojrzał na niego pytająco.

– Przyprowadził nas tu, blisko lwa, i zostawił samych! – wybuchnął Pete. – To wcale nie jest zabawne.

– Pewnie dlatego ma teraz kłopoty – dodał Bob. – Robiąc takie dowcipy, można sobie zrazić wiele osób, łącznie z tymi, które gotowe są pomóc,

Mike w osłupieniu patrzył na rozzłoszczonych detektywów.

– Nic nie rozumiem – powiedział. – Po pierwsze, jestem bratankiem Jima Halla, a nie synem. Po drugie, Jim nigdy nie zostawiłby was tu samych z lwem. George zawieruszył się gdzieś i wszyscy byliśmy zajęci szukaniem go. W tym całym zamieszaniu zapomnieliśmy o waszym przyjściu. Szedłem za głosem George'a, kiedy was spotkałem.

Jupe wysłuchał go spokojnie i pokręcił głową.

– Przykro mi, Mike, ale mówiliśmy prawdę. Pan Hall przyprowadził nas tutaj. Potem słyszeliśmy ryk lwa i pan Hall kazał nam zaczekać, a sam znikł w wysokiej trawie. A my czekaliśmy i czekaliśmy, długo i… no, dość niespokojnie.

Mike potrząsnął głową z uporem.

– To musi być jakieś nieporozumienie. To nie mógł być Jim. Byłem z nim cały dzień i dopiero co rozstaliśmy się. Pewnie spotkaliście kogoś innego. Jak on wyglądał?

Bob opisał krępego mężczyznę w starym wojskowym kapeluszu.

– Zwracaliśmy się do niego: panie Hall, i on nie przeczył – zakończył.

– Miał długą maczetę i umiał się nią posłużyć – dodał Pete. – Musi dobrze znać to miejsce. Przeciął ścieżkę przez dżunglę wprost tutaj.

– Nie dziwi nas, że starasz się bronić wujka, Mike, ale… – zaczął Jupe.

– Nikogo nie bronię – przerwał mu Mike ze złością. – Człowiek, którego opisaliście, to Hank Morton. Był pomocnikiem wujka i tresował też zwierzęta.

Zamilkł i zapatrzył się w wysoką trawę, nasłuchując.

– Nie rozumiem tylko, skąd się tu wziął. Wujek Jim wyrzucił go z pracy.

– Wyrzucił? Za co? – zapytał Jupe.

– Obchodził się brutalnie ze zwierzętami. Wujek Jim nie mógł tego znieść. Poza tym to niedobry człowiek, intrygant, i dużo pije. Jak sobie podpije, jest nieobliczalny.

– Możliwe – powiedział Jupe w zamyśleniu. – Ale jeśli to był Hank Morton, to nie był ani trochę pijany. Był zupełnie trzeźwy i dobrze wiedział, co robi.

– Ale dlaczego to zrobił? – zastanawiał się Bob. – Dlaczego nas tu przyprowadził?

– Nie wiem. Może… – w oczach Mike'a pojawił się błysk. – Czy powiedzieliście mu? No, czy powiedzieliście, po co tu jesteście?