Jupe klepnął się w czoło.
– No pewnie! Powiedzieliśmy mu, że przysłał nas Alfred Hitchcock w sprawie nerwowego lwa. Pamiętam, że w pierwszej chwili zdawał się być zaskoczony.
– Teraz rozumiem – powiedział Pete. – Chciał się porachować z panem Hallem za wyrzucenie go z pracy i akurat mu się nawinęliśmy.
– Ale dlaczego miałby brać odwet na nas? – spytał Bob. – Nie mamy nic wspólnego ze zwolnieniem go z pracy.
– Nerwowy lew – przypomniał mu Jupe. – Sprawa, dla której tu jesteśmy. Może nie chce, żebyśmy odkryli, co się w tym kryje.
– To możliwe – powiedział Mike. – Prawdopodobnie to on wypuścił George'a. Niemożliwe, żeby George sam się wydostał.
– Dobrze by było porozmawiać o tym z twoim wujkiem – powiedział Jupe. – Być może znajdzie jeszcze inne wyjaśnienie. Chodźmy teraz do niego.
– Nie sądzę, żeby to było możliwe – szepnął Bob.
Jupe spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Dlaczego? Co stoi na przeszkodzie?
– Stoi tuż za wami – odpowiedział Bob cichym, drżącym głosem. – Bardzo duży lew właśnie wyszedł z zarośli. Pewnie to George, ale wcale nie wygląda przyjacielsko.
Mike odwrócił się.
– Zgadza się, to George. On mnie zna. Tylko nie róbcie żadnych gwałtownych ruchów, a ja się nim zajmę.
Chłopcy stali bez ruchu, obserwując niespokojnie Mike'a. Zrobił krok do przodu i ostrożnie wyciągnął otwartą dłoń w stronę lwa.
– Wszystko dobrze, George. Spokojnie. Dobry George. Odpowiedziało mu warczenie. Potężny lew, o gęstej grzywie, posuwał się naprzód, powoli i groźnie. Głowę trzymał nisko, a wielkie, żółte oczy zwęziły się. Przekrzywił łeb i ponownie warknął. Zatrzymał się w odległości niecałych trzech metrów od chłopców. Potężne szczęki rozwarły się, ukazując długie, straszliwe kły. Wydał głęboki, dudniący ryk i znowu ruszył naprzód.
Trzej Detektywi wpatrywali się w niego bezradnie, a groza ścisnęła im gardła.
– Spokojnie, George – odezwał się Mike łagodnie. – Przecież znasz mnie, chłopie. Spokojnie.
Wielki, śniady kot trzepnął ogonem. Potężny ryk, podobny do grzmotu, rozdarł powietrze.
Mike potrząsnął głową.
– Źle, chłopaki. George mnie zna, a wcale nie zachowuje się przyjacielsko, jak zazwyczaj.
I Mike powoli zaczął się wycofywać.
Lew postępował.
ROZDZIAŁ 6. O włos od katastrofy
Trzej Detektywi stali jak wrośnięci w ziemię, podczas gdy Mike cofał się krok za krokiem przed nacierającym lwem. Przemawiał wciąż do niego cicho i łagodnie, ale lew nie reagował.
Jupiter stał sparaliżowany strachem, podobnie jak przyjaciele. Jego umysł jednak pracował sprawnie. Starał się znaleźć przyczynę dziwnego zachowania lwa. Zwierzę zdawało się w ogóle nie poznawać Mike'a.
Nagle Jupe odkrył, w czym rzecz.
– Popatrz na jego lewą, przednią łapę, Mike – powiedział bardzo cicho. – On jest ranny.
Istotnie, łapa była pokryta grubą warstwą zakrzepłej krwi.
– Nic dziwnego, że nie słucha – powiedział Mike. – Boję się, że sytuacja jest fatalna. Ranne zwierzę jest niebezpieczne. Nie wiem, czy sobie z nim poradzę.
– Masz strzelbę – szepnął Bob. – Może powinieneś jej użyć,
– To jest kaliber 22. Pocisk co najwyżej połaskocze George'a i jeszcze bardziej go rozjuszy. Noszę strzelbę na wszelki wypadek, żeby ostrzec, a nie postrzelić.
Lew zrobił teraz krok naprzód ranną łapą i oparł na niej cały swój potężny ciężar. Otworzył szeroko paszczę i wydał przeciągły skowyt.
Trzej Detektywi otrząsnęli się z odrętwienia i zaczęli się, noga za nogą, przesuwać w stronę drzewa. Mike zrozumiał, co zamierzają, i potrząsnął głową.
– Nawet nie próbujcie. Skoczy na was, nim zdążycie podnieść nogę.
– Słusznie – zgodził się Jupe. – Ale dlaczego jednak nie wystrzelisz? To go może odstraszyć.
Mike uśmiechnął się ponuro.
– Nie ma szans. Opuścił głowę, co oznacza, że się na coś uparł i nic na świecie nie zmieni jego zamiarów. – Mike zagryzł wargi i dodał: – żeby tylko wujek Jim był tutaj.
W tym momencie delikatny gwizd dobiegł z wysokiej trawy i po chwili wyłonił się z niej wysoki, opalony mężczyzna.
– Twoje życzenie spełniło się, Mike – powiedział bez uśmiechu. – A teraz niech nikt się nie rusza i nie odzywa ani słowem, zrozumiano?
Stąpając cicho, stanął między nimi a lwem.
– No, Georgie, co z tobą?
Powiedział to swobodnym, lekkim tonem i słowa odniosły efekt. Lew odwrócił głowę i trzepnął swym długim ogonem. Potem zadarł pysk i ryknął. Wysoki mężczyzna skinął głową.
– Tak, widzę – powiedział miękko. – Jesteś ranny. To dlatego?
Ku zdumieniu chłopców, podszedł do lwa i ujął w dłonie jego wielką głowę.
– Dobrze, George, zobaczymy, co z tą łapą.
Lew znowu rozwarł paszczę, lecz zamiast spodziewanego ryku, wydał skowyt. Powoli wysunął do przodu okrwawioną łapę.
– Och, to ta? Dobrze, staruszku, nie martw się. Zaraz się tym zajmę.
Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przyklęknął na jednym kolanie. Zręcznie zabandażował ranę, trzymając przy tym głowę niebezpiecznie blisko paszczy lwa. Ale lew stał spokojnie. Jim Hall zawiązał chustkę i podniósł się. Podrapał lwa za uchem, poczochrał jego grzywę i serdecznie poklepał zwierzę po grzbiecie.
– Widzisz, George, już wszystko dobrze – powiedział z uśmiechem i odwrócił się.
Nagle w gardle lwa zadudnił głuchy dźwięk, drżenie przebiegło przez potężne cielsko. Runął znienacka, jak żółta błyskawica. Jim Hall leżał rozciągnięty na ziemi, a lew na nim.
Trzej Detektywi patrzyli ze zgrozą na rozgrywającą się przed ich oczami scenę – człowiek wił się bezradnie, przywalony ciężarem wielkiego, dzikiego kota. Jupe spojrzał na Mike'a. Ku jego zaskoczeniu, Mike patrzył na to wszystko z uśmiechem na ustach.
– Zrób coś! – krzyknął Jupe.
– Strzelaj! – wrzasnął Bob.
– Spokojnie, chłopaki – powiedział Mike. – Oni się po prostu bawią. George kocha Jima. Został przez niego wychowany.
– Ale… – zaczął Jupe i urwał. To, co nastąpiło, tak go zdumiało, że oczy omal nie wyskoczyły mu z orbit.
Jim Hall odrzucił lwa tak, że ten upadł na bok. Pozbierał się jednak błyskawicznie i z dzikim warczeniem rzucił się ponownie na Jima, lądując przednimi łapami na jego ramionach. Wielkie kły w otwartej paszczy były o centymetry od twarzy człowieka.