– Myślicie, że to dla nas ważne, czy tam jest jakiś duch? Co by nie straszyło na strychu, tkwi tam prawdopodobnie od dawna. I to nie owo coś zabrało nagle Pilchera w krainę cieni. Naszym zadaniem jest odszukać Pilchera albo znaleźć książkę biskupa. Może nam się to uda, jeśli dowiemy się czegoś więcej na temat treści tego zapisu w komputerze. Nie oczekuję od was oklasków, ale znalazłem Sogamoso!
Jupe rozbudził się z miejsca.
– Wiesz, kim jest Sogamoso?
– Nie kim, tylko czym. Jest to małe miasto w Ameryce Południowej, ściśle w Kolumbii. Liczy ni mniej, ni więcej, tylko czterdzieści dziewięć tysięcy mieszkańców. Gdyby więc Marilyn tam pojechała i zapytała kogoś napotkanego o starą kobietę, istnieje duża szansa, że będą wiedzieli o kogo chodzi.
– Tylko musi się strzec Navarry – dodał Pete. – Tak było napisane.
– Dobrze, będzie więc wypytywać o starą kobietę, ale upewni się najpierw, że nie nazywa się ona Navarro – powiedział Bob.
– Nie – Jupe potrząsnął głową. – Navarra nie ma w Kolumbii. W każdym razie nie było go tam, kiedy Pilcher umieszczał wiadomość w komputerze. Nie był pewien, czy pobyt Navarry jest legalny, i napomknął o BIN. Ten skrót może odnosić się tylko do Biura Imigracji i Naturalizacji. Czyli że Navarro może być obcokrajowcem bez prawa pobytu, przebywającym tu, w Stanach Zjednoczonych.
– Słusznie – zgodził się Bob. – Marilyn musi się więc strzec nielegalnego imigranta Navarro, zanim uda się do Sogamoso. Jupe! Może Navarro zaatakował cię poprzedniego dnia na strychu? To chyba nie był niewidzialny facet, który przeszedł koło Pete'a?
– Z pewnością nie był duchem – odparł Jupe. – To był po prostu żywy człowiek. Zadzwonił telefon.
– Pewnie Marilyn chce wiedzieć, co robimy – powiedział Pete. – Zeszłej nocy przeniosła się do matki. Nie mogła dłużej wytrzymać w domu swojego taty.
– Nie dziwię się – Jupe sięgał po słuchawkę.
Ale to nie, była Marilyn. Telefonował Luis Estava, którego poznali jako Raya Sancheza.
Jupe włączył głośnik, który sam zmajstrował, żeby wszyscy w ich biurze mogli słyszeć rozmówcę.
– Jestem zdziwiony, że pan telefonuje, panie Estava. Wczoraj nie chciał już pan z nami rozmawiać.
– Mów do mnie Ray, proszę. To moje drugie imię i tak mnie nazywają przyjaciele. Wczoraj zdawało mi się, że jedynym słusznym zachowaniem było odejść. Dziś nie jestem tego pewien. Właśnie miałem wizytę policji z Rocky Beach. Nie sądzę, żeby się zbytnio przejęli zniknięciem Pilchera, ale zdaje się, że jednak coś w tej sprawie robią. Wygląda też na to, że to ja jestem podejrzany.
– Miał pan motyw – zauważył Jupe.
– Niby tak. Chciałem, żeby stary gad zapłacił za zrujnowanie mego ojca, ale – w ten sam sposób – klęską w interesach. Dopuszczając się na nim fizycznego gwałtu, okazałbym się gorszy od niego. To stary człowiek!
W głosie Estavy było słychać niekłamane wzburzenie. Jupe spojrzał na przyjaciół.
– Chyba mówi szczerze – wymamrotał Bob.
Jupe skinął głową.
– Wierzymy panu. Ale dlaczego pan telefonuje? Nie przejmuje się pan chyba tym, co my myślimy o panu.
– Właśnie, że tak. Jak sądzę, Marilyn wam ufa, i ja również. Chciałem wam powiedzieć, że jeśli mogę pomóc w znalezieniu Pilchera, jestem do waszej dyspozycji. Jeśli stary pirat się nie znajdzie, będą mnie podejrzewać do końca życia o współudział w jego porwaniu. Dajcie mi znać, gdybym mógł cokolwiek w tej sprawie zrobić.
– Mam już coś dla pana. Czy słyszał pan o Sogamoso?
– Soga… co?
Jupe powtórzył, ale nie budziło to w Estavie żadnego skojarzenia. Podobnie Navarro.
– Znam kilka osób o tym nazwisku – powiedział. – W pewnych rejonach jest równie popularne jak Jones. Nikt jednak spośród znanych mi Navarrów nie zna Pilchera.
– Czy pan Pilcher wspominał panu kiedyś o łzach bogów?
– Łzy bogów? Żartujesz.
– Nie. Te łzy chyba znaczą dla niego coś bardzo ważnego.
– Przykro mi, ale nic takiego sobie nie przypominam.
– Jeszcze jedno pytanie. Sogamoso leży w Kolumbii, a Kolumbia jest głównym źródłem kokainy. Czy istnieje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że pan Pilcher był zamieszany w przemyt narkotyków?
– Wykluczone. Pilcher jest zaciętym wrogiem narkotyków. Zwalniał pracowników, kiedy tylko słyszał pogłoski, że zażywają jakieś nielegalne pigułki. Jeśli moje słowo ci nie wystarczy, możesz zapytać Marilyn.
Jupe podziękował, Estava podał mu swój numer telefonu i skończyli rozmowę.
– Ta sprawa ma szereg wątków i żaden zdaje się nie wiązać z drugim – powiedział Jupe.
– Przez dwa dni nie zrobiliśmy kroku naprzód w znalezieniu Pilchera.
– Założę się, że Sogamoso też nam nie pomoże – stwierdził Pete.
– Nim Marilyn tam dojedzie i znajdzie właściwą starą kobietę, jej tato może już nie żyć.
– Z tak naturalnych przyczyn, jak podeszły wiek – zgodził się Bob.
– Więc co robimy?
– Pani Pilcher sugerowała, żeby przeszukać “Bonnie Betsy” – powiedział Jupe. – Przeczesaliśmy już cały dom, więc dlaczego nie spróbować? Marilyn musi wiedzieć, gdzie znajduje się ten jacht.
– Gdybyśmy tam odszukali książkę biskupa, Marilyn odzyskałaby swego tatę i dowiedziała się z pierwszej ręki wszystkiego o starej kobiecie i łzach bogów – dodał Bob.
Jupiter zatelefonował do pani Pilcher. Odebrała Marilyn. Powiedziała, że jacht znajduje się w suchym doku korporacji o nazwie “Żegluga centralnego wybrzeża”.
– To jest stocznia przy Bowsprit Drive. Zatelefonuję do nich, że przyjedziecie, i polecę wpuścić was na jacht.
Niebawem chłopcy pędzili na swych rowerach szosą nadbrzeżną. Po dwudziestu minutach wytężonej jazdy skręcili w Bowsprit Drive. Droga ta prowadziła na sztucznie utworzony cypel, wybiegający blisko dwa kilometry poza linię brzegu. Po jego południowej stronie mieścił się klub jachtowy i szereg sklepów zaopatrujących statki. Po północnej znajdowało się kilka stoczni. “Żegluga centralnego wybrzeża” leżała o czterysta metrów od szosy. Otaczał ją solidny płot, przy bramie była mała portiernia, gdzie pełnił wartę umundurowany strażnik.
Podjechali do bramy i Jupe podał strażnikowi swoje nazwisko.
– Ach, tak. Panna Piteher telefonowała. Spodziewałem się kogoś starszego, ale jeśli panna Pilcher mówi, że wszystko jest z wami w porządku, musi być w porządku. Podpiszcie tutaj.
Podsunął im notes. Podpisali się, a strażnik podstemplował godzinę i wziął z kołka pęk kluczy, które wręczył Jupiterowi.
– Będziecie ich potrzebowali. Kabiny i sterownia na “Bonnie Betsy” są zamknięte. Idźcie tędy prosto – wskazał drogę. – Miniecie szkuner, ten tu, widzicie, czyszczą mu dno. Dalej zobaczycie “Bonnie Betsy”. Stoi w suchym doku przy kei. Nie możecie jej przeoczyć. Duży statek z czarnym kadłubem, nazwę ma wypisaną złotymi literami na rufie.
Chłopcy podziękowali i ruszyli dalej na rowerach. Świeża bryza od oceanu wiała im w twarz. Mewy wznosiły się i opadały z przeraźliwym krzykiem. Powietrze było przesycone zapachem wodorostów i rybim odorem skorupiaków wysychających na kadłubach łodzi, wyciągniętych z wody do reperacji.
Przeważnie były to żaglówki długie na kilkanaście metrów, drewniane i z włókna szklanego. “Bonnie Betsy” różniła się od nich całkowicie. Był to właściwie mały statek. Czarny, stalowy kadłub i biała nadbudowa nadawały jej wygląd luksusowego statku pasażerskiego.