Выбрать главу

– W każdym razie, na starość biskup żałował podobno swej bezwzględności i pracował nad poprawą bytu Indian. Niestety, ludzie pamiętają lepiej grzech niż pokutę. Dziś pamięta się go jako krwawego biskupa, a nie dobrotliwego reformatora.

Chłopcy milczeli, rozmyślając nad tą zamierzchłą historią i zadając sobie w duchu pytanie, w jaki sposób mogłaby ona wyjaśnić im motywy obecnego porwania pana Pilchera.

– Jeśli jest to istotnie zaginiony dziennik biskupa Jimineza, czy przedstawia dużą wartość? – zapytał wreszcie Jupe.

Doktor Gonzaga zdawał się mieć co do tego wątpliwości.

– Czy ma dużą wartość? To pojęcie względne. Dziennik wzbudzi zainteresowanie wśród badaczy i historyków, ale nie jest sławnym znaleziskiem, jak na przykład brulion Magna Carta lub list królowej Izabeli do Krzysztofa Kolumba. Nikt nie dałby za to fortuny. – Włożył książkę pod pachę. – Dla badacza jednak to tekst fascynujący! Nie mogę się doczekać, kiedy siądę nad tą książką i zacznę przekład…

– Och, nie! – wykrzyknął Bob.

– Nie ma na to czasu! – zawtórował mu Pete.

Uśmiech znikł z twarzy doktora Gonzagi.

– Nie rozumiem.

– Ostatni właściciel tej książki został porwany – wyjaśnił Jupe. – Jako okupu porywacz żąda wydania mu książki biskupa. Jeśli nie dostarczymy jej do jutra, nie wiadomo, co może zrobić ze swoim zakładnikiem.

– Ach, rozumiem. Czy… czy jest dość czasu na zrobienie fotokopii? Nie, oczywiście, że nie. Kopię tego rodzaju rzeczy należy wykonać w laboratorium. W zwykłej maszynie nie będzie to możliwe.

Doktor Gonzaga wyjął książkę spod pachy. Przez chwilę wpatrywał się w nią jak w bezcenny skarb. Wreszcie z westchnieniem oddał ją Jupiterowi.

– Mam nadzieję, że nie przepadnie znowu. Jeśli będziecie mieli jakąkolwiek szansę ją ocalić…

– Oczywiście – powiedział Jupe. – Natychmiast skontaktujemy się z panem.

Chłopcy wychodzili już, gdy nagle Jupe zawrócił od drzwi.

– Panie profesorze, czy wie pan coś o łzach bogów?

– Łzy bogów? – powtórzył doktor Gonzaga. – Tak nazywają kolumbijscy Indianie szmaragdy. Dlaczego pytasz? Czy to ma związek z tą książką?

– Możliwe! – powiedział Jupiter.

ROZDZIAŁ 13. Zastawianie pułapki

– Szmaragdy! – Bob odchylił się na oparcie krzesła i uśmiechnął szeroko do sufitu Kwatery Głównej. – Hiszpańscy zdobywcy, skradziony pamiętnik, sługa, który znika po śmierci biskupa! Co za sprawa! Chciałbym, żeby wreszcie pan Hitchcock o tym wszystkim usłyszał!

Zaprzyjaźniony z chłopcami znany reżyser, Alfred Hitchcock okazywał zawsze zainteresowanie ich tajemniczymi sprawami.

Jupe zachichotał z uciechy.

– Pan Hitchcock wolałby prawdopodobnie, żebyśmy jeszcze poczekali. Przynajmniej do czasu, póki nie poskładamy wszystkiego razem. – Spojrzał na leżący przed nim na biurku wydruk z komputera. – Łzy bogów. I wszystko dla Marilyn. Tylko gdzie te łzy się znajdują? I co ma z nimi wspólnego krwawy biskup?

– W Kolumbii jest dużo szmaragdów – powiedział Bob. – W książkach, które wziąłem z biblioteki, piszą, że Kolumbia jest największym producentem szmaragdów na świecie. Z wydruku wynika, że Marilyn musi pojechać do Sogamoso, żeby je znaleźć. Zastanawiam się, czy ten biskup miał także do czynienia z kopalniami szmaragdów.

– Jeśli Pilcher dał Marilyn kopalnię szmaragdów, będzie całkiem bogata – stwierdził Pete. Jupe spojrzał na zegarek.

– Robi się późno. Zeszło nam już właściwie całe popołudnie. Dajmy lepiej znać Marilyn, co wiemy.

Przysunął sobie telefon i nakręcił numer Pilchera. Marilyn odebrała już po drugim sygnale.

– To ja – powiedział Jupe. – Twój głos brzmi nerwowo. Czy porywacz znowu zadzwonił?

– Nie, ale stale oczekuję jego telefonu. Czego dowiedzieliście się od waszego przyjaciela w Ruxton?

– Możliwe, że ta książka to pamiętnik biskupa, żyjącego w Kolumbii parę wieków temu. Nazywano go krwawym biskupem ze względu na jego okrucieństwo wobec Indian pracujących w kopalni złota. Pamiętnik zaginął po jego śmierci. Nie jest pewne, czy jest to ten właśnie pamiętnik. Doktor Gonzaga, przyjaciel doktora Bamstera, musiałby go najpierw poddać przeanalizowaniu, ale nie chcieliśmy zostawiać u niego książki.

– No, myślę.

– Jeszcze jedno. Wiemy, co to są łzy bogów. Tak Indianie z Andów określają szmaragdy.

– Szmaragdy? – Marilyn milczała przez chwilę. – A więc szmaragdy! Zastanawiałam się, co tato chciał mi powiedzieć. Że zostawia mi garść szmaragdów? A co z tymi bredniami o starej kobiecie i letnim dniu? To brzmi jak odprawianie czarów. Wiesz, tak jak się każe pójść na rozstaje dróg przy świetle księżyca, żeby zakopać zajęczą łapę.

– Wszystkiego się dowiemy, kiedy wykupimy twojego ojca. Najważniejsze, że mamy książkę i możemy dać okup. Czy spędzisz noc u twego taty? Chcesz, żeby ktoś był z tobą?

– Mama obiecała tu przyjść, więc nie będę sama. Jak tylko usłyszę coś nowego, dam wam znać.

Odłożyła słuchawkę i niemal natychmiast zadzwonił telefon. Usłyszeli głos Harry'ego Burnside'a.

– Marilyn Pilcher wypłaciła mi należność za przyjęcie – powiedział. – Jak na razie jestem wypłacalny i bilansuję moje księgi. Czy możecie wpaść do mnie po wasze pieniądze?

– Oczywiście.

Jupe odłożył słuchawkę, zamknął pamiętnik biskupa w szafce i wszyscy przeszli przez Tunel Drugi do pracowni Jupe'a, gdzie zostawili rowery.

Zakład usługowy Burnside'a mieścił się przy bocznej ulicy w Rocky Beach. Nie zastali nikogo we frontowym biurze, przeszli więc do kuchni na zapleczu. Harry Burnside siedział przy stole rzeźniczym z piórem w ręce, a przed nim leżały księgi rachunkowe. Właśnie wychodziła jedna z dziewcząt, usługujących na przyjęciu Marilyn, i pomachała im dłonią na pożegnanie.

Burnside przywitał chłopców z uśmiechem.

– Cześć. Przygotowałem już dla was pieniądze. Zabierzcie je, póki są. Byłem wam winien za cztery i pół godziny po minimalnej stawce plus mały dodatek – wręczył każdemu z nich kopertę. – Muszę jeszcze tylko rozliczyć się z Ramonem. Zapłacę mu, jak wróci po załatwieniu dostawy.

– Ramon? – zapytał Jupe. – Ach, to ten pomywacz, którego pan najął na przyjęcie.

– Tak, od czasu do czasu mi pomaga.

Bob zajrzał do swej koperty.

– Pan mi dał za dużo!

– Minimalna stawka i trochę pieniędzy ekstra – powiedział Harry Burnside. – Nie potrafię poprzestać na minimum. Czuję się wtedy tak, jakbym pracował u Ebenezera Scrooge'a. Może macie ochotę na tort czekoladowy? Urządzałem przyjęcie dla dzieci dziś po południu i został duży kawał tortu. Ja nie odważę się tego jeść. Jeśli mi przybędzie choć gram, dziewczyna mnie rzuci.

Jupe uśmiechnął się.

– To zabawne. Ciocia Matylda powiedziała mi mniej więcej to samo dziś przy śniadaniu. Ale nie sądzę, żeby naprawdę tak myślała.

– Więc bierzcie się do tortu. Jest w spiżarni na półce za drzwiami.

Jupe wszedł do małego, kwadratowego pokoiku, przylegającego do kuchni. Od podłogi do sufitu biegły półki, a na nich stały pudełka czekolady, pojemniki z mąką, cukrem, puszki kawioru, słoiki oliwek. Żeby dostać się do tortu, Jupe musiał przymknąć drzwi. Sięgając po nóż, który Burnside zostawił na paterze, nadepnął na coś miękkiego.