Nim zdążył powiedzieć więcej, Marilyn biegła już do tylnej klatki schodowej, a Sanchez ruszył za nią.
Drzwi jadalni uchyliły się i do kuchni zajrzał Jupe. Bob zerkał nad jego ramieniem.
– Co się dzieje? – zapytał Jupe.
– Myślę, że stary Pilcher dostał kolejnego, tym razem mocniejszego ataku – Pete opowiedział mu o wszystkim. – Córka starego poszła na górę zobaczyć, co się stało.
Jupe popatrzył na sufit, potem w ich kierunku.
– Jupe, nie rób tego – poprosił Bob. – Jeśli jej ojciec rzeczywiście zasłabł, Marilyn może być zła, że wtykamy nos w nie swoje sprawy.
– Jeśli pan Pilcher jest chory, jego córka może potrzebować pomocy – oświadczył Jupiter.
– Idź, idź, jeśli ci nie przeszkadza, że ci urwą głowę – mruknął Pete, ale po chwili ruszył na schody za Jupe'em. Zbyt często widział przywódca Trzech Detektywów w akcji, żeby nie być pewnym, że potrafi stawić czoło Marilyn Pilcher.
Bob wahał się dłużej, ale w końcu poszedł za przyjaciółmi. W holu na piętrze panowała istna burza pierza. Ktoś rozdarł poduszkę. Zmięta powłoczka leżała na podłodze, a pierze unosiło się wokół. Wśród niego brodziła Marilyn, rozwierała na oścież wszystkie drzwi, zaglądała do pokoi i krzyczała. Sanchez robił to samo, ale przynajmniej nie krzyczał.
– Musi być gdzieś tutaj! Dokąd mógł pójść? Tu nie ma dokąd iść!
Drzwi do sypialni Pilchera stały otworem. Jupe zajrzał do środka. Na łóżku widział odcisk ciała Pilchera. Na kominku, naprzeciwko łóżka, tańczyły małe płomyki, wstęgi spalonego papieru unosiły się w górę, do komina. Jupe zmarszczył czoło. Dzień był bardzo ciepły. Po co ktoś rozpalał ogień na kominku?
Podbiegł do paleniska i złapał szczypce ze stojaka. Usiłował wyciągnąć żar na blachę przed kominkiem, ale z papieru zostały tylko zwęglone szczątki. Rozpadały się w popiół, kiedy dotykał ich szczypcami.
– Co ty robisz?! – zawołała Marilyn ze złością i wyrwała mu szczypce z ręki. – Dlaczego nie obsługujesz gości na dole? Wynoś się stąd!
– Panno Pilcher, moi współpracownicy i ja możemy się okazać bardziej użyteczni tu, na górze – odparł Jupiter swoim najbardziej dorosłym tonem. Bez pośpiechu wstał z klęczek. – Posiadamy godne uwagi doświadczenie w przeszukiwaniu miejsc, gdzie zaszło coś niezwykłego. Często udawało nam się wyjaśniać tajemnice, które pozostawały niejasne dla innych detektywów.
Marilyn Pilcher otworzyła usta, ale na moment zabrakło jej stów. Pete miał ochotę zatańczyć z uciechy. Jupe był niezawodny!
Rozglądał się spokojnie po pokoju. Drzwi do łazienki były wciąż zamknięte, w zamku tkwił staroświecki klucz, uniwersalny. Jupe podszedł do drzwi i przekręcił klucz. Łazienka wyglądała tak, jak ją zostawił Pete. Okno było otwarte, a pod nim stał stolik z książkami.
Jupe wyjął klucz z zamka i wypróbował go w drzwiach do holu. Pasował.
– Prawdopodobnie pasuje do wszystkich drzwi w domu – zauważył. – Panno Pilcher, przed zniknięciem ojciec pani zamknął Pete'a w łazience. Czy często traktuje tak swoich gości?
– Twój kumpel nie jest gościem – warknęła Marilyn. – Zapomniałeś, że tutaj pracuje?
– Dobrze więc, czy pani ojciec często zamyka swoich pracowników w łazience? – zapytał Jupe i zwrócił się do Pete'a. – Kiedy byłeś zamknięty, usłyszałeś głuchy łoskot. Coś upadło. Czy myślisz, że to mogło być ciało? Czy to mógłby być pan Pilcher?
– Tak… przypuszczam, że nie mógł to być nikt inny. Nikogo oprócz niego tu nie było.
– Czy na kominku palił się ogień, kiedy siedziałeś z panem Pilcherem w sypialni?
Pete potrząsnął głową.
– Nie.
– Dzień jest ciepły – zauważył Jupe. – Po co by ktoś rozpalał kominek?
Spojrzał na łóżko.
– Jedna rozdarta poduszka w holu, żadnej na łóżku. Czy ta w holu mogła być rozdarta wcześniej? Na tym łóżku powinny być chyba dwie poduszki, jak zwykle na podwójnych łóżkach.
Pete zmarszczył czoło.
– Chyba były dwie, ale nie zauważyłem dokładnie.
– Oczywiście, że były dwie – odezwała się opryskliwie Marylin. – Słuchaj, ta cała zgrywa na Sherlocka Holmesa nie robi na mnie wrażenia. Zabierajcie się na dół podawać gościom jedzenie, bo tego się od was oczekuje, i…
– Mogę do pewnego stopnia powiedzieć, co tu zaszło – odezwał się Jupiter, ignorując jej słowa. – Jest to zupełnie oczywiste. Pete wszedł do łazienki, pani ojciec wstał cicho z łóżka, wyjął klucz z zamka drzwi do holu i zamknął Pete'a., Następnie spalił coś na kominku.
Do sypialni wszedł właśnie Ray Sanchez,
– Musiało to być coś, co nie mogło wpaść w czyjeś ręce – powiedział. – Jest bardzo skryty.
– Ray, nie ośmielaj dzieciaka! – ofuknęła go Marilyn i powiedziała do Jupe'a: – No więc coś spalił. Potem rozdarł jedną poduszkę, a drugą zabrał i gdzieś się ukrył. Jest bardzo niemiły. Mógł to zrobić po prostu na złość mnie. Robił gorsze rzeczy, kiedy mu się coś nie podobało. A możesz mi wierzyć, to przyjęcie bardzo mu się nie podobało.
– Więc stara się panią nastraszyć? – zapytał Jupe. – Jeśli tak, gdzie się ukrywa?
Marilyn mruknęła coś i odeszła kontynuować poszukiwania. Ray Sanchez udał się za nią. Detektywi przypatrywali się im przez chwilę i również przyłączyli się do przeszukiwania kolejnych pokoi. Marilyn z początku oponowała, wreszcie mruknęła:
– Och, okay. Chyba każda pomoc się przyda.
Chłopcy zaglądali do wielkich, kwadratowych sypialni i widzieli, że wszystkie są w jednakowym stopniu pokryte kurzem. Większość była pusta. W niektórych stały łóżka i komody, a wszędzie od podłogi do sufitu biegły półki, zapchane książkami i papierami.
– Można zmienić swój stosunek do książek – zauważył Bob. – Czasem stają się nałogiem jak hazard albo obgryzanie paznokci.
– To jest choroba – powiedziała Marilyn. – Wierz mi, to choroba.
Jeremy Pilcher kolekcjonował nie tylko książki. W pokojach były również liczne pamiątki z podróży do odległych części świata. Fez turecki, skórzane trepy, które, według stów Marilyn, zostały kupione na bazarze w Egipcie, rzeźbiona kość słoniowa z Afryki i zmatowiała miedziana lampa z Marakeszu. Na półkach, obok pudełek z ołówkami i starych magazynów ilustrowanych, poupychane były przyrządy nawigacyjne.
– Tato nigdy niczego nie wyrzuca – gderała Marilyn. – Nikomu też nie pozwala tu sprzątać. Boi się, że ktoś mu wyniesie któreś z tych cennych śmieci.
Westchnęła i chłopcy poczuli dla niej falę współczucia. Była szorstka, ale z takim ojcem można jej było wiele wybaczyć. Musiała też sama mieć potrzebę czystości i ładu, bo jej pokój był bardzo schludny. Poza nim jedynym czystym miejscem był pokój komputerów.
Przylegał do sypialni Pilchera. Dobrze klimatyzowany, urządzony był surowo i funkcjonalnie. Białe ściany, metalowe krzesła, pomalowane lśniąco czerwoną farbą i dwie konsole komputerów.
– Jeden z komputerów jest zsynchronizowany z dużym komputerem w biurze w śródmieściu – wyjaśnił Sanchez. – Pan Pilcher nieczęsto już wychodzi z domu i kontaktuje się z biurem przez komputer. W ten sposób wydaje pracownikom polecenia i nie musi się wysilać na rozmowy z ludźmi. Poza tym rejestruje równocześnie te swoje polecenia i pracownicy nie mają usprawiedliwień, jeśli ich nie wykonają lub w czymś nawalą.
– Mój tato lubi wiedzieć, kogo o co winić – dodała Marilyn ponuro. – Dobrze, że tu go nie ma.
– Czy w tym domu jest strych? – zapytał Pete.
Był. Znajdowały się na nim książki, pudła i pamiątki z przeszłości, ale nie znaleźli nawet śladu Pilchera.
Gdy skończyli przeszukiwanie górnej części domu, Marilyn zwróciła się do Jupe'a: