Durham milczał. Ariago uśmiechnął się złośliwie.
– Pilcher ma coś na ciebie, Durham, co? Podobno dorobiłeś się dużych pieniędzy na giełdzie. Pilcher mówił, że prawdopodobnie obracałeś pieniędzmi twoich klientów.
– Zamknij się! – krzyknął Durham.
– Czy Pilcher już cię oskarżył? Czy cię to rozzłościło na tyle, żeby…
Ariago urwał nagle. Rozejrzał się wokół, zdając sobie sprawę, że robią z siebie okropne widowisko i że wszyscy słyszą oskarżenia, którymi się nawzajem obrzucają.
Mężczyzna z cygarem spojrzał na zegarek.
– Nie miałem pojęcia, że jest tak późno – powiedział głośno. Nawet on miał już tego dość. – Czy sądzicie, że policja przetrzyma długo Marilyn? My naprawdę musimy już iść.
Stało się to dla wszystkich sygnałem. Starsi spośród gości podawali sobie ręce na pożegnanie. Jupe słyszał, jak dwaj panowie umawiają się na następny dzień. Młodzi przyjaciele Marilyn byli mniej oficjalni. Wysypali się gromadą do ogrodu i poszli sobie.
Przyjęcie dobiegło końca. Większość gości rozeszła się i Harry Burnside ze swymi pracownikami zaczął sprzątać stoły. Krzepki pomywacz pozdejmował różowe obrusy ze stołów w ogrodzie i zaniósł je do dużego kosza na kółkach, który stał w kącie holu. Barman układał butelki w kartonach.
Jupiter, Pete i Bob pomogli złożyć krzesła i stoły i wynieśli je do ciężarówki Burnside'a, a pomywacz załadował wszystko wraz z koszem i obrusami.
Tymczasem z gabinetu wyszła Marilyn z policjantami. Sanchez zaprowadził ich na piętro, a Marilyn weszła do salonu.
Jim Westerbrook czekał na nią z miną człowieka, który wolałby znaleźć się gdzie indziej.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Sama nie wiem. Po prostu nie wiem, co o tym myśleć, czy powinnam się aż tak niepokoić. Mój ojciec mógł to wszystko zaaranżować. Jest przebiegły i naprawdę nie chciał mi urządzić tego przyjęcia. Wydał je, żeby mieć spokój. Możliwe, że wejdzie tu za chwilę i będzie sobie stroił żarty, jak to mi napędził stracha. Ale przypuśćmy, że się mylę i że naprawdę jest w kłopotach?
– Co mówią gliny? – zapytał Westerbrook.
– Powiedzieli, że zrobią dochodzenie w tej sprawie. Mówili, że jeśli nawet zaginął, to stało się to niedawno. Pytali, czy jest ekscentrykiem. Ha! Jeszcze jakim! Pytali, czy ma wrogów. Co za pytanie! Jeszcze ilu! Chcieli, żebym podała ich nazwiska. Mogłabym im podać książkę telefoniczną Los Angeles.
– Och, daj spokój. Nie może być aż tak źle.
Podeszła do nich matka Westerbrooka, z przyklejonym uśmiechem, zdecydowana zachowywać się poprawnie aż do końca.
– Moja droga, jeśli cokolwiek możemy dla ciebie zrobić, zatelefonuj do nas do motelu – powiedziała.
– Dziękuję.
Pani Westerbrook włożyła rękawiczki.
– Przyjęcie było bardzo miłe… – Zreflektowała się, że nie było to odpowiednie stwierdzenie, i dodała: – Do chwili, gdy twój ojciec… ach, moja droga, staraj się nie niepokoić. Chodź, Jim. Musimy pozwolić Marilyn odpocząć.
– Zadzwonię do ciebie – obiecał Westerbrook na odchodnym.
– Uhm, akurat – mruknęła Marilyn pod nosem. Odwróciła się do Jupe'a. – No? Co powiesz?
– Ach, panno Pilcher… Marilyn, tak mi przykro.
– Pewnie, wszystkim jest przykro. Tylko co mi z tego?
Jupe poczuł, że nadszedł moment, na który czekał. Wizytówkę Trzech
Detektywów trzymał gotową w kieszeni. Wręczył ją Marilyn i przywołał gestem Pete'a i Boba.
– Rozwiązaliśmy już niejedną trudną sprawę. Z przyjemnością zrobimy, co w naszej mocy.
Marilyn spojrzała na wizytówkę:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw…. Jupiter
Jones Drugi Detektyw… Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews
Zaśmiała się.
– Trzej Detektywi! Jesteście prywatnymi detektywami? Wolne żarty! Popatrzyła kolejno na Jupe'a, Pete'a i Boba.
– No dobrze, dziękuję wam, ale jeśli zechcę wynająć detektywa, będzie to zawodowiec, a nie trójka dzieciaków-amatorów.
Jupe, tylko trochę urażony, skinął głową. Dorośli rzadko brali Trzech Detektywów poważnie. Marilyn przynajmniej wrzuciła wizytówkę do szuflady stolika pod lampę, a nie do kosza na śmieci.
Chłopcy zabrali się ciężarówką Burnside'a do jego zakładu w Rocky Beach. Tam pomogli mu wnieść do środka ekwipunek, pomywacz zaś pojechał dalej oddać stoły i krzesła do wypożyczalni sprzętu, a obrusy do pralni. Do domu wrócili na swoich rowerach.
Wieczorem Pete musiał pójść na przyjęcie do swego dziadka, ale Jupe i Bob byli wolni. Spotkali się w składzie złomu prowadzonym przez wujostwo Jupitera. Przedsiębiorstwo państwa Jonesów było powszechnie znane w całej południowej Kalifornii, można tu było bowiem znaleźć różne niezwykłe rzeczy. Jedną z nich była przyczepa kempingowa, uszkodzona w wypadku. Stała sobie w odległym kącie składu i stało się oczywiste, że nikt już jej nie kupi. Wtedy ciocia Matylda podarowała ją Jupiterowi na miejsce spotkań z kolegami.
Jupe uczynił z niej coś więcej. Trzej Detektywi przekształcili przyczepę wspólnie w siedzibę założonej przez siebie agencji detektywistycznej. W obawie, że ciocia Matylda może się jednak rozmyślić i sprzedać przyczepę, naznosili wokół niej całe sterty złomu licząc, że jeśli przyczepa zniknie cioci z oczu, zniknie także z pamięci. Zainstalowali też sobie telefon, który opłacali zarabiając dorywczą pracą w składzie. Wyposażyli również swoją Kwaterę Główną w małe laboratorium kryminalistyczne i ciemnię fotograficzną.
Tego wieczoru Bob zostawił rower w pracowni Jupe'a pod gołym niebem i poszedł prosto do przyczepy omówić z Jupe'em wydarzenie popołudnia.
– Co o tym myślisz? – zapytał. – Czy pan Pilcher ma po prostu świra, czy jednak coś mu się stało?
– Pan Pilcher jest z pewnością ekscentrykiem i potrafi być bardzo okrutny – odpowiedział Jupe z namysłem, jak zwykle czynił, gdy starał się znaleźć wyjaśnienie dla jakiejś trudnej sprawy. – Co mogłoby być bardziej okrutne od zniknięcia w taki sposób i co mogłoby bardziej zmartwić córkę?
Zaczął bezmyślnie kreślić wichrowate linie na kartce leżącej na biurku.
– Jego goście byli dość osobliwi. Myślę, że nikt z nich go nie lubi. Przypuszczam, że byli to jego zleceniobiorcy lub partnerzy, którzy czuli się zobowiązani przyjść na to przyjęcie. Kłótnia między tymi dwoma facetami była… była…
– Po prostu okropna! – dokończył Bob. – Całkiem niespodziewanie natomiast przyjaciele Marilyn zdawali się zupełnie normalni. Ona sama jest chyba najbardziej złośliwą osobą w szkole.
Telefon zadzwonił. Jupe sięgnął po słuchawkę.
– Tak?
Bob słyszał wzburzony głos dobiegający z drugiej strony.
– Ach! – powiedział Jupe. – Rozumiem. – Słuchał chwilę, po czym powiedział: – Bardzo dobrze – i odłożył słuchawkę. – To była Marilyn Pilcher. Dostała list z żądaniem okupu. Chce, żebyśmy natychmiast do niej przyszli!
ROZDZIAŁ 5. Atak
Piętnaście minut później Jupe i Bob dzwonili do drzwi domu pana Pilchera. Otworzyła im Marilyn. Miała na sobie tę samą, wymiętoszoną teraz, niebieską suknię. Zrzuciła tylko z nóg pantofle na wysokich obcasach.
– Masz ten list? – zapytał Jupe.
Wręczyła mu świstek papieru. Odczytał głośno:
Ojciec przybywa do domu tylko za książkę biskupa. Nie wzywać policji. Działać szybko. Zwłoka niebezpieczna.
Tylko słowo “biskupa” było napisane dużymi, rozlazłymi literami, reszta stów została wycięta z tytułów w gazecie i naklejona na papierze.
– Przypuszczam, że biskup nieczęsto trafia do gazet – powiedziała Marilyn. – Porywacz nie mógł znaleźć tego słowa, więc wydrukował je sam. List był bez koperty. Tylko ta kartka. Ktoś wsunął ją pod tylne drzwi, zadzwonił i uciekł.