Kroki dudniły już u szczytu schodów. Jupe chciał wśliznąć się za regał, ale został schwytany w snop światła. Intruz miał latarkę! Chłopiec usiłował uskoczyć w bok, ale światło przesunęło się za nim. Człowiek z latarką wchodził w głąb strychu. Jupe nie widział nic oprócz oślepiającego go światła. Nie miał dokąd uciec! Nie miał gdzie się schować!
Ruszył wprost na światło i uderzył w nie. Łokieć Jupe'a wylądował na ręce nieznajomego, który wydał okrzyk zaskoczenia i bólu. Latarka upadła z brzękiem i potoczyła się po podłodze. Rozległ się trzask tłuczonego szkła i na strychu zapadły ciemności.
Mieli teraz równe szansę i zaczęła się ryzykancka gonitwa w ciemnościach, w której intruz starał się dopaść Jupe'a. Jupe cofał się, potykał i po omacku odnajdywał drogę w zupełnej ciemności.
Nagle poczuł dotknięcie na ramieniu i próbował uskoczyć w bok. Ale napastnik nie ustępował ani na pół kroku, usiłując złapać Jupe'a za ramię.
Jupe zacisnął pięści i uderzył, ale chybił. Pchnięty gwałtownie, potknął się i zwalił na podłogę.
Z dołu dobiegł odgłos otwieranych drzwi.
– Jupe! – zawołał Bob. – Chodź jeść!
Intruz wymamrotał coś niezrozumiałego. Przemknął przez ciemność do schodów i zbiegł z nich z tupotem.
Jupe pozbierał się z podłogi i dowlókł do schodów. Mało z nich nie spadł, usiłując biec za intruzem. Gdy dotarł do holu na piętrze, jego przeciwnik zbiegał już tylnymi schodami.
Bob zawołał znowu.
– Hej, co się tam dzieje, Jupe?
Jupe zbiegł na dół do kuchni. Wpadł do niej w momencie, gdy trzasnęły drzwi na podwórze. Nim zdążył je otworzyć, nieznajomy przebiegł już podwórze i znikł w uliczce na zapleczu.
ROZDZIAŁ 6. Kroki w nocy
Marilyn wezwała policję. Przyjechali policjanci i spisali raport o zajściu. Przetrząsnęli krzaki w ogrodzie. Zajrzeli do garażu. Po czym powiedzieli Marilyn, żeby do nich zatelefonowała w wypadku, gdyby intruz wrócił. Spytali też, czy miała wiadomość od ojca, i zapewnili, że większość zaginionych osób odnajduje się po jakimś czasie sama.
Marilyn nie powiedziała słowa o liście z żądaniem okupu. Patrzyła z progu za odjeżdżającymi policjantami i westchnęła:
– Kim mógł być ten intruz? Zwykłym włamywaczem? Porywaczem? Zaczynam się w tym wszystkim gubić.
– Stawiam na porywacza – powiedział Bob. – Mógł się zniecierpliwić czekaniem na książkę biskupa.
– Możliwe – zgodził się Jupe – chociaż my mamy większe szansę znalezienia książki niż on. Świadczyłoby to jednak, że dom jest obserwowany.
Marilyn rozejrzała się wokół z lękiem.
– Myślę, że lepiej będzie, jeśli pójdę na noc do matki. Tutaj jest zbyt strasznie.
– Twoja matka mieszka w pobliżu? – zapytał Jupe.
– W Santa Monica. Rodzice są rozwiedzeni. Tak, tak zrobię. Pojadę do mamy… chociaż może nie powinnam tego robić? Gdyby porywacz znów zatelefonował, powinnam być na miejscu. Może poproszę Raya Sancheza, żeby tu przyszedł. Jest w końcu sekretarzem taty, powinien na takie wezwanie przyjść tutaj. Mogę mu zaproponować, że mu zapłacę dodatkowo.
– A twój narzeczony i jego matka nie mogą przyjść? – zapytał Jupe.
– Mogliby, gdyby nie zadzwonili wcześniej, że mają pilną sprawę rodzinną i odlatują jeszcze dziś do Bostonu – Marilyn prychnęła. – Założę się, że ta “pilna sprawa” to chęć znalezienia się jak najdalej od Pilcherów.
– Bob i ja możemy tu zostać na noc – zaproponował Jupe.
Marilyn zmrużyła oczy i zdawała się zmagać ze sobą, żeby nie okazać, jak ją ucieszyła ta propozycja.
– A właściwie, dlaczego nie! Jestem waszym klientem, więc dlaczego nie mielibyście mnie chronić? Czy wasi rodzice pozwolą wam tutaj przenocować?
– To bardzo prawdopodobne – odparł Jupe. – Zazwyczaj zgadzają się na nasze prośby gładko.
Miał rację. Chłopcy zatelefonowali do swoich rodziców i bez większych problemów uzyskali zgodę na spędzenie nocy u samotnej Marilyn. Potem Bob odgrzał pizzę, zjedli ją pospołu i wrócili do poszukiwań książki biskupa. Przetrząsnęli półki w niechlujnych pokojach na piętrze, również pełne książek, papierów i pamiątek z podróży Pilchera do dalekich lądów.
– Twój tato musiał lubić przygody, kiedy był młodszy – powiedział Bob, oglądając figurkę z kości słoniowej, którą Pilcher przywiózł z Indii. – Pewnie dobrze się bawił, pływając po morzach i zwiedzając tyle krajów.
– Mógł sobie wtedy pozwolić na podróże – odparła Marilyn ze smutkiem. – Kiedy był młody, nie miał nic do stracenia i robił to, na co miał ochotę. Potem uzbierał dość pieniędzy, żeby kupić linię okrętową “Comet”. Była niewielka. Tylko dwa zardzewiałe frachtowce, kursujące między Huston w Teksasie a portami na Karaibach. To były parowe trampowce, płynęły tam, gdzie były potrzebne. Tato był obrotny i zarobił na tych dwóch starych łajbach tyle, że mógł zbudować nowy statek. Ten przyniósł mu jeszcze większy zysk. Wtedy kupił mały bank w Visali i zainwestował trochę na giełdzie. Mama mówi, że dopiero kiedy zaczął grać na giełdzie, zrobił się tak pazerny na pieniądze. Na jej oczach stawał się hazardzistą. Myślę… myślę, że mama go nie rozumie.
– A ty? – zapytał Bob. Wzruszyła ramionami.
– Myślę, że do pewnego stopnia tak. Na tyle, na ile rozumiem każdego. Chciałabym tylko, żeby tak zachłannie wszystkiego nie gromadził. W interesach nie jest taki. W interesach musisz wiedzieć, kiedy trzeba wypuścić coś z rąk. Jednego mnie nauczył: trzeba być twardym, bo cię zjedzą w kaszy. – I po chwili dodała: – Miałam pięć lat, kiedy rodzice się rozwiedli. Przeważnie mieszkałam z mamą, chyba że przebywałam w jakiejś szkole z internatem. Dopiero od niedawna spędzam więcej czasu z tatą. Nie chcę, żeby zapomniał, że ma córkę.
Było już dość późno, kiedy skończyli przeszukiwać pokoje na piętrze. Marilyn powiedziała “dobranoc” i poszła do swojego pokoju. Bob i Jupe postanowili trzymać na zmianę wartę w holu. Gdyby coś się zdarzyło w ciągu nocy, będą na tyle blisko, żeby usłyszeć wołanie Marilyn. I będą strzegli zarówno głównych, jak i tylnych schodów. Nikt nie zakradnie się niespodziewanie na piętro.
Bob objął wartę pierwszy. Wysunął fotel z jednej sypialni i usadowił się z butelką coli pod ręką.
Jupe wziął koc z szafy i wyciągnął się na łóżku w jednym z pokoi. Pomyślał, że pewnie i tak nie zaśnie po tylu emocjach.
Ale to była jego ostatnia myśl. Obudził się potrząsany przez Boba.
– Już trzecia rano – powiedział Bob. – Jestem wykończony. Twoja kolej.
Jupe wygrzebał się spod koca, a Bob wpakował się na jego miejsce.
– Mmm! – zamruczał. – Dzięki za wygrzanie mi łóżka.
– Nie powiem “proszę” – burknął Jupe. Poszedł do holu i usiadł w fotelu, zziębnięty i nie w humorze. Trzecia nad ranem była godziną najbardziej przygnębiającą. W porównaniu z nią, północ była wręcz radosna,
Jak daleko może być do świtu, pomyślał i w tym momencie coś poruszyło się na górze. Z zapartym tchem spojrzał na sufit i nasłuchiwał.
Nic! Martwa cisza. Ten posępny, stary dom zszarpał mu widać nerwy. Ma omamy słuchowe.
Ale odgłos dobiegł go znowu. Brzmiał tak, jak najcichsze stąpanie. Jakby ktoś skradał się boso po strychu. Ktoś maty i lekki.
Ale przecież nikogo tam nie mogło być! Jupe po cichutku podszedł do drzwi prowadzących na strych. Powoli nacisnął klamkę i otworzył je.
Spojrzał w głęboką ciemność na górze. Wionął na niego zapach strychu.
Ktoś tam był. Ktoś stał u szczytu schodów. Jupe nie widział, ale słyszał leciutki szelest i westchnienie, jakby ktoś wypuścił oddech. Wiedział, że ktoś mógł tam stać nie widziany i obserwować go ponad barierą schodów. Gorzko żałował, że nie zgasił światła w holu, nim otworzył drzwi. Jeśli przyczajony w ciemnościach miał broń, Jupe stanowił doskonały cel.