Czy był to intruz, który go przedtem zaatakował? Jeśli tak, dlaczego tu wrócił? Jak dostał się na strych? Co tam robił?
Jupe cofnął się i zamknął drzwi.
– Co to? – szepnął ktoś za nim.
Jupe podskoczył jakby go postrzelono.
– Hej, to tylko ja.
Za nim stał Bob, rozczochrany, bez butów i patrzył w sufit.
– Ktoś tam chodzi – szepnął.
– Ty też słyszałeś?
U góry zatrzeszczała deska. Intruz oddalił się od schodów i przesuwał się w stronę frontowej części domu.
– Zasnąłeś – powiedział Jupe oskarżające. – Facet dostał się do domu i przeszedł obok ciebie, a ty spałeś jak zabity!
– Wykluczone! Nie zasnąłem ani na sekundę. Kilka razy musiałem wstać i pochodzić trochę, żeby nie zapaść w sen, ale nie zasnąłem!
Jupe popatrzył w górę i zmarszczył czoło.
– Dobrze, ale niezależnie od sposobu, w jaki się tam dostał, wie, że nie jest w domu sam. Wie, że tu jesteśmy, i wie, że wiemy o jego obecności, więc… – Jupe otworzył szarpnięciem drzwi na oścież i zawołał:
– Hej, jest tam kto?
Nikt nie odpowiedział, ale kroki umilkły.
Jupe ponownie zawołał i znowu nikt nie odpowiadał. Włączył światło na strychu.
– Nie chodź tam! – krzyknął Bob. – Facet może mieć rewolwer.
– Gdyby zamierzał mnie zastrzelić, już by to zrobił – powiedział Jupe z przekonaniem, którego wcale nie czuł.
Wbiegł szybko na schody. Chciał się jak najprędzej znaleźć u ich szczytu, nim skradająca się osoba podejdzie na powrót do wyjścia na strych.
Dotarł tam bez przeszkód, ale nikogo nie znalazł! Zobaczył tylko kufry, pudła i regały z książkami.
Stał nasłuchując. Cisza.
Podszedł do schodów. Bob stał na dole i zadarł głowę.
– Nic – powiedział Jupe. – Musieliśmy mieć obaj coś w rodzaju… zbiorowej halucynacji!
– Nie wierzę!
– Nikogo tu nie ma. Chyba że… że istnieje możliwość wejścia i zejścia ze strychu bez używania schodów. Tak jest! To stary dom. Może mieć ukryte przejścia, pasaże, o których nikt nie wie!
U podnóża schodów zjawiła się Marilyn. Owinęła wokół siebie poły pikowanego szlafroka i wyglądała na naburmuszoną.
– Co was napadło? Jupe, co ty tam robisz?
– Marilyn, czy w tym domu może być jakieś sekretne wejście na strych? Słyszałaś kiedyś o czymś takim?
Potrząsnęła głową.
– Nie.
Jupe przeszukał strych. Zajrzał w pudła i kufry. Przyjmując, że sekretne drzwi mogą się znajdować w ceglanej ścianie, odsunął wszystko, co stało przy kominie. Uzbrojony w latarkę wziętą z kuchni, przeszedł na czworakach przestrzeń między deskami podłogi a narożnikiem spadzistego dachu. W tym zakamarku widać było tylko belki i wypełnienie sufitów w sypialni pod spodem. Poświecił latarką pod podłogą strychu. Nie zobaczył tam nic poza brudem nagromadzonym przez lata i kilku porzuconymi kiedyś przez kogoś szpargałami. Wydobył spod podłogi piłkę golfową, pustą butelkę po coli i kilka kulek zmiętego papieru.
Wreszcie, po przeszukaniu każdego centymetra strychu, Jupe zszedł do holu.
– Niesłychane! – wydziwiał Bob.
– Przywidziało się wam – powiedziała Marilyn. Wróciła do swego pokoju i zamknęła drzwi.
Bob owinął się kocem i usadowił na podłodze obok fotela.
– Nie idziesz do łóżka? – zapytał Jupe. – Teraz moja kolej, zapomniałeś?
– Nie mam ochoty być sam. Dotrzymam ci towarzystwa.
Tak więc resztę nocy dwaj detektywi spędzili razem, popatrując to na klatki schodowe, to na sufit i nasłuchując, wciąż nasłuchując.
Raz Bobowi zdawało się, że znowu słyszy kroki, ale tak ciche, że nie był pewien, czy je naprawdę słyszy.
Wreszcie słabe światło zaczęło się sączyć przez okna. Niedługo wzejdzie słońce. Długie, męczące czuwanie dobiegło końca.
Ale nagle! Jupe zesztywniał, słysząc szczęk klucza w zamku na dole! Tylne drzwi! Ktoś je otwierał. Ktoś, kto ma klucz!
Jupe wstał z fotela. Broń! Nie może zejść na dół bez broni!
Bob odrzucił koc. Jupe przytknął palec do ust. Zdjął ze ściany obok drzwi na strychu sczerniały, miedziany talerz. Był to jedyny ciężki przedmiot pod ręką. Niezbyt poręczna broń, ale musi starczyć.
Zbiegł na dół tylnymi schodami. Bob podążał tuż za nim. Zatrzymał się u podnóża schodów i patrzył przez kuchnię na drzwi od podwórza. Ich górna część była przeszklona, ale na szybie zaciągnięto roletę. Nie mogli zobaczyć, kto otwiera drzwi.
Jupe szedł ku nim, trzymając talerz w pogotowiu.
Drzwi uchyliły się, Jupe podniósł talerz, szykując się do zadania ciosu.
ROZDZIAŁ 7. Tajna kartoteka
– Wszyscy święci!
Siwowłosa kobieta odchyliła się i uniosła ręce w obronnym geście.
Jupe'a sparaliżowało ze zdumienia. Zamarł z podniesionym w górę miedzianym talerzem. Uprzytomnił sobie w jednej chwila że siwowłosa kobieta z siatką na zakupy nie stanowi zagrożenia.
– Bardzo przepraszam – powiedział i opuścił talerz.
– Policja! – krzyknęła kobieta. – Na pomoc!
Odwróciła się i zaczęła uciekać.
– Nie, proszę zaczekać! – wołał Jupe. – Chwileczkę!
Ze schodów zbiegła pędem Marilyn w szlafroku i boso.
– Panj McCarthy, proszę nie uciekać!
Krzycząc wyminęła Jupe'a i pobiegła za kobietą. Dopadła jej już na zewnątrz domu, w ogrodzie.
– Proszę nie odchodzić! To tylko Jupe i Bob. Oni nie są groźni, naprawdę.
Kobieta dała się wciągnąć z powrotem do kuchni.
– Bob, Jupe, to jest pani McCarthy, gospodyni mojego ojca. Jupe i Bob są moją ochroną osobistą – przedstawiła Marilyn.
Pani McCarthy patrzyła na chłopców z wściekłością. Dyszała ciężko. Jupe domyślił się, że sprint przez ogród był dla niej największym wyczynem sportowym od lat.
– Osobista ochrona, co? – wyrzuciła wreszcie. – Od kiedy to jesteś takim skarbem, że potrzebujesz ochrony? Gdzie twój ojciec? Myślę, że on jest wystarczającą ochroną przed wszystkim. Stary cietrzew wystraszyłby samego diabła, gdyby ten się odważył tu przyjść.
– Taty nie ma. Znikł. Wczoraj. Został porwany.
– Porwany? Nie mówisz chyba serio!
Marilyn zapewniła ją, że nie żartuje. Opowiedziała o tajemniczym zniknięciu ojca i pokazała list porywacza.
– Chłopcy pomagają mi go odnaleźć. W tej chwili szukamy jakiejś książki biskupa. Czy słyszała pani kiedyś, żeby tato wspominał coś o takiej książce?
– Nie. Jak wiesz, twój ojciec nie obcował z duchowieństwem. Czy jesteś pewna, że ktoś tu wszedł, porwał ci ojca, a potem wysłał list? Wiesz, że twemu ojcu, podobnie zresztą jak mnie, nie podoba się ten blady wymoczek, którego sobie wbiłaś do głowy. To naprawdę nic ciekawego, jeśli chcesz znać moje o nim zdanie. I upieranie się przy tym przyjęciu było głupotą. Ale ty musiałaś postawić na swoim, co? W dodatku musiało się to odbyć w niedzielę, kiedy mnie tu nie ma. Pewnie twój ojciec chce cię tak nastraszyć, żeby ci się ślubu odechciało.
– Nie, to nie jest tak – powiedziała Marilyn. – W każdym razie ja tak nie uważam. Więc nie mogę ryzykować zaniechania poszukiwań, prawda? Porywacz może z nim zrobić coś strasznego.
Pani McCarthy potrząsnęła głową.
– Nie podoba mi się to wszystko.
Wyjęła fartuch ze swojej siatki, włożyła go na siebie i nie przestając mówić, zabrała się do szykowania śniadania.