Выбрать главу

Jupe powtórzył, co usłyszał od Raya.

– Co wy na to? Chcecie tam pójść i pozgadywać?

– Tak, chyba tak – powiedział Pete. Bob skinął głową.

– Zaraz przyjdziemy – powiedział Jupe do Raya i odłożył słuchawkę. – Wygląda na to, że nasz klient nas zaakceptował.

– Nie jestem pewien, czy ja ją akceptuję – mruknął Pete. – Wydaje się równie zgryźliwa jak jej stary.

Wybrał się jednak wraz z Jupe'em i Bobem i po paru minutach dzwonili do drzwi domu Pilchera. Otworzyła im pani McCarthy z butelką płynu do czyszczenia okien w ręce i rolką papierowego ręcznika, wetkniętą pod pachę.

– Biorę się do porządków, póki starego zrzędy nie ma w domu – oznajmiła wesoło. – Nic nie mogę zrobić, jak tu siedzi. Chodźcie, chłopcy. Marilyn i Ray są w pokoju komputerowym.

Weszli za nią na schody. Na górze wskazała im dłonią, żeby poszli dalej, a sama znikła w jednej z zakurzonych sypialni.

Ray Sanchez siedział przy mniejszym komputerze. Klawisze stukały pod jego palcami, a aparat wydawał nerwowe piski. Za nim stała Marilyn, wpatrując się w ekran.

– To jest prywatny komputer taty – powiedziała do chłopców. – Duży jest połączony z systemem komputerowym w biurze, ale ten mały ma wejście do wszystkich systemów. Nie jest zaopatrzony w modem, więc nikt z zewnątrz nie może się dostać do jego pamięci. Gdyby się udało zgadnąć hasło, moglibyśmy odczytać prywatne kartoteki taty. Mogłoby się okazać, że “książka biskupa” jest tylko zaszyfrowaną nazwą czegoś.

Sanchez potrząsnął głową.

– Cała ta historia z książką to brednie. Założę się, że porwanie zaaranżował ktoś, kto ma z Pilcherem na pieńku. Wiele osób przyjęłoby z ulgą jego zniknięcie. Albo też sam postanowił usunąć się w cień na jakiś czas. To świrus. Mogło mu coś takiego strzelić do głowy.

– To twój szef – obruszyła się Marilyn. – Okazuj mu trochę respektu!

– Przepraszam. – Sanchez wrócił do klawiszy, tłumacząc chłopcom: – Pan Pilcher zbiera informacje o swoich współpracownikach. Sprawdza ich przeszłość, życie prywatne, wszystko. Wiem o tym. Jeśli trzeba, najmuje do tego prywatnych detektywów. Ja zajmuję się ich rachunkami, ale nigdy nie widziałem raportów, które składają. Wiem jednak, że zawierają czasem rzeczy zbyt wstydliwe, żeby je umieszczać w oficjalnych aktach. Możliwe, że pan Pilcher rejestrował takie informacje w tym komputerze. Ale książka biskupa? Nie znał żadnego biskupa.

– To jest jakaś zakodowana nazwa – upierała się Marilyn. – To może być kod.

– Wiemy już, że nie jest hasłem – powiedział Sanchez. – Sprawdziłem to, i figa z makiem.

Zamyślił się, po czym wystukał słowo SZULER.

– Szuler? – zdziwił się Pete.

– Wiesz, co to szuler, no nie? Udając nowicjusza wciąga do gry niczego nie podejrzewających frajerów. Potem bum! Wygrywa i to wysoko! Pan Pilcher lubi tego rodzaju zasadzki. Dlatego zatrudnia czasem ludzi z czarną przeszłością. Czuje się lepiej, kiedy trzyma w zanadrzu jakieś haki na człowieka.

– To tylko przezorność, nie uważacie? – powiedziała Marilyn.

Nikt jej nie odpowiedział.

W komputerze rozległ się klik i na ekranie pojawiły się słowa:

NIEWŁAŚCIWE HASŁO. PRÓBUJ PONOWNIE.

OSZUST – napisał Sanchez i znowu “niewłaściwe hasło” ukazało się na ekranie.

– Naprawdę jesteś… jesteś świnią! – krzyknęła Mariłyn.

– Możemy to sprawdzanie przerwać – powiedział Sanchez chłodno. – To był twój pomysł.

– Nie możemy! Musimy się dogrzebać rozwiązania. Ale ty nie musisz tak ojca znieważać. Wiesz, że interesy są dla niego grą. Postępuje jak ostry, wymagający trener piłkarski. Wolałbyś, żeby wygłaszał sentymentalne bzdury o uczciwej grze? Nie. Uważałbyś to za obłudę i miałbyś rację. Wygrać! Tylko wygrana się liczy i dobrze o tym wiesz!

Jupe stał dotąd cicho, spoglądając na wszystko sennymi oczami. Teraz ożywił się nagle.

– Gra – powiedział. – Twój tato nazywał interesy grą? Może to naprowadzi nas na hasło.

Sanchez wystukał GRA. Komputer zahuczał zniechęcająco.

– Niech pan spróbuje różnych gier – podsunął Bob. – Może futbol na początek.

Futbol nie był hasłem. Nie był nim również baseball, koszykówka ani hokej.

– Mój ojciec nie interesuje się specjalnie sportem – powiedziała Marilyn. – Wypróbuj gry niesportowe. Sanchez napisał MONOPOL.

– To powinna być ulubiona gra Pilchera. Ale i ta gra nie była hasłem.

– Może poker – podsunął Pete.

Sanchez próbował kolejno poker, remik bezik, oczko.

– Nazwy kart – odezwał się Jupe. – Proszę napisać as albo król. Ani as, ani król nie otworzyły jednak dostępu do kartoteki, ale kiedy sekretarz wystukał słowo JOKER, komputer wydał odmienny klik i na ekranie pojawiło się zaproszenie: DALEJ, ZAGRAJMY!

– Bomba! – wykrzyknął Pete.

Sanchez wystukał polecenie:

WYKAZ DANYCH PERSONALNYCH

Na ekranie pojawiła się długa kolumna nazwisk. Pilcher miał w swej kartotece Ariago i Durhama, swego prawnika. Dalej Sanchez znalazł nazwisko menedżera banku w Visali i innych głównych pracowników Pilchera. Nawet pani McCarthy miała swoją kartę. Na liście znajdował się również Sanchez.

– Pana też sprawdził – powiedział Bob.

– Oczywiście. Każdego sprawdza.

Jupe zauważył, że na czoło sekretarza wystąpiły kropelki potu. Zauważyła to także Marilyn.

– Co tam jest na twoim koncie? – zapytała.

– Prawdopodobnie zwykłe informacje – powiedział Sanchez. – Wiesz, wiek, wykształcenie i tym podobne.

– Chcę to zobaczyć – zażądała Marilyn ostro.

– Marilyn, na litość…

– Chcę to zobaczyć! – powtórzyła stanowczo.

Sanchez wzruszył ramionami i przycisnął klawisz. Okienko przesunęło się na jego nazwisko, wtedy wcisnął inny klawisz. Lista nazwisk znikła z ekranu, a na jej miejsce pojawiło się, co następuje:

SANCHEZ RAYMOND

PRAWDZIWE NAZWISKO LUIS ESTAVA, SYN JORGE'A ESTAVY. PRAWDOPODOBNIE STARA SĘ ZDOBYĆ NA MNIE COŚ OBCIĄŻAJĄCEGO. CHWILOWO GO ZATRZYMAM. ZABAWNIE PATRZEĆ, JAK SIĘ PLĄCZE I POCI.