Chłopcy zobaczyli, że płacze. Łzy toczyły się jej po policzkach i nawet nie starała się ich otrzeć.
– Dobrze, może znajdziemy gdzie indziej jakąś wskazówkę.
Jupe wstał od komputera. Bob pokazał mu mały notes, który właśnie znalazł w Szufladzie.
– To książka adresowa. Zapisana ręcznie.
Chłopcy przejrzeli notes, ale nazwiska Navarro w nim nie znaleźli.
– Moja mama może o nim coś wiedzieć – powiedziała Marilyn, opanowując już płacz. – Mama i tato nie rozmawiają ze sobą, ale może ona pamięta kogoś takiego z dawnych czasów, kiedy jeszcze byli razem.
– Zadzwonisz do niej? – zapytał Pete.
– Och… będzie mi niezręcznie. Jest teraz wściekła na mnie też. Nie podoba jej się, że przebywam tu z tatą, i nie podoba jej się mój narzeczony, no ale, mniejsza z tym, spróbuję.
Podeszła do telefonu i nakręciła jakiś numer. Po uzyskaniu połączenia do uszu chłopców dobiegł szmer trwający dłużej, niżby zajęło wypowiedzenie wyrazu “halo”.
– Nie ma jej. Zgłosiła się automatyczna sekretarka – wyjaśniła Marilyn i nagrała na taśmę zdania następujące: – Mamo, to ja. Słuchaj, prawdopodobnie porwano tatę. Trzech młodych detektywów stara się dowiedzieć, co się stało. Mamo, jeśli Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews przyjdą do ciebie, czy zechcesz z nimi porozmawiać? Chcą się dowiedzieć czegoś o osobie nazwiskiem Navarro, także o Sogamoso. Jeśli coś ci się przypomni, powiedz im, proszę, dobrze? Niedługo wrócę do domu, ale nie mogę stąd odejść, póki się nie dowiem, co się stało z tatą. Pa, mamo.
Odłożyła słuchawkę.
– Powinna się zgodzić. Moja mama jest fajną osobą, naprawdę. Nikomu nie życzy źle… nawet tacie.
Chłopcy poskładali wydruki z komputera, a Marilyn napisała im na kartce adres swojej matki. Po krótkiej naradzie zdecydowali, że Pete zostanie z Marilyn przez resztę dnia i w nocy. Na panią McCarthy czekał mąż i musiała wrócić na noc do domu. Bob miał pewne obowiązki do wypełnienia u siebie w domu, ale przyrzekł, że pójdzie po obiedzie do miejskiej biblioteki i poszuka informacji o Sogamoso.
– O Navarro żadnych informacji nie ma co szukać – mówił. – W książce telefonicznej Los Angeles znajduje się z tysiąc Navarrów. Ale nazwiska Sogamoso nie słyszy się na co dzień. To nas może na coś naprowadzić.
– Sogamoso nie musi być nazwiskiem – powiedział Jupe. – Może to być nazwa miejscowości albo firmy.
Tak więc wypadło, że wizytę pani Pitcher złoży tylko Jupiter.
Pożegnał się z Marilyn i kolegami, wsiadł na rower i pojechał do Santa Monica.
Dom pani Pilcher okazał się rozległą parterową rezydencją przy cichej uliczce. W przeciwieństwie do zaniedbanej posiadłości Pilchera w Rocky Beach, był świeżo pomalowany, trawniki utrzymano bardzo starannie. Do budynku prowadził czysto wymieciony chodnik.
Drzwi otworzyła sama pani domu. Sprawiała miłe wrażenie. Miała włosy koloru kawy z mlekiem i takież oczy. Zbyt pulchna, by wyglądać elegancko; miała za to gładką, pozbawioną zmarszczek cerę. Była o wiele młodsza od Jeremy'ego Pitehera.
– Przypuszczam, że jesteś jednym z chłopców, o których Marilyn zostawiła wiadomość. Nie było mnie w domu, kiedy telefonowała. Nie mogę ci poświęcić wiele czasu… Oczekuję gościa. Wejdź.
Zaprowadziła go do salonu, którego podłogę pokrywała zielona wykładzina, a meble były kryte białym lnem. Usiadła w fotelu obok kominka.
– Jak się czuje Marilyn? – zapytała. – Dlaczego nie wraca do domu?
– Chce być na miejscu w razie, gdyby zatelefonował porywacz.
– Powinnam tam pójść, ale nie mogę się na to zdobyć. Nienawidzę tego domu. Z chwilą, gdy się do niego wprowadziliśmy, zaczęło się źle układać między nami. Marilyn nie jest tam chyba sama?
– Jest z nią mój przyjaciel Pete.
– Twój przyjaciel? Chłopiec, jak przypuszczam. A co robi policja? Moja córka nie powinna pozostawać jedynie pod opieką chłopca.
– Pete jest prawdziwym atletą. Jest szybszy i silniejszy od wielu dorosłych. Poza tym porywacz nie jest zainteresowany wyrządzeniem Marilyn krzywdy. Potrzebuje jej, żeby mu znalazła książkę biskupa.
– Książkę biskupa? – powtórzyła pani Pilcher. Aż się pochyliła ku przodowi w nagłym napięciu. Jupe odnosił wrażenie, że go prawie nie słucha. Widocznie wsłuchiwała się w coś dobiegającego do jej uszu z głębi domu.
Przez chwilę Jupe milczał i także nasłuchiwał. Ale dom był bardzo cichy.
– Czy pani wie coś o książce biskupa? – zapytał w końcu.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie. Nic nie wiem. W ogóle nic mi nie wiadomo o obecnych poczynaniach Jeremy'ego. Jesteśmy rozwiedzeni już od lat. Czy to dlatego chciałeś się że mną zobaczyć? Chciałeś zapytać, czy wiem coś o tej książce? Jeremy ma tony książek. Czy je przeglądaliście?
– Tak, proszę pani. Tej, o którą chodzi porywaczowi, nie mogliśmy znaleźć. Czy zna pani kogoś nazwiskiem Navarro? Albo Sogamoso?
– Soga… co? Jupe westchnął.
– Nie jestem bardzo pomocna, prawda? Przykro mi. Gdybym cokolwiek wiedziała, powiedziałabym ci. Jakie było to nazwisko? To drugie.
– Sogamoso.
Potrząsnęła głową.
– Nie. Przykro mi, nic mi to nazwisko nie mówi.
– Czy słyszała pani kiedykolwiek od pana Pilchera coś o jakiejś starej kobiecie? Po hiszpańsku brzmi to: mujer vieja. W zapisie użyto hiszpańskich wyrazów.
Nie słyszała. Nie przypominała sobie także, żeby Jeremy Pilcher mówił coś kiedyś o łzach bogów. Na pytania Jupe'a odpowiadała krótko, bez namysłu. Było oczywiste, że chce się go jak najszybciej pozbyć.
– “Łzy bogów” brzmi poetycznie – powiedziała. – Ale Jeremy nie jest osobą poetyczną. Przepraszam. Po prostu nie wiem. Czy szukaliście na “Bonnie Betsy”? Jeremy trzyma tam pewne rzeczy.
– Bonnie Betsy?
– Jacht Jeremy'ego. Został nazwany “Bonnie Betsy” ze względu na mnie. Mam na imię Elizabeth. Nasze stosunki były trochę serdeczniejsze, kiedy Jeremy nadawał jachtowi imię.
Wstała. Wizyta była skończona. Odprowadziła Jupe'a do drzwi. Na pożegnanie wręczył jej wizytówkę Trzech Detektywów.