Выбрать главу

Bob pedałował szybko, nie mogąc się doczekać, żeby się zabrać do książek.

Dochodziła dziesiąta, gdy Pete usłyszał kroki. Siedzieli z Marilyn w salonie. Przynieśli sobie pieczone kurczaki z baru i rozpalili ogień na kominku. W pokoju zrobiło się za ciepło, ale ogień dawał miłą poświatę i rozganiał cienie.

Kroki rozległy się właśnie w chwili, kiedy grali w zgadywankę i Marilyn wygrywała. Pete odgadł od razu, że dochodzą ze strychu. W cichym domu tupot dobiegał wyraźnie aż na parter.

Pete'owi zamarło serce. Nie chciał wejść na górę. Nie cierpiał domu Pilchera. Nie lubił w nim niczego. Był zimny i wilgotny. Powinno się go wysprzątać i przewietrzyć. I jeszcze ten nikomu niepotrzebny strych. Strych, po którym coś niewidzialnego chodziło zeszłej nocy. Pete'a co prawda nie było tu zeszłej nocy, nie słyszał niespokojnych kroków, ale Jupe i Bob mówił mu o nich. A teraz znowu się zaczyna.

Marilyn popatrzyła w górę.

– Słyszałeś to? – zapytała szeptem.

Pete chciał zaprzeczyć, ale nie potrafił. Odwrócił wzrok i nie powiedział nic.

– Czy zamknąłeś tylne drzwi? – spytała Marilyn.

– M… myślałem, że ty zamknęłaś.

Wstała i popatrzyła w stronę kuchni.

– Ktoś mógł wejść.

– Usłyszelibyśmy. Wiedzielibyśmy, że się otwierają.

Poszedł jednak do kuchni sprawdzić. Tylne drzwi były zamknięte na zasuwę. Nikt więc nie mógł przez nie wejść.

A może jednak wszedł i potem zamknął zasuwę?

Do kuchni przyszła Marilyn. Utkwiła wzrok w drzwiach i zmarszczyła brwi. Potem wyszła do holu. Pete za nią. Stała, zwrócona do schodów.

– Słuchaj! – powiedziała.

Kroki byty teraz głośniejsze. Dudniły głucho na gołych deskach podłogi strychu.

– Niech to diabli! – Marilyn podeszła do telefonu i zadzwoniła na policję. – Chcę zgłosić, że mam w domu rabusia.

Pete miał wątpliwości, czy jest to rabuś. Jupe mówił, że ubiegłej nocy nikt nie wchodził ani nie schodził ze schodów, a jednak ktoś krążył po strychu.

– Skóra wprost cierpnie! – powiedział na głos.

Marilyn nie zwracała na niego uwagi. Podawała przez telefon adres.

Pete zaczął wchodzić na schody. Drżał cały, a gardło miał tak zaciśnięte, że nie mógł przełknąć śliny. Wspinał się jednak stopień po stopniu na górę. Kroki na strychu nie milkły. Czyżby to jakiś duch? A może coś jeszcze gorszego?

Marilyn odłożyła słuchawkę i przyłączyła się do Pete'a na schodach. Wyzbyła się już całkowicie pozy aroganckiej, bogatej dziewczyny. Przestraszona trzymała się możliwie najbliżej rosłego, silnego chłopca.

– Kiedy byłam mała – mówiła – mieliśmy kucharkę, która lubiła opowiadać mi, że w tym domu straszy.

– Musiałaś mi to teraz powiedzieć?

Zatrzymali się w rogu górnego holu. Kroki na strychu umilkły. Nasłuchiwali. Czy tam, na górze, też ktoś stał i słuchał? Czy, oparty o barierę u szczytu schodów na strych, szykował się do ataku, kiedy otworzą drzwi?

– Myślę, że nie pójdziemy dalej – zdecydował Pete. Wziął z pokoju komputerów krzesło dla Marilyn.

– Wiesz, co się stanie, jak przyjedzie policja i nadal będzie taka cisza? – odezwała się Marilyn po chwili.

– Pomyślą, że masz bzika.

– Właśnie, prędzej czy później przestaną przyjeżdżać na wezwanie. Powiedzą: ach, to ta stuknięta córka Pilchera – w ogóle nie będą reagować na mój telefon.

– Myślę, że nie mogą nie reagować na wezwanie. Możesz naprawdę znajdować się w niebezpieczeństwie, więc nie będą ryzykowali. Tylko jak przyjadą, będą na ciebie dziwnie patrzeć.

Pete się zamyślił. Co by zrobił Jupe na jego miejscu? Pewnie postarałby się o namacalny dowód rzeczowy dla policji. Coś, czego nie mogliby podważyć. Na przykład wyłamany zamek albo… odciski stóp! Tak jest!

Przypomniał sobie, że kiedy siedział zamknięty w łazience Pilchera, widział na półce nad umywalką talk. Przeszedł szybko przez sypialnię Pilchera i zapalił światło w łazience.

Talk stał na miejscu. Pete zabrał pudełko do holu i rozsypał proszek pod drzwiami na strych.

Marilyn spojrzała na niego pytająco.

– Jeśli tam, na górze, jest człowiek, nie może zejść ze strychu, nie przechodząc tędy – wyjaśnił. – Wtedy go zobaczymy… mam nadzieję – I pozostawi ślady w talku, które pokażemy glinom.

– O, pewnie. Tylko co im pokażemy, jeśli tędy przejdzie, nie zostawiając śladów?

Pete nie odpowiedział. Na podjazd zajechał samochód. Trzasnęły drzwi i ktoś zaczął okrążać dom, roztrącając krzaki.

Marilyn znajdowała się w połowie schodów, gdy rozległ się dzwonek. Wpuściła dwóch policjantów z komendy w Rocky Beach. Pete usłyszał, jak mówi do nich:

– Na górze. Jest na strychu.

– Dobrze – odparł jeden z policjantów i wszedł na schody.

W tym, samym momencie Pete usłyszał kroki intruza na schodach prowadzących ze strychu. Wpatrzył się w drzwi u ich podnóża. Za chwilę się otworzą. Nieznajomy ze strychu znajdzie się o parę kroków od niego.

Policjant wchodzący na piętro musiał również usłyszeć kroki. Wyjął pistolet z kabury.

Pete usłyszał szczęk klamki. Drzwi nie otworzyły się jednak, wydały tylko odgłos otwierania.

Intruz stąpał już przez hol, wciąż niewidzialny. Kroki minęły Pete'a, który poczuł chłód, silny chłód. Potem zaczęły stukać po schodach w dół. Policjant zwracał głowę to w prawo, to w lewo, usilnie wypatrując osoby, której kroki słyszał. Zadrżał. Podobnie jak Pete, musiał odczuć ten upiorny chłód.

Pete spojrzał na podłogę w miejscu, gdzie rozsypali talk. Był nietknięty. Leżał na podłodze jak sypki śnieg i nie było na nim śladów.

– Duch! – wykrzyknął Pete piskliwie. – W tym domu naprawdę straszy!

Z dołu dobiegł pisk Marilyn.

– Zostań tu, jeśli chcesz! – zawołała. – Ja idę do mamy!

ROZDZIAŁ 10. Jupe na wystawie

Jupe pozostawał sporo w tyle, gdy samochód Ariago skręcił w bulwar Santa Monica. Dystans zwiększył się jeszcze, kiedy przy Mayfieid Ariago wjechał do piętrowego parkingu sąsiadującego z małym centrum handlowym. Na zachodnim końcu tego centrum znajdował się dom towarowy A. L. Becketa. To może być filia, którą zarządza Ariago, pomyślał Jupe. Zabezpieczył swój rower na stojaku obok domu towarowego i wszedł do środka.