Выбрать главу

Dreszcz przebiegł mu po plecach. Parę miesięcy temu znaleziono chłopaka w centrum handlowym po zamknięciu. Oskarżono go o usiłowanie kradzieży. Wszystkie gazety o tym pisały.

Jupe nie mógł sobie na to pozwolić. Jakby to wyglądało, gdyby szef firmy detektywistycznej został aresztowany nocą w opustoszałym domu towarowym?

Odszedł od wyjścia awaryjnego i odszukał po omacku główne drzwi do sklepu. Były zamknięte potężną, stalową żaluzją.

Poszedł dalej ostrożnie, żeby nie narobić hałasu, i znalazł wyjście dla personelu. Tu również była wywieszka ostrzegająca o uruchomieniu alarmu. Zegar obok drzwi wskazywał jedenastą. Ciocia Matylda będzie wściekła.

Odszukał automat telefoniczny. Wsunął monetę do otworu i nakręcił domowy numer. Odebrała ciocia Matylda. W jej głosie było tyleż niepokoju, co złości.

– Jupiter! Gdzie ty jesteś?

– Marilyn Pilcher nas potrzebuje – w pewnym stopniu było to zgodne z prawdą.

– Od czasu do czasu ja też ciebie potrzebuję. Nigdy o tym nie myślisz. Więc jesteś w domu Pilchera z tą biedną dziewczyną? Czy miała jakąś wiadomość od ojca?

– Nie, jeszcze nie. Ciociu, czy nie będziesz się gniewać, jeśli zostanę tu na noc?

– Będę, ale ty i tak zostaniesz. Dobrze, Jupiterze, ale bądź ostrożny.

Ciocia Matylda odłożyła słuchawkę. Jupiter wrócił do działu meblowego i odszukał w ciemnościach “swoją” kanapę. Zaczynał już o niej myśleć jak o swojej. Usiadł, gotów przeczekać na kanapie do rana.

Niebawem zaczął mu doskwierać głód. Przypomniał sobie książkę o dzieciach, zamkniętych na noc w domu towarowym. Dobrały się do lodówki w restauracji. Ale Jupe nie widział w tym sklepie restauracji, kiedy przechodził przezeń po południu. Pewnie nie była tu potrzebna, skoro tuż obok roiło się od barów i kawiarni.

Pójść poszukać czegoś do jedzenia? Może znajdzie gdzieś stoisko ze słodyczami albo wyrobami garmażeryjnymi.

Zdecydował się nie iść. To zbyt ryzykowne. Zamknął oczy. Zasnął i śniło mu się, że jest w domu Pilchera i ktoś puka do drzwi. Wiedział, że to puka Jeremy Pilcher. Stary kolekcjoner chciał, żeby go wpuścić. “Idę” – wołał Jupiter. – “Nie odchodź! Już idę!”

Wyprostował się z największym wysiłkiem i otworzył oczy. Było jasno. Zobaczył przed sobą gromadę ludzi. Patrzyli na niego, śmiali się i pokazywali go palcami. Rześcy o poranku, ubrani stosownie do pracy, z gazetami wetkniętymi pod pachę. Jeden z mężczyzn pukał uporczywie w szybę.

Szyba! Nie było przed nim żadnego okna, kiedy siadał wieczorem na kanapie. Skąd się wzięło?

Uświadomił sobie wreszcie, że po ciemku nie trafił do tego samego kąta działu meblowego. Usiadł w nocy na innej kanapie. Teraz ludzie gromadzili się na zewnątrz, żeby popatrzeć na Jupe'a śpiącego na wystawie sklepowej Becketa.

Skoczył na równe nogi. W każdej chwili zjawią się tu strażnicy i go złapią! Wezwą policję. Zawiadomią ciocię Matyldę i wujka Tytusa. Słyszał już ich. Otwierali wejście dla pracowników.

Ukrył się szybko za biurkiem z zasuwanym blatem.

Ktoś nadchodził przejściem między meblami.

– Był tutaj! – powiedział. – Dokładnie w tym miejscu. Musi gdzieś być!

Drugi człowiek przeszedł blisko biurka.

– Jak mogliście go wczoraj nie znaleźć? – pytał gderliwie.

– Nie możemy sprawdzać każdego głupiego fotela – odpowiedział pierwszy.

Poszli dalej i Jupe wystawił głowę znad biurka. Zobaczył obu. mężczyzn pod oknem wystawowym. Wpatrywali się w kanapę, jakby oczekiwali, że dowiedzą się od niej, gdzie jest Jupe.

Usłyszał jakiś głos za sobą. Obejrzał się. Chudy człowiek w oliwkowym kombinezonie stał przy tablicy kontrolnej obok głównego wejścia. Wielka żaluzja unosiła się do góry.

Droga była wolna.

Jupe wyskoczył zza biurka i przemknął obok chudego. Ktoś krzyknął, gdy chłopiec pędził ku automatycznym drzwiom na parking. Rower stał tam, gdzie go zostawił. Kiedy otwierał w szalonym pośpiechu zamknięcie łańcucha, klucz mało nie wypadł mu z ręki. Wyszarpnął rower ze stojaka, wskoczył na siodełko i ruszył, słysząc za sobą krzyki.

Nie oglądał się. Czasem najrozsądniej jest nie patrzeć wstecz, tylko zwiewać co sił w nogach!

ROZDZIAŁ 11. Książka biskupa

– Nie wierzę w duchy – oświadczył Jupiter, rzucając Pete'owi piorunujące spojrzenie.

– Okay, możesz to powtarzać, ale jeśli to nie był duch, to mi powiedz, co to było? Przeszło koło mnie, słyszałem to, ale nic nie widziałem. Poczułem zimno, kiedy mnie mijało. Nieraz słyszałem historie o duchach; jak to się robi zimno w pokoju, kiedy się zjawiają. Glina na schodach też je poczuł. Widziałem, jak zadrżał.

– Poczuł przeciąg – wtrącił Bob. – Ty też czułeś przeciąg. Dom Pilchera jest stary i pełno w nim przeciągów.

Trzej Detektywi rozmawiali w Kwaterze Głównej. Jupe siedział za biurkiem, wymiętoszony i senny po nocy spędzonej w domu towarowym. Pete sprawiał wrażenie ożywionego, ale była to ekscytacja pokrywająca zmęczenie. Jedynie Bob wyglądał jak po dobrym nocnym odpoczynku. Miał ze sobą książki wypożyczone z biblioteki. Otworzył jedną z nich.

– Myślicie, że to dla nas ważne, czy tam jest jakiś duch? Co by nie straszyło na strychu, tkwi tam prawdopodobnie od dawna. I to nie owo coś zabrało nagle Pilchera w krainę cieni. Naszym zadaniem jest odszukać Pilchera albo znaleźć książkę biskupa. Może nam się to uda, jeśli dowiemy się czegoś więcej na temat treści tego zapisu w komputerze. Nie oczekuję od was oklasków, ale znalazłem Sogamoso!

Jupe rozbudził się z miejsca.

– Wiesz, kim jest Sogamoso?

– Nie kim, tylko czym. Jest to małe miasto w Ameryce Południowej, ściśle w Kolumbii. Liczy ni mniej, ni więcej, tylko czterdzieści dziewięć tysięcy mieszkańców. Gdyby więc Marilyn tam pojechała i zapytała kogoś napotkanego o starą kobietę, istnieje duża szansa, że będą wiedzieli o kogo chodzi.

– Tylko musi się strzec Navarry – dodał Pete. – Tak było napisane.

– Dobrze, będzie więc wypytywać o starą kobietę, ale upewni się najpierw, że nie nazywa się ona Navarro – powiedział Bob.