Przeważnie były to żaglówki długie na kilkanaście metrów, drewniane i z włókna szklanego. “Bonnie Betsy” różniła się od nich całkowicie. Był to właściwie mały statek. Czarny, stalowy kadłub i biała nadbudowa nadawały jej wygląd luksusowego statku pasażerskiego.
– O rany! – wykrzyknął Pete. – Stary Piteher nie kupił tego dla żartu!
– W tym wypadku nie liczył każdego grosza – dodał Bob.
W odróżnieniu od innych łodzi, tego statku nie wyciągnięto na brzeg. Wprowadzono go do olbrzymiego betonowego rowu zwanego suchym dokiem. Gigantyczna, wodoszczelna zapora od strony morza była zamknięta, a woda z rowu wypompowana. “Bonnie Betsy” była sucha i spoczywała wysoko na stalowych podporach.
Statek łączyła z keją schodnia. Jupe pierwszy przeszedł po niej na pokład i wydał okrzyk zdziwienia.
– Co się stało? – zawołał Bob.
– O to chodzi, że nic. Spodziewałem się odczuć to, co się zwykle czuje, kiedy się wchodzi na pokład. Wiesz, łódź wydaje ci się żywa. Wszystko się rusza. Ten jacht jest taki… taki martwy!
– Racja – zgodził się Pete. – Masz wrażenie, że zbudowali go na twardym gruncie, z piwnicą, głęboką na dziesięć metrów.
Wspięli się na mostek kapitański i Jupe wypróbował kolejno otrzymane od strażnika klucze. Znalazł właściwy i otworzył drzwi sterowni. Weszli do przeszklonej kabiny. Na szybach były smugi po słonej wodzie. Pod oknami znajdowały się szafki z szufladami. Sterownia była schludna i miała okrętowy charakter.
– Oczekiwałem większego bałaganu – powiedział Bob. – Pan Pilcher wszędzie upycha tyle rzeczy.
– Może jacht traktuje inaczej – odparł Jupe. – Na statku nie możesz brodzić po pas w szpargałach.
– Albo wynajął kapitana i ten nie dopuścił, żeby mu zagracono mostek – powiedział Pete.
Jupe otworzył jedną z szafek i wyciągnął szufladę. Leżały w niej starannie złożone mapy. Przejrzał je. Były to mapy morskie, pokazujące rafy i mielizny. Wśród nich kilka map wód przybrzeżnych Ameryki Południowej.
– Ciekaw jestem, jak często pływał do Kolumbii.
– Sogamoso nie jest portem – powiedział Bob. – Jeśli tam się wybierał, musiał podróżować lądem od wybrzeża Kolumbii albo któregoś portu w Wenezueli.
– Dobrze, zdaje się, że przyszliśmy tu szukać książki biskupa – przerwał im Pete.
– Słusznie. – Bob zaczął przeszukiwać jedną szufladę po drugiej.
Pete zajrzał do schowka.
Jupe przetrząsnął półki. Znaleźli kilka książek o żegludze, trochę przyrządów nawigacyjnych, ale nic z tego nie miało żadnego związku z biskupem. Jupe zamknął drzwi sterowni na klucz i zeszli na główny pokład. Wchodziło się stąd do kabin, umieszczonych po obu stronach statku. Zabrali się do ich sprawdzania jedna po drugiej. Większość robiła wrażenie nie używanych. Nie było pościeli na łóżkach, a materace byty zwinięte. Kabiny załogi nosiły ślady niedawnego użytku. Ktoś zostawił pod koją zmiętą koszulę, kosze na śmieci wciąż były pełne pudełek po papierosach i petów.
Natrafili wreszcie na kabinę większą od poprzednich. Rolety w oknach były opuszczone i w kabinie panował półmrok. Jupe przekręcił kontakt przy drzwiach, ale światło się nie zapaliło.
– Chyba na “Bonnie Betsy” nie ma teraz prądu – powiedział. – Łajba jest doprawdy martwa.
Otworzył, drzwi na oścież, aby spowodować dopływ światła z pokładu, i wszedł do środka. Plastykowe płachty okrywały szerokie łóżko, krzesła i stoliki. Wzdłuż ściany na wprost drzwi biegły półki z wystającą listwą zabezpieczającą stojące na nich przedmioty przed zsunięciem.
Na jednej z półek Jupe zauważył latarkę. Poszedł po nią i zaczął omiatać kabinę snopem światła.
– To z pewnością kabina starego – powiedział Pete. Półki były zapełnione rupieciami, niewątpliwie należącymi do starego kolekcjonera..Poupychane bezładnie książki i papiery, między nimi kilka wytartych piłek tenisowych. Dalej trofeum z klubu kręglarskiego, zdobyte przez niejakiego Ernesta J. Krebsa, obok skórzana rękawiczka.
– Dlaczego Pilcher trzyma trofeum, które wygrał ktoś inny? – zapytał Bob.
– Bo było tu już przedtem – odpowiedział Pete.
Jupe chciał podejść bliżej do trofeum i omal nie przewrócił się o stertę jakichś rzeczy leżących na podłodze. Jedna z półek przy wezgłowiu łóżka oderwała się od ściany i obwisła, a książki i papiery rozsypały się po podłodze. Jupe podniósł książkę leżącą na wierzchu. Była bardzo stara. Skórzana oprawa zamykała się klamrą, połyskującą zmatowiałym złotem.
Jupe oświetlił książkę latarką. Oprawa była tak stara, że zmurszałe płatki skóry przylgnęły mu do palców. Przyjrzał się ze zmarszczonym czołem wzorowi, wytłoczonemu na przedniej okładce. Była to smukła, spiczasta czapka z krzyżem.
Jupe spojrzał na przyjaciół.
– Wydaje mi się, że na okładce jest wizerunek mitry. To nakrycie głowy noszone przez biskupów. Myślę, że znaleźliśmy książkę biskupa!
Zamierzał wyjść na pokład, ale ktoś zagrodził mu drogę. W drzwiach stał rosły mężczyzna w ciasno go opinającej niebieskiej roboczej koszuli.
– Co tam masz? – mężczyzna wyciągnął wielką, pokrytą odciskami rękę. – Nigdzie z tym nie pójdziesz. Dawaj to!
ROZDZIAŁ 12. Łzy bogów
Jupe usiłował nie wypuścić z rąk książki, ale był bezradny. Człowiek w niebieskiej koszuli rzucił go na pokład i wyszarpnął mu książkę. Zjawili się jeszcze dwaj krzepcy mężczyźni. Jeden z nich trzymał w ręce kawał rury i uderzał nią o dłoń drugiej ręki. Popatrzył na Jupe'a z wyraźnym pragnieniem uplasowania rury na jego głowie.
– Mamy was wyżej uszu, dzieciaki – powiedział. – Włazicie przez płot i robicie szkody. Tym razem nie wyrzucimy was po prostu za bramę. Zostaniecie tu i przekonacie się, jak należy traktować wandali.
– Nie jesteśmy wandalami! – krzyknął Jupe z oburzeniem. – Przyszliśmy tu za zgodą panny Pilcher. Podpisaliśmy się, jak należy. Spytajcie strażnika przy bramie.
Mężczyźni popatrzyli z wahaniem jeden na drugiego. Żaden nie był skory przyznać, że popełnił pomyłkę.