– Jeśli nam cokolwiek zrobicie, będziecie odpowiadać przed panną Pilcher – powiedział Jupe.
– To po pierwsze – dodał Pete znacząco.
– Jesteśmy zaprzyjaźnieni z komendantem policji, Reynoldsem – oznajmił Bob. – Proszę! Zatelefonujcie do komendy policji w Rocky Beach i powiedzcie, że złapaliście Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa i Boba Andrewsa. Zobaczymy, co wam powiedzą! To po drugie.
– Co myślisz, Bo – odezwał się jeden z mężczyzn.
– Mydlą nam oczy – powiedział ten, który odebrał Jupe'owi książkę. Spojrzał w stronę portierni.
– Pójdę się upewnić – powiedział trzeci. Zszedł ze statku i pospieszył truchtem do bramy.
Pozostali czekali. Po kilku minutach mężczyzna wrócił ze strażnikiem. Ten popatrzył na chłopców i skinął głową.
– Tak, to oni. Sam ich wpuściłem pół godziny temu.
– Och – facet z książką zdawał się mocno rozczarowany. – Okay, możecie dalej robić swoje.
– Zechce pan oddać mi książkę – powiedział Jupe.
Mężczyzna podał mu ją, mówiąc:
– Przepraszam, chłopcze, ale ciągle mamy tu jakieś kłopoty.
Odeszli, a strażnik wrócił do portierni. Jupe odetchnął głęboko i opuścił wzrok na trzymaną w rękach książkę.
– Ty się cały trzęsiesz – zauważył Pete.
– Nonsens! – Jupe starał się opanować drżenie rąk. – Straszyli nas tylko. Nic by nam nie zrobili.
Odpiął klamrę i otworzył książkę. Jej grzbiet zatrzeszczał, jakby się miał rozpaść, wypuszczając luzem wszystkie kartki. Książka nie rozleciała się jednak i Jupe zaczął przewracać strony. Kartki były wiotkie i kruche jak jesienne liście. W połowie książki był rozstęp w miejscu, gdzie wydarto kilka kartek.
– To jest pamiętnik czy coś w tym rodzaju. Pismo jest odręczne, a poszczególne ustępy są datowane. Zaczyna się słowem “Enero”, co po hiszpańsku znaczy styczeń. Pierwszego stycznia biskup – jeśli ten, co to napisał, był biskupem – przebywał w… w Santa Fe de Bogota.
– Hurra! – wykrzyknął Bob. – Bogota leży w Kolumbii. Więc to może mieć związek z Sogamoso, które również znajduje się w Kolumbii.
– Racja! – Jupe starał się okazywać spokój, ale oczy mu rozbłysły. – Możemy więc przyjąć, że wiadomość w komputerze ma pewien związek z porwaniem Jeremy'ego Pilchera. Więcej, że ma całkowity związek z porwaniem.
– Ale co z książką? – zapytał Pete. – Jupe, ty znasz hiszpański. O czym tam piszą?
Jupe zasępił się. Wiele słów było mu nieznanych. Atrament wyblakł, litery uległy zatarciu. Pismo było niewyraźne i bardzo drobne. Strony były tak gęsto zapisane, że linie wchodziły niemal jedna na drugą.
– Chyba nie dam rady tego odczytać. Nawet gdyby to było po angielsku, nie byłbym w stanie.
Bob zajrzał do książki nad jego ramieniem.
– Aha! Przypomina mi to te stare dokumenty, w których wszystkie “s” wyglądają jak “f.
– No, to na co czekamy? – powiedział Pete. – Dzwońmy do doktora Barristera. Założę się, że poleci nam kogoś, kto potrafi to przeczytać.
Pete mówił o doktorze Henrym Barristerze, profesorze antropologii na Uniwersytecie Ruxton w pobliskiej dolinie San Femando, Pomagał już chłopcom, kiedy potrzebowali informacji o znachorach, magii i czarnoksięstwie. Miał też licznych przyjaciół wśród profesorów innych wydziałów Ruxton, ich profesjonalna wiedza niejednokrotnie wspomagała młodych detektywów.
– Doktor Barrister mógłby nam zaoszczędzić wiele czasu – zgodził się Jupe. – Ale nie możemy zabrać książki do Ruxton bez porozumienia się z Marilyn. Mieliśmy dostarczyć jej książkę biskupa na okup za ojca. Może jej nie interesować wcale kwestia, dlaczego porywaczowi zależy na tej książce, a jedynie to, żeby jej ojciec był bezpieczny.
– Ach, racja – powiedział Pete. – Czasem zapominam o całym porwaniu. Nikt nie lubi starego Pilchera i jakoś mi łatwiej myśleć o rozwiązaniu zagadki, nie pamiętając, dlaczego zajmujemy się tą sprawą!
Jupe skinął głową potakująco i zamknął drzwi kabiny Pilchera. Oddali klucze przy bramie i poszli do najbliższej budki telefonicznej. Najpierw próbowali dodzwonić się do Marilyn do mieszkania jej matki w Santa Monica, ale odpowiedział automat. Jupe zostawił wiadomość i zatelefonował z kolei do domu Pilchera.
Telefon odebrała pani McCarthy.
– Poczekaj chwilkę, zaraz ją zawołam.
Odezwała się Marilyn i Jupe opowiedział jej o znalezieniu książki, która wygląda na pamiętnik jakiegoś biskupa. Przez chwilę nie odzywała się wcale, słychać było tylko, jak oddycha głęboko, niczym pływak, który zbyt długo nurkował pod wodą.
– Dzięki Bogu! – powiedziała wreszcie.
– Zastanawiamy się, czy chciałabyś się dowiedzieć, dlaczego ta książka jest tak dla kogoś ważna, czy też wolisz nie zawracać sobie tym głowy i oddać ją zaraz porywaczowi.
Marilyn wahała się chwilę.
– Mamy jeszcze trochę czasu. Ten człowiek znowu się odezwał, powiedziałam mu, że wciąż szukamy tego, czego żąda, ale trudno nam to znaleźć, skoro nie wiemy dokładnie, czego szukać. Odpowiedział: “Jeden dzień, masz jeszcze jeden dzień. Nie będę dłużej czekał”.,
– Więc mamy czas do jutra – powiedział Jupe i wytłumaczył, że chcą zawieźć książkę do Ruxton i pokazać doktorowi Barristerowi. – On na pewno zna kogoś, kto potrafi odcyfrować te stare manuskrypty. Zgodzisz się na to?
– Może tak będzie lepiej – powiedziała po namyśle. – Jeśli oddamy rzecz naprawdę cenną dla mojego ojca, gotów dostać ataku. Nawet jeśliby to miało mu ocalić życie. Taki już jest. Więc jedźcie do Ruxton. I tak nie miałabym sposobu zawiadomienia tego faceta, że znaleźliśmy książkę. Poza tym nie powinnam chyba mieć tej książki tutaj – dodała po przerwie. – Ktoś tu buszował w czasie mojej bytności u mamy. Zauważyłam, że rzeczy w mojej komodzie były poruszane. Jakby ktoś wyjął wszystko i włożył z powrotem. Jeśli był to człowiek, który zabrał tatę, to ma jego klucze. Może tu wchodzić i wychodzić, kiedy mu się podoba.
– Wezwij ślusarza. Niech zmieni zamki. Dobrze, jedziemy do doktora Barristera i damy ci znać, co się okaże