Pete obawiał się jednak, że byłoby to zbyt ryzykowne. Nawet jeśliby go w końcu pokonali, może przedtem któremuś z nich rozwalić głowę. Złapał Boba za ramię i pociągnął za róg budynku. Jupe pokłusował za nimi, patrząc przez ramię, jak blisko jest Ramon. Zbyt blisko – pomyślał.
Wtem Pete wskazał mu coś, co majaczyło przed nimi w mroku. Drzwi! Znalazł otwarte drzwi! Mogą wejść do budynku i ukryć się.
Wtłoczyli się po omacku do czarnego wnętrza budynku. Jupe wyciągnął ręce, mrok był głęboki i chłopcu wydawało się, że idzie z zamkniętymi oczami.
W środku odwrócili się do drzwi, ciemności były w tym miejscu nieco mniej intensywne. Usłyszeli kroki Ramona, który zatrzymał się przy budynku. Jego oddech był chrapliwy. Jupe wyobraził sobie ścigającego, jak przycupnięty przy otworze drzwi łowi uchem najlżejszy odgłos zdradzający, gdzie się chłopcy kryją.
W końcu Ramon ruszył przed siebie. Jupe usłyszał jeden krok, potem drugi. Chłopiec zaczął się cofać, żeby znaleźć się jak najdalej od drzwi. Szedł tyłem, noga za nogą, aż poczuł za plecami ścianę. Wtedy zaczął przesuwać się wzdłuż niej. Przy nim był Pete. Może Bob. Nieważne, byle trzymali się razem.
Wreszcie poczuł, że ściana za nim się kończy, i wiedział, że trafił na następny otwór drzwiowy. Pokój, do którego weszli, łączył się z drugim. Jupe wsunął się do niego tyłem. Pete i Bob za nim. Na razie byli bezpieczni, ale tylko chwilowo. Ramon czaił się wciąż pod drzwiami wiodącymi do pierwszego pokoju. Czekał, aż zrobią jakiś ruch.
Jupe rozglądał się w nadziei, że zobaczy kolejne drzwi lub okno, jakąkolwiek drogę wyjścia z tego domu. Ale ciemności były nieprzeniknione.
Estava! Gdzie był? Dlaczego nie wrócił z policją? Pete miał rację – myślał Jupe z goryczą. Estava się rozmyślił. Zostawił ich. Sami muszą znaleźć wyjście. Muszą zaatakować Ramona i odebrać mu kij!
Nagle poczuł drżenie podłogi pod stopami. Lekkie dygotanie, jakby pobliską autostradą przejechała ciężarówka.
Wtem z ziemi wydobyło się grzmienie! Podłoga podniosła się, opadła i podniosła ponownie. Grzmienie nasilało się, rosło, wypełniało cały świat, nie było już nic poza tym ogłuszającym łoskotem i dom zaczął się przechylać. Coś się skrzyło oślepiającym światłem, niczym błyskawica. To przewody wysokiego napięcia na słupach na zewnątrz!
Jupe upadł. Usłyszał trzask łamiących się belek i skrzyp gwoździ wyrywanych z drzewa.
Trzęsienie ziemi! Nastąpiło trzęsienie ziemi! W każdej chwili stary dom mógł się zawalić. Dach obsunie się wtedy ze ścian i spadnie, miażdżąc ich swym ciężarem. Muszą się stąd wydostać!
Ale Jupe nie mógł nawet wstać. Leżał na przekrzywionej podłodze, wbijając paznokcie w deski pod sobą.
Dom runie za chwilę. Są w potrzasku!
ROZDZIAŁ 16. Niepoprawny zrzęda
Trzęsienie ziemi nie kończyło się. Jupe leżał uczepiony kurczowo desek podłogi, z obsesyjnym przekonaniem, że zacznie spadać, jeśli zwolni uchwyt. Wokół słyszał skrzypienie drewnianej konstrukcji domu. Dach odrywał się od podtrzymujących go ścian. W pobliżu rozległ się przeciągły łomot i Jupe skurczył się z przerażenia. Gdzieś rozpadała się ściana. Dom się walił. Czy był to ten sam dom, w którym się skryli? Czy zostanie wraz z przyjaciółmi zmiażdżony i zagrzebany w gruzach?
Wstrząsy wreszcie ustały. Jupe rozdygotany usiadł. W mrokach pokoju zobaczył kwadrat światła i odgadł, że jest to okno. A więc ściana wciąż stała. Dom nie runął. Byli bezpieczni.
W ciemnościach rozległ się głos Pete'a:
– Nie cierpię, kiedy się to dzieje! Nigdy się do tego nie przyzwyczaję, nigdy!
– Przeprowadź się do stanu Illinois – starał się zażartować Bob, ale głos mu drżał.
Jupe podniósł się z wysiłkiem. Kiedy zaczęło się trzęsienie ziemi, Ramon stał w progu domu, z kijem baseballowym w ręce. Teraz już go tam nie było.
Jupe podszedł do drzwi i wyjrzał na zewnątrz. W powietrzu gęstym od kurzu unosił się stęchły zaduch zgnilizny. Po Ramonie nie było ani śladu.
Na autostradzie szkliły się światła samochodów, ale hałaśliwy szum ustał. Niezmordowany, nie kończący się ruch pojazdów zamarł. Dobiegały krzyki ludzi i odgłosy klaksonów, nic się jednak po szosie nie poruszało.
Jupe aż doznał szoku, każdy sobie uświadamiał, że przecież nie powinien mieć tak otwartego widoku na autostradę. Kilka minut temu przesłaniał ją drugi budynek. Wyglądał teraz zupełnie inaczej. Przypominał walącą się stodołę. Trzy ściany runęły, a dach obwisł. Wsparty na jedynej ocalałej ścianie przypominał uniesioną do góry pokrywkę gigantycznego kufla.
Ależ to jest dom, w którym Navarro więził Pilchera! Stojący obok Bob jęknął.
– Boże! Pilcher jest pogrzebany pod gruzami…
Urwał na widok zbliżających się świateł. Przez nierówny teren podskakując nadjeżdżał samochód. Jego reflektory objęły w pewnym momencie Ramona. Stał, patrząc bezradnie na ruinę domu. Odwrócił głowę i światła samochodu go oślepiły. Przez chwilę nie mógł dostrzec, że za pierwszym samochodem jedzie drugi z czerwono-niebieskim, migającym światłem na dachu.
Jupe uśmiechnął się. Przybywa policja!
Ramon odwrócił się i spojrzał na chłopców. Wciąż dzierżył w ręce kij baseballowy. Trzej Detektywi zebrali się w sobie. Jeśli Ramon teraz ich zaatakuje, muszą działać błyskawicznie.
Ale Ramon wypuścił kij z ręki i zaczął uciekać. W mgnieniu oka znikł za zrujnowanym domem.
Samochód policyjny zahamował ostro. Drzwi rozwarły się i wyskoczyli dwaj policjanci. Z krzykiem – stój! – rzucili się w pogoń za Ramonem.
Drugi samochód zatrzymał się również. Wysiadł Estava i biegł niemal z równą szybkością, co policjanci.
– Panie Pilcher! – wrzeszczał, pędząc do ruiny. – Panie Pilcher! Wszystko już w porządku!
Odpowiedział mu wysoki, łamiący się głos:
– Jak to w porządku?! Nie gadaj idiotyzmów! Dom się właśnie na mnie zawalił. Nie opowiadaj mi, że to w porządku!
W najbardziej nieprawdopodobny sposób Pilcher ocalał! Był żywy i zrzędził jak zwykle!
Wrócili policjanci. Złapali Ramona, nim zdążył dobiec do autostrady. Prowadzili go między sobą. Miał opuszczoną głowę i ręce w kajdankach.