Do kobiety zwrócił się z ironicznym uśmiechem jasnowłosy mężczyzna.
– Nie wierzy pani, że Jeremy Pilcher jest piratem? A może nie mówi pani tego jedynie z grzeczności?
– Uważaj, Durham – odezwał się człowiek w okularach bez oprawek. – Nie zapominaj, że przyjmujesz od niego zlecenia.
– Jak mógłbym o tym zapomnieć! Jest moim najcenniejszym klientem. Co ci się stało, Ariago? Nagły przypływ lojalności? Czy raczej starasz się coś ukryć?
Mężczyzna w okularach mówił nieco bełkotliwie i Jupe pomyślał, że chyba wypił za dużo.
– Co mianowicie ukryć? – zapytał Ariago.
– A choćby tylko fakt, że nie cierpiałbyś specjalnie, gdyby Pilcherowi coś się stało. To całkiem możliwe, prawda? Biorąc choćby pod uwagę jego kartoteki.
Kilka osób wydało cichy okrzyk. Kilka innych sprawiało wrażenie zajętych rozmową z sąsiadami. Matka Jima przytknęła do skroni koronkową chusteczkę i powiedziała:
– Och, Jim, tu tak gorąco. Może wyjdziemy na chwilę do ogrodu.
Westerbrook zdawał się jej nie słyszeć. Harry Burnside, który zrobił już, co do niego należało, i przyglądał się z progu gościom, uśmiechał się dość złośliwie.
– Kiedy stałeś na czele “Południowych Sklepów Specjalistycznych” – mówił Dumam – prowadziłeś negocjacje z budowniczym nowej filii w Pomonie. Świetna robota, jeśli się potrzebuje dodatkowej gotówki. O ile wiem, dostawcy są bardzo hojni, kiedy się nie sprawdza dokładnie ich rachunków.
– To jest obrzydliwe kłamstwo! – krzyknął Ariago. – Jak mogłeś o czymś takim w ogóle pomyśleć! Chyba że sam uprawiasz takie machinacje.
Durham milczał. Ariago uśmiechnął się złośliwie.
– Pilcher ma coś na ciebie, Durham, co? Podobno dorobiłeś się dużych pieniędzy na giełdzie. Pilcher mówił, że prawdopodobnie obracałeś pieniędzmi twoich klientów.
– Zamknij się! – krzyknął Durham.
– Czy Pilcher już cię oskarżył? Czy cię to rozzłościło na tyle, żeby…
Ariago urwał nagle. Rozejrzał się wokół, zdając sobie sprawę, że robią z siebie okropne widowisko i że wszyscy słyszą oskarżenia, którymi się nawzajem obrzucają.
Mężczyzna z cygarem spojrzał na zegarek.
– Nie miałem pojęcia, że jest tak późno – powiedział głośno. Nawet on miał już tego dość. – Czy sądzicie, że policja przetrzyma długo Marilyn? My naprawdę musimy już iść.
Stało się to dla wszystkich sygnałem. Starsi spośród gości podawali sobie ręce na pożegnanie. Jupe słyszał, jak dwaj panowie umawiają się na następny dzień. Młodzi przyjaciele Marilyn byli mniej oficjalni. Wysypali się gromadą do ogrodu i poszli sobie.
Przyjęcie dobiegło końca. Większość gości rozeszła się i Harry Burnside ze swymi pracownikami zaczął sprzątać stoły. Krzepki pomywacz pozdejmował różowe obrusy ze stołów w ogrodzie i zaniósł je do dużego kosza na kółkach, który stał w kącie holu. Barman układał butelki w kartonach.
Jupiter, Pete i Bob pomogli złożyć krzesła i stoły i wynieśli je do ciężarówki Burnside'a, a pomywacz załadował wszystko wraz z koszem i obrusami.
Tymczasem z gabinetu wyszła Marilyn z policjantami. Sanchez zaprowadził ich na piętro, a Marilyn weszła do salonu.
Jim Westerbrook czekał na nią z miną człowieka, który wolałby znaleźć się gdzie indziej.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Sama nie wiem. Po prostu nie wiem, co o tym myśleć, czy powinnam się aż tak niepokoić. Mój ojciec mógł to wszystko zaaranżować. Jest przebiegły i naprawdę nie chciał mi urządzić tego przyjęcia. Wydał je, żeby mieć spokój. Możliwe, że wejdzie tu za chwilę i będzie sobie stroił żarty, jak to mi napędził stracha. Ale przypuśćmy, że się mylę i że naprawdę jest w kłopotach?
– Co mówią gliny? – zapytał Westerbrook.
– Powiedzieli, że zrobią dochodzenie w tej sprawie. Mówili, że jeśli nawet zaginął, to stało się to niedawno. Pytali, czy jest ekscentrykiem. Ha! Jeszcze jakim! Pytali, czy ma wrogów. Co za pytanie! Jeszcze ilu! Chcieli, żebym podała ich nazwiska. Mogłabym im podać książkę telefoniczną Los Angeles.
– Och, daj spokój. Nie może być aż tak źle.
Podeszła do nich matka Westerbrooka, z przyklejonym uśmiechem, zdecydowana zachowywać się poprawnie aż do końca.
– Moja droga, jeśli cokolwiek możemy dla ciebie zrobić, zatelefonuj do nas do motelu – powiedziała.
– Dziękuję.
Pani Westerbrook włożyła rękawiczki.
– Przyjęcie było bardzo miłe… – Zreflektowała się, że nie było to odpowiednie stwierdzenie, i dodała: – Do chwili, gdy twój ojciec… ach, moja droga, staraj się nie niepokoić. Chodź, Jim. Musimy pozwolić Marilyn odpocząć.
– Zadzwonię do ciebie – obiecał Westerbrook na odchodnym.
– Uhm, akurat – mruknęła Marilyn pod nosem. Odwróciła się do Jupe'a. – No? Co powiesz?
– Ach, panno Pilcher… Marilyn, tak mi przykro.
– Pewnie, wszystkim jest przykro. Tylko co mi z tego?
Jupe poczuł, że nadszedł moment, na który czekał. Wizytówkę Trzech
Detektywów trzymał gotową w kieszeni. Wręczył ją Marilyn i przywołał gestem Pete'a i Boba.
– Rozwiązaliśmy już niejedną trudną sprawę. Z przyjemnością zrobimy, co w naszej mocy.
Marilyn spojrzała na wizytówkę:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw…. Jupiter
Jones Drugi Detektyw… Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews
Zaśmiała się.
– Trzej Detektywi! Jesteście prywatnymi detektywami? Wolne żarty! Popatrzyła kolejno na Jupe'a, Pete'a i Boba.
– No dobrze, dziękuję wam, ale jeśli zechcę wynająć detektywa, będzie to zawodowiec, a nie trójka dzieciaków-amatorów.
Jupe, tylko trochę urażony, skinął głową. Dorośli rzadko brali Trzech Detektywów poważnie. Marilyn przynajmniej wrzuciła wizytówkę do szuflady stolika pod lampę, a nie do kosza na śmieci.
Chłopcy zabrali się ciężarówką Burnside'a do jego zakładu w Rocky Beach. Tam pomogli mu wnieść do środka ekwipunek, pomywacz zaś pojechał dalej oddać stoły i krzesła do wypożyczalni sprzętu, a obrusy do pralni. Do domu wrócili na swoich rowerach.