Wieczorem Pete musiał pójść na przyjęcie do swego dziadka, ale Jupe i Bob byli wolni. Spotkali się w składzie złomu prowadzonym przez wujostwo Jupitera. Przedsiębiorstwo państwa Jonesów było powszechnie znane w całej południowej Kalifornii, można tu było bowiem znaleźć różne niezwykłe rzeczy. Jedną z nich była przyczepa kempingowa, uszkodzona w wypadku. Stała sobie w odległym kącie składu i stało się oczywiste, że nikt już jej nie kupi. Wtedy ciocia Matylda podarowała ją Jupiterowi na miejsce spotkań z kolegami.
Jupe uczynił z niej coś więcej. Trzej Detektywi przekształcili przyczepę wspólnie w siedzibę założonej przez siebie agencji detektywistycznej. W obawie, że ciocia Matylda może się jednak rozmyślić i sprzedać przyczepę, naznosili wokół niej całe sterty złomu licząc, że jeśli przyczepa zniknie cioci z oczu, zniknie także z pamięci. Zainstalowali też sobie telefon, który opłacali zarabiając dorywczą pracą w składzie. Wyposażyli również swoją Kwaterę Główną w małe laboratorium kryminalistyczne i ciemnię fotograficzną.
Tego wieczoru Bob zostawił rower w pracowni Jupe'a pod gołym niebem i poszedł prosto do przyczepy omówić z Jupe'em wydarzenie popołudnia.
– Co o tym myślisz? – zapytał. – Czy pan Pilcher ma po prostu świra, czy jednak coś mu się stało?
– Pan Pilcher jest z pewnością ekscentrykiem i potrafi być bardzo okrutny – odpowiedział Jupe z namysłem, jak zwykle czynił, gdy starał się znaleźć wyjaśnienie dla jakiejś trudnej sprawy. – Co mogłoby być bardziej okrutne od zniknięcia w taki sposób i co mogłoby bardziej zmartwić córkę?
Zaczął bezmyślnie kreślić wichrowate linie na kartce leżącej na biurku.
– Jego goście byli dość osobliwi. Myślę, że nikt z nich go nie lubi. Przypuszczam, że byli to jego zleceniobiorcy lub partnerzy, którzy czuli się zobowiązani przyjść na to przyjęcie. Kłótnia między tymi dwoma facetami była… była…
– Po prostu okropna! – dokończył Bob. – Całkiem niespodziewanie natomiast przyjaciele Marilyn zdawali się zupełnie normalni. Ona sama jest chyba najbardziej złośliwą osobą w szkole.
Telefon zadzwonił. Jupe sięgnął po słuchawkę.
– Tak?
Bob słyszał wzburzony głos dobiegający z drugiej strony.
– Ach! – powiedział Jupe. – Rozumiem. – Słuchał chwilę, po czym powiedział: – Bardzo dobrze – i odłożył słuchawkę. – To była Marilyn Pilcher. Dostała list z żądaniem okupu. Chce, żebyśmy natychmiast do niej przyszli!
ROZDZIAŁ 5. Atak
Piętnaście minut później Jupe i Bob dzwonili do drzwi domu pana Pilchera. Otworzyła im Marilyn. Miała na sobie tę samą, wymiętoszoną teraz, niebieską suknię. Zrzuciła tylko z nóg pantofle na wysokich obcasach.
– Masz ten list? – zapytał Jupe.
Wręczyła mu świstek papieru. Odczytał głośno:
Ojciec przybywa do domu tylko za książkę biskupa. Nie wzywać policji. Działać szybko. Zwłoka niebezpieczna.
Tylko słowo “biskupa” było napisane dużymi, rozlazłymi literami, reszta stów została wycięta z tytułów w gazecie i naklejona na papierze.
– Przypuszczam, że biskup nieczęsto trafia do gazet – powiedziała Marilyn. – Porywacz nie mógł znaleźć tego słowa, więc wydrukował je sam. List był bez koperty. Tylko ta kartka. Ktoś wsunął ją pod tylne drzwi, zadzwonił i uciekł.
– A więc jesteś teraz pewna, że to było porwanie? – zapytał Jupe. – Po południu byłaś skłonna uważać, że ojciec sam zaaranżował swoje zniknięcie.
– Do podrzucenia tego listu nie byłby jednak zdolny. Nie byłby w stanie uciec spod drzwi po naciśnięciu dzwonka. W najlepszym razie może się zdobyć jedynie na szybkie kuśtykanie. Więc chyba rzeczywiście porwano go i teraz muszę znaleźć tę książkę biskupa. Nie mam zielonego pojęcia, co to takiego. W tym domu jest chyba parę milionów książek. Macie więc pole do popisu, chłopcy. Pomożecie mi przejrzeć wszystkie książki i znaleźć tę, o którą chodzi.
Jupe oddał jej kartkę z żądaniem okupu.
– Powinno się powiadomić o tym policję. Czy telefonowałaś do nich?
– Nie, i ty nie rób tego także. Facet przestrzega, żeby nie wzywać policji, a ja nie będę ryzykować. Mój tato nie jest najlepszym z ojców, ale nie chcę, żeby go skrzywdzono. Poza tym będę kompletnie zrujnowana, jeśli mu się coś stanie. Umieścił klauzulę w swoim testamencie, że jeśli umrze lub zniknie w podejrzanych okolicznościach, ja nie dostanę grosza. Nawet jeśli mnie nie oskarżą o współudział!
– Och! – powiedział Jupe.
– Nie udawaj, że cię to szokuje. Tato po prostu lubi się zabezpieczyć. Każdy to robi. A teraz chodźcie. Do roboty.
Weszła na schody, chłopcy ruszyli za nią, wstrząśnięci tym, co usłyszeli. W holu na piętrze stał odkurzacz. Marilyn usiłowała uprzątnąć pierze, ale wiele białych piórek wciąż leżało na podłodze i przylgnęło do ścian. Chłopcy weszli do sypialni Jeremy'ego Pilchera i zaczęli metodycznie przeglądać książki na półkach. Znaleźli dziełka o ptakach, a także z dziedziny filozofii i chemii i książki science fiction. Dalej słowniki, katalogi drogocennych kamieni i zbiór powieści Dickensa w łuszczącej się skórzanej oprawie.
– Tu jest coś – Jupe trzymał tanie, zakurzone wydanie pod tytułem “Sprawa morderstwa biskupa”. Była to książka sensacyjna, napisana przez S. S. Van Dine'a.
Marilyn wzięła ją do ręki i zaczęła przerzucać pożółkłe strony.
– Nie wydaje mi się, żeby ktoś dla czegoś takiego popełnił przestępstwo. Możemy to sprawdzić, ale na wszelki wypadek szukajmy dalej.
Bob kichnął i wrócił do zdejmowania zakurzonych książek z półek. Przeglądał je i odstawiał z powrotem.
– Twój tato dużo czyta, co?
– Czyta niezbyt dużo. Kupuje książki. Twierdzi, że przeczyta je kiedyś, jak będzie miał więcej czasu. Na razie gromadzi je na półkach. Lubi je mieć. Jakby to się równało poznaniu ich zawartości. Nigdy nie wyrzuca kupionej książki. Nigdy niczego nie wyrzuca.
Podeszła do dużej komody.
– Zobaczmy, co mamy tutaj – mruknęła, otwierając jedną z szuflad. Były w niej skarpetki, szalik i garść papierów. Wyjęła je i zaczęła przeglądać.