– Żadna z wielkich potęg jej nie zagarnęła? – zdziwił się Jupiter.
– Nie. Nazywa się teraz Republiką Lapatii. Jej powierzchnia wynosi 120 kilometrów kwadratowych, ludność liczy około dwudziestu tysięcy i zajmuje się głównie produkcją sera. Republika utrzymuje stałą armię, w liczbie trzystu pięćdziesięciu żołnierzy, w tym trzydziestu pięciu generałów.
– Jeden generał na dziesięciu żołnierzy! – wykrzyknął Pete.
– Nie mogą się skarżyć na brak dowództwa – roześmiał się Jupe. – Co jeszcze?
– Krajem rządzi Zgromadzenie Narodowe, w którego skład wchodzi trzydziestu pięciu generałów i jeden reprezentant z każdego okręgu. Okręgów jest dziesięć, nietrudno się więc domyślić, jak przebiega w Zgromadzeniu głosowanie.
– Krajem rządzą generałowie – podsumował Jupiter.
– Wybierają także prezydenta – powiedział Bob.
– Ale co z Azimowami? – zapytał Pete.
– Właśnie! Nie istnieją. Powiedziałem, że w 1925 roku też się nie pieścili. Wilhelm IV, który, jak pamiętacie, nosił koronę ostatni, uznał, że skarbiec królewski ubożeje. Ożenił się ze swoja kuzynką, również z rodziny Azimowów. Lubiła biżuterię i suknie z Paryża. A każde z ich czworga dzieci miało swojego guwernera, powóz i konie. Król Wilhelm popadł w długi, obłożył więc podatkami cały ser wyprodukowany w lapatyjskich mleczarniach. To spowodowało ogólne niezadowolenie i generałowie zobaczyli w tym swoją szansę. Odczekali do dnia królewskich urodzin, kiedy wszyscy Azimowie zebrali się w stolicy. Wtedy wzięli pałac szturmem i zdetronizowali Wilhelma.
– Co stało się potem? – zapytał Jupiter.
– Prawdopodobnie to samo, co z Iwanem Śmiałym. Oficjalny komunikat jednak głosił, że Jego Wysokość oszalał i wyskoczył z balkonu.
– Zrzucili go! – wykrzyknął Pete ze zgrozą.
– Na to wygląda – zgodził się Bob. – Reszta rodziny popadła w taką rozpacz, że odebrali sobie życie, każdy na inny sposób. Królowa jakoby się otruła.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że ludzie w to uwierzyli? – wtrącił Pete.
– Kto by się spierał, mając generałów u władzy? – odparł Bob.
– Poza tym generałowie natychmiast znieśli opodatkowanie sera, przez co pozyskali społeczeństwo. Pałac królewski zamieniono w muzeum, a klejnoty korony stały się własnością narodu.
– Tylko że nikt nie mógł ich nosić – powiedział Jupiter. – Fantastyczna historia. Choć może nie aż tak fantastyczna, bo przecież podatek na herbatę wydatnie się przyczynił do wybuchu naszej, amerykańskiej rewolucji. Tak więc żaden z Azimowów nie przetrwał?
– Sprawdzę to jeszcze w bibliotece – odpowiedział Bob. – Według encyklopedii, po zabiciu się Wilhelma, dynastia wymarła.
Jupe zaczął zastanawiać się głośno:
– Tom Dobson twierdzi, że jego dziadek pochodzi z Ukrainy. Przypuśćmy, że się myli. Garncarz jest chyba ogromnie przywiązany do orła Azimowów. Zastanawiam się, czy nie ma jakichś powiązań z królewską rodziną?
– Albo z generałami – uzupełnił Bob.
Pete zadrżał.
– Całe rodziny nie popełniają zbiorowych samobójstw. Pamiętacie, co się stało z Romanowymi w Rosji?
– Zostali zmasakrowani – powiedział Jupiter.
– Właśnie. I jeśli garncarz maczał w tym palce, nie mam ochoty poznawać go bliżej.
Rozdział 8. Worthington przychodzi z pomocą
– Jestem pewien – mówił Jupiter – że niezależnie od tego, jaka była przeszłość garncarza, Tom Dobson i jego matka wiedzą o nim tylko tyle, że robi piękną ceramikę i że teraz zaginął. Wiedzą też, że w jego kuchni pojawiły się płonące ślady stóp. Pani Dobson jest całkowicie załamana, a o Tomie też trudno powiedzieć, żeby był szczęśliwy. Zaproponowałem mu, że jeden z Trzech Detektywów spędzi z nimi noc. Poczują się wtedy bezpieczniej, a gdyby coś zaszło, jeden z nas będzie na miejscu. Jest pewna linia dochodzenia, po której chciałbym pójść z Bobem. Pete, czy mógłbyś zatelefonować do twojej mamy i…
– Tylko nie ja! – krzyknął Pete. – Słuchaj, Jupe, ktoś może spalić cały dom tymi gorejącymi śladami! Okna na piętrze są okropnie wysoko. Jakby przyszło przez nie wyskakiwać, można by się już nie pozbierać.
– Nie będziesz tam sam – przypomniał mu Jupiter.
– Król Wilhelm też nie był sam.
– No, skoro nie chcesz, to nie. Miałem jednak nadzieję…
Pete spojrzał na niego spode łba.
– Och, już dobrze! Zrobię to. Zawsze mnie się dostają najgorsze zadania. – Złapał słuchawkę i nakręcił swój numer. – Mamo? Jestem u Jupitera. Czy mogę zostać u niego na noc?
Chłopcy czekali.
– Tak, na całą noc – powiedział Pete do telefonu. – Szukamy medalionu, tego, który garncarz zawsze nosił.
Ze słuchawki popłynął szmer zatroskanego głosu.
– Jupe mówi, że jego ciocia się zgadza – powiedział Pete i po chwili dodał: – Tak, wrócę do domu wcześnie rano. Tak, wiem, że mam jutro skosić trawę. Dobrze, mamo. Dzięki. Do zobaczenia.
– Pięknie – skomentował Bob.
– I zgodnie z prawdą – dodał Jupiter. – Szukamy medalionu. Tego na szyi garncarza.
Następnie, zgodnie z życzeniem Jupe'a, Bob zatelefonował do swojej mamy i poprosił o pozwolenie na zjedzenie kolacji u Jonesów.
– Jupiter! – dobiegło z dworu wołanie cioci Matyldy. – Gdzie jesteś. Jupiterze?!
– W samą porę! – wykrzyknął Jupe i wszyscy trzej przeczołgali się przez Tunel Drugi. Otrzepali się z kurzu i wyszli zza stert otaczających pracownię Jupe'a. Ciocia Matylda stała obok biura.
– Za nic nie mogę zrozumieć, co wy robicie tyle czasu w tej pracowni! – wykrzyknęła. – Jupiterze, kolacja gotowa.
– Ciociu, czy Pete i Bob mogą zostać i…
– Tak, mogą zjeść z nami. Są tylko naleśniki z kiełbasą, ale starczy dla wszystkich.
Pete i Bob podziękowali za zaproszenie.
– Dajcie znać rodzicom – przykazała ciocia Matylda. – Możecie zatelefonować z biura. Zamknijcie potem drzwi na klucz. Za pięć minut chcę was widzieć przy stole.
Przeszła na drugą stronę ulicy i znikła w domu.
– Jak sądzisz, czy ona czyta w myślach? – spytał Pete.
– Mam nadzieję, że nie – powiedział Jupe z przestrachem.
Po pięciu minutach chłopcy siedzieli przy stole w jadalni Jonesów i zajadali naleśniki, słuchając opowieści wujka Tytusa o czasach, kiedy Rocky Beach była tylko małą osadą przy drodze.
Po kolacji chłopcy pomogli cioci Matyldzie zebrać ze stołu i pozmywać naczynia. Gdy skończyli, a zlew lśnił czystością, skierowali się do drzwi wyjściowych.
– Dokąd to? – zapytała ciocia Matylda.
– Nie skończyliśmy jeszcze tego, co robiliśmy – odpowiedział Jupe.
– Dobrze, tylko nie siedźcie do późna. Zgaście potem światło w pracowni i nie zapomnijcie zamknąć bramy.
Jupiter przyrzekł spełnić wszystkie przykazania i czmychnęli na drugą stronę, gdzie Pete zostawił swój rower.
– Skąd Tom Dobson będzie wiedział, kim jestem? – zapytał.
– Po prostu mu się przedstawisz. On ma naszą kartę firmową.
– Okay – Pete wsiadł na rower i ruszył ku szosie.
– A teraz my dwaj sprawdzimy, kim jest ten Dimitriew, który wynajął Dom na Wzgórzu – powiedział Jupiter. – Myślę, że Worthington będzie mógł nam pomóc.
Jakiś czas temu Jupiter wygrał konkurs ogłoszony przez agencję wynajmu samochodów. W nagrodę miał prawo do korzystania z pięknego rolls-royce'a wraz z szoferem przez trzydzieści dni. Worthington, poprawny w każdym calu angielski szofer, woził Jupitera i jego przyjaciół po tropie tylu spraw, że sam stał się detektywem-amatorem i wykazywał wielkie zainteresowanie pracą chłopców.