Generał wyprostował się nagle, łapiąc poręcze krzesła.
– Gdzie on jest?
– Co? – powiedział Bob.
– Słyszałeś? Gdzie jest człowiek, którego nazywacie garncarzem?
– Nie wiem, żaden z nas nie wie – odpowiedział Jupiter.
– To jest niemożliwe! – Na suche policzki generała wystąpił rumieniec. – Wczoraj się z nim widziałeś. Dziś pomagałeś jego przyjaciołom. Musisz wiedzieć, gdzie jest!
– Nie, proszę pana – zaprzeczył Jupiter. – Nie mamy pojęcia, gdzie się podziewa od czasu, gdy opuścił wczoraj skład złomu.
– To on przysłał was tutaj! – szorstko rzucił oskarżenie generał.
– Nie! – krzyknął Bob.
– Nie opowiadaj mi tu bajek o przechadzkach w chaparralu! – pienił się generał. Skinął na swego towarzysza. – Dimitriew, daj mi, proszę, rewolwer!
Dimitriew wręczył mu broń.
– Wiesz, co masz zrobić – powiedział Kaluk chrapliwie.
Dimitriew skinął głową i zaczął odpinać pasek.
– Hej! – Bob zerwał się z łóżka. – Czekajcie no chwilę!
– Siadaj – powiedział Kaluk. – Dimitriew, weź tego grubego, co tak dobrze gada. Chcę więcej od niego usłyszeć.
Dimitriew obszedł łóżko i stanął za Bobem i Jupe'em. Jupiter poczuł na czole skórzany pasek.
– Teraz opowiesz mi wszystko o garncarzu – rozkazał generał. – Gdzie on jest?
Pasek zacisnął się wokół głowy Jupe'a.
– Nie wiem.
– Po prostu wyszedł sobie z tego twojego… składu i więcej go nie widziano? – generał wręcz syczał teraz ze złości.
– Tak właśnie było. Pasek zacisnął się mocniej.
– I oczekiwał gości… tych przyjaciół, o których mówiłeś… przyjaciół, którym tak pomagałeś.
– Zgadza się.
– A wasza policja nic nie robi? – wypytywał Kaluk. – Nie szuka człowieka, który gdzieś sobie poszedł?
– To wolny kraj – odpowiedział Jupiter. – Jeśli garncarz miał ochotę odejść, ma do tego prawo.
– Wolny kraj? – generał zmrużył oczy i przesunął ręką po brodzie. – Tak, już to gdzieś słyszałem. Nic ci nie powiedział? Możesz przysiąc?
– Nic mi nie powiedział – Jupiter patrzył bez mrugnięcia okiem prosto w twarz generała.
– Rozumiem – generał wstał i podszedł do Jupitera. Patrzył na niego przez długa chwilę, wreszcie westchnął: – Dobrze, Dimitriew. Wypuścimy ich. Chłopak mówi prawdę.
Młodszy mężczyzna zaprotestował:
– To szaleństwo. Zbyt duży zbieg okoliczności!
Generał wzruszył ramionami.
– To para dzieciaków. Wścibska jak wszystkie dzieci. Niczego nie wiedzą.
Pasek zsunął się z głowy Jupitera. Bob, który nieświadomie wstrzymywał cały czas oddech, z ulgą wypuścił powietrze.
– Powinniśmy zatelefonować do waszej wspaniałej policji, która nie szuka zaginionych osób – warknął Dimitriew. – Należałoby im powiedzieć, że łamiecie prawo. Weszliście na naszą posiadłość bezprawnie.
– Pan mówi o łamaniu prawa?! – nie wytrzymał Bob. – Kiedy my powiemy policji, co się tu dziś zdarzyło…
– Niczego nie powiecie – przerwał mu generał. – Co właściwie się zdarzyło? Pytałem was o sławnego artystę, a wy odpowiedzieliście, że nie wiecie, co się z nim dzieje. Nie ma w tym nic nienaturalnego. A jeśli chodzi o to – potrząsnął pistoletem – pan Dimitriew ma pozwolenie na broń, a wy istotnie weszliście tu bezprawnie. Ale w końcu nikomu nic się nie stało. Jesteśmy wspaniałomyślni. Teraz możecie odejść i nie wracajcie tutaj.
Bob zerwał się natychmiast i pociągnął Jupe'a.
– Będzie wam wygodniej skorzystać z naszej drogi – dodał generał. – Ale pamiętajcie, będziemy was obserwować.
Chłopcy nie zamienili słowa, póki nie znaleźli się w znacznej odległości od Domu na Wzgórzu.
– Nigdy więcej! – wybuchnął Bob.
Jupiter obejrzał się na kamienną obudowę tarasu. Dimitriew i generał stali przy niej bez ruchu, patrząc za nimi. Byli wyraźnie widoczni w świetle księżyca.
– Obrzydliwe typy – powiedział Jupiter. – Mam nieodparte wrażenie, że generał Kaluk przeprowadził niejedno przesłuchanie w życiu.
– Jeśli rozumiesz przez to, że siłą zmuszał ludzi do zeznań, muszę się z tobą całkowicie zgodzić. Twoje szczęście, że masz uczciwą twarz.
– Jeszcze większe szczęście, że mogłem mówić prawdę.
– Ha! Akurat mówiłeś.
– Starałem się. W końcu można powiedzieć o czyjejś córce, że jest przyjacielem ze środkowego zachodu.
Doszli do zakrętu drogi przy kępie krzaków, które przesłoniły im widok na Dom na Wzgórzu. W tym momencie, gdzieś poniżej na stoku, rozległ się stłumiony huk i pojawił błysk. Coś drobnego świsnęło Bobowi koło ucha i rozprysło się w krzakach.
– Na ziemię! – krzyknął Jupiter.
Bob padł na brzuch. Jupe rzucił się obok niego. Czekali, nie śmiać się ruszyć. Na prawo od nich coś zatrzeszczało w poszyciu. Potem zaległa cisza, zmącona jedynie nawoływaniem nocnego ptaka.
– Śrut? – powiedział Bob.
– Tak myślę – Jupiter podniósł się na czworaki i przeczołgał się w tej pozycji do następnego zakrętu drogi. Bob poszedł jego śladem. Przebrnęli tak z pięćdziesiąt metrów, po czym zerwali się i puścili pędem ku szosie.
Brama na końcu drogi była zamknięta. Nie sprawdzili nawet, czy na klucz. Jupe wspiął się na nią i zeskoczył po drugiej stronie. Bob przesadził ją jednym susem. Pędzili szosą do domu garncarza, wpadli przez furtkę i zatrzymali się dopiero pod osłoną frontowego ganku.
– Ten strzał nie mógł paść z Domu na Wzgórzu – wysapał Jupiter. – Dimitriew i generał stali na tarasie, kiedy dochodziliśmy do zakrętu. – Urwał, żeby złapać oddech.- Ktoś czekał na wzgórzu ze strzelbą. Bob, w to jest zamieszany jakiś trzeci człowiek!
Rozdział 11. Duch wraca
Jupiter właśnie zamierzał nacisnąć guzik dzwonka, gdy okno na piętrze otworzyło się i usłyszeli głos Eloise Dobson pytającej, kto idzie.
– To ja, Jupiter Jones, proszę pani, i Bob Andrews.
– Och. Chwileczkę.
Pani Dobson zamknęła okno i chwilę później dał się słyszeć zgrzyt zamka i zasuw. Drzwi frontowe otworzyły się i stanął w nich Pete.
– O co chodzi? – zapytał.
– Wpuść nas i zachowuj się spokojnie – powiedział cicho Jupiter.
– Jestem spokojny. W czym rzecz?
Jupe i Bob weszli do holu.
– Nie chcę niepotrzebnie niepokoić pani Dobson, ale ci ludzie z Domu na Wzgórzu… -Jupiter urwał, bo u szczytu schodów ukazała się pani Dobson.
– Czy słyszałeś przed minutą ten huk, Jupiterze? – zapytała. – Brzmiało to jak wystrzał.
– To tylko źle ustawiony zapłon w samochodzie przejeżdżającym szosą. Nie poznała pani jeszcze naszego przyjaciela Boba Andrewsa.
– Dobry wieczór pani – powiedział Bob.
Pani Dobson zeszła ze schodów i uśmiechnęła się.
– Miło cię poznać, Bob. Co was sprowadza tak późno?
Ze schodów zbiegł Tom Dobson z tacą pełną pustych kubków.
– Cześć Jupe! – zawołał. Jupiter przedstawił mu Boba.
– Aha, trzeci detektyw! – wykrzyknął Tom.
– Trzeci co? – zapytała pani Dobson.
– Nic, mamo. To tylko żart.
– Hm – pani Dobson patrzyła na syna badawczo, jak to bywa w zwyczaju matek. – Nie czas teraz na żarty. Co wy knujecie, chłopcy? Nie zrozumcie mnie źle. Cenię sobie waszą troskliwość, to bardzo miło, że Pete spędza z nami noc, ale nie życzę sobie żadnych sekretów, zgoda?
– Przepraszam – powiedział Jupiter. – Nie planowaliśmy z Bobem przyjścia tutaj dzisiejszego wieczoru. Jednakże, idąc spacerem po przecince przeciwpożarowej na szczycie wzgórza, nie mogliśmy nie zauważyć dwóch mężczyzn w Domu na Wzgórzu.