– Myślisz o czymś w rodzaju zastawienia pułapki – wtrącił Pete.
– Tak, tylko w tym przypadku pułapka musi być pusta. Pani Dobson i Tom nie mogą być w domu. Odkąd przyjechała, mężczyźni z Domu na Wzgórzu nie podjęli żadnej akcji, a człowiek podający się za Farriera nie zrobił nic, poza próbą wproszenia się na kawę. I oczywiście garncarza wciąż nie ma.
– Musimy więc skłonić panią Dobson do wyprowadzenia się, a potem będziemy obserwować dom garncarza – podsumował Pete.
– Tak jest. Będziemy musieli być bardzo ostrożni.
– Przede wszystkim ty musisz być bardzo przekonujący – powiedział Pete. – Pod pewnymi względami pani Dobson bardzo mi przypomina twoją ciocię Matyldę.
Rozdział 16. Pułapka zaskakuje
Było dobrze po siódmej, nim Trzej Detektywi dotarli do domu garncarza. Pukali i nawoływali równocześnie, żeby było wiadomo, kto jest u drzwi.
Otworzył im Tom.
– Przychodzicie w samą porę – powiedział.
Zaprowadził ich do kuchni, gdzie pani Dobson siedziała na krześle, zapatrzona w dwa zielone płomyki, które dogasały już na linoleum pod drzwiami do piwnicy.
– Wiecie – powiedziała i w głosie jej nie było większych emocji – po pewnym czasie to przestaje szokować.
– Gdzie pani była, kiedy to się stało? – zapytał Jupiter.
– Na górze. Coś trzasnęło. Tom zszedł sprawdzić, co się dzieje, i zobaczył te urocze, nowe ślady.
– Czy chcecie przeszukać dom? – zapytał Tom. – Właśnie się do tego zabierałem, kiedy zapukaliście.
– Wątpię, czy nam to coś da – odparł Jupiter.
– Przeszukiwaliśmy już i policja też – dodał Pete.
– Właśnie, czy może ma pani jakieś nowe wiadomości od komendanta Reynoldsa? – zapytał Jupiter.
– Nie, ani słowa.
– Proszę pani – zaczął Jupiter i przeszedł szybko do głównego celu wizyty – uważamy, że powinna się pani stąd wyprowadzić, i to im szybciej, tym lepiej.
– Nie! – krzyknęła. – Przyjechałam zobaczyć się z moim ojcem i nie ruszę się stąd, póki się z nim nie zobaczę.
– Gospoda “Morska Bryza” jest niedaleko – podsunął Bob miękko.
– Ciocia Matylda z przyjemnością będzie panią gościć – dodał Jupiter.
– Nie musi pani wyjeżdżać z Rocky Beach. Tylko proszę opuścić ten dom – nalegał Pete.
Pani Dobson patrzyła uważnie na detektywów.
– Co wy trzej knujecie?
– Czy nie przyszło pani na myśl, że ktoś stara się panią stąd wypłoszyć? – zapytał Jupiter.
– Oczywiście, że przyszło mi to na myśl. Musiałabym być wyjątkowo tępa, żeby tego nie widzieć. Ale mnie niełatwo wystraszyć.
– Uważamy, że osoba, która podpala tu te ślady, nie zabawia się po prostu w głupie żarty – powiedział Jupiter. – Ten człowiek wie bardzo dużo o pani ojcu i o historii jego rodziny. Wie dużo więcej niż pani, ale nie zdaje sobie sprawy, jak słabo pani jest poinformowana. Według naszej teorii, ten człowiek stara się utorować sobie drogę. Chce bez przeszkód przeszukać dom. Wydaje nam się, że byłoby dobrze, żeby dała mu pani tę możliwość. Proszę wyprowadzić się stąd zaraz, póki jest jasno. To da mu możliwość zobaczenia, że opuszcza pani dom. Proszę pojechać do Rocky Beach i tam poczekać. Pete, Bob i ja będziemy obserwować, co nastąpi po pani wyjeździe.
– Chyba nie mówisz serio?! – wykrzyknęła pani Dobson.
– Zupełnie serio.
– Chcecie, żebym się usunęła z drogi wariatowi, który tu produkuje płonące ślady, i pozwoliła mu swobodnie przetrząsać dom mojego ojca?
– Myślę, że to jedyny sposób, żeby się dowiedzieć, co jest powodem zniknięcia pani ojca, a także dlaczego ktoś przeszukiwał jego biuro w dniu pani przyjazdu, straszy panią płonącymi śladami stóp.
Eloise Dobson ze zmarszczonym czołem patrzyła na Jupe'a.
– Komendant Reynolds mówił mi o tobie. I o tobie. Bob, i o tobie, Pete. O ile dobrze pamiętam, powiedział, że wasz talent wywoływania kłopotów ustępuje jedynie umiejętności wyjaśniania spraw.
– Wątpliwy komplement – wtrącił Jupiter.
– Dobrze – pani Dobson wstała. – Pójdziemy z Tomem się spakować i wyprowadzimy się, robiąc możliwie jak najwięcej hałasu. Potem ukryjcie się gdzieś, chłopcy, i obserwujcie dom. Będę prowadzić z wami tę grę. Zostawię nawet drzwi otwarte, żeby ten zbzikowany typ mógł wejść do domu. Z drugiej strony nie wydaje się, żeby miał dotąd z tym kłopoty. Ale nie wiem doprawdy, co spodziewa się tu znaleźć, chyba że mu chodzi o ceramikę. Poza tym w domu nie ma absolutnie nic.
– Być może nie ma – powiedział Jupiter. – Zobaczymy.
– Jeszcze jedno. Chciałabym wiedzieć, jaką to wielką, ciemną tajemnicę skrywa w sobie drzewo genealogiczne mego ojca.
– Naprawdę nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia, proszę pani – odparł Jupiter. – Za pół godziny będzie ciemno. Proszę, pośpieszmy się!
– Zgoda, ale musimy zrobić coś jeszcze.
– Tak?
– Pojedziemy z Tomem prosto na komisariat policji i poinformujemy ich o naszych poczynaniach. Gdyby doszło do ostrej rozgrywki, będziecie potrzebowali pomocy.
Trzej Detektywi zastanawiali się chwilę.
– To rozsądny pomysł – powiedział w końcu Jupiter.
– Coś ty, Jupe! – zaprotestował Pete. – Przyjadą tu z hukiem i wszystko nam zepsują.
– Jestem pewien, że pani Dobson zdoła przekonać komendanta Reynoldsa, żeby nie przyjeżdżał z hukiem. A my, proszę pani, pojedziemy za wami na rowerach do Rocky Beach. Kiedy nie będzie można już nas zobaczyć z tego domu, zatrzymamy się, ukryjemy rowery w krzakach przy drodze i wrócimy na piechotę. Zarośla na stoku wzgórza są bardzo gęste o tej porze roku. Nikt nie będzie mógł nas dostrzec ani z szosy, ani z Domu na Wzgórzu. Proszę powiedzieć komendantowi Reynoldsowi, że będziemy obserwować dom zza żywopłotu z oleandrów.
– Czy może pani zacząć się pakować? – naglił Bob. – Robi się ciemno!
– Idziemy, Tom – pani Dobson pobiegła na piętro. I zaraz potem czekających w kuchni Trzech Detektywów dobiegł zgrzyt wysuwanych szuflad, trzask drzwi szaf i stuk stawianych na podłodze walizek.
Po paru minutach pani Dobson schodziła już spiesznie ze schodów, niosąc małą walizkę i kwadratową kasetkę z kosmetykami. Za nią Tom taszczył dwie większe walizki.
– To prawdziwy rekord! – zaklaskał Jupiter. – Czy wzięliście wszystko? Szczotki do zębów i tak dalej?
– Wszystko, ale bałagan mam w walizkach straszny.
– To zawsze będzie można uporządkować – Jupiter wziął walizkę od pani Dobson, a Pete uwolnił od jednej Toma. Jupe rozejrzał się jeszcze.
– Chodźmy.
Idąc przez hol, pani Dobson zatrzymała się nagle przy drzwiach biura.
– Zaczekajcie! Tom, weź pudło!
– Jakie pudło? – zapytał Pete.
– Przeglądałam papiery mojego ojca – powiedziała pani Dobson trochę buntowniczo. – Nie mieszam się do jego spraw. Ciekawiło mnie tylko… no, wiecie… i znalazłam pudło z jego osobistymi papierami. Nic ważnego. Zdjęcie ślubne moich rodziców, kilka moich… Jupiterze, nie chcę, żeby to wpadło w czyjeś łapy.
– Rozumiem, proszę pani – Jupiter wziął drugą walizkę od Toma, który skoczył do biura i zabrał kartonowe, kwadratowe pudełko.
– Mój dziadek wszystko przechowywał, nawet stare listy.
Pete otworzył drzwi i ruszyli małą procesją przez podwórze, kierując się ku samochodowi.