– Zamknięto mnie w środku – wyjaśnił krótko.
Wszedł z powrotem do domu przez frontowe drzwi, przekręcił klucz w zamku biura i otworzył drzwi na oścież.
Po chwili wahania kobieta i chłopiec weszli również do domu.
– Ktoś włamał się do biura, a potem mnie tam zamknął – powiedział Jupiter. Spojrzał na chłopca. Był mniej więcej w jego wieku. – Zapewne jesteście gośćmi garncarza…
– Jestem… – zaczął chłopiec. – Hm… powiedz najpierw, kim ty jesteś. I gdzie jest mój dziadek?
– Dziadek? – powtórzył Jupiter. Rozejrzał się za krzesłem, a ponieważ żadnego nie było, usiadł na schodach.
– Pan Aleksander Potter! – warknął chłopiec. – To jest jego dom, prawda? Pytałem na stacji benzynowej w Rocky Beach i powiedzieli…
Jupiter położył łokcie na kolanach i podparł brodę rękami. Bolała go głowa.
– Dziadek? – powtórzył znowu. – Czy to znaczy, że garncarz ma wnuka?
Nic nie mogło go bardziej zaskoczyć, nawet gdyby się dowiedział, że garncarz trzyma w piwnicy tresowanego dinozaura.
Kobieta nałożyła słoneczne okulary, ale zorientowała się, że w holu jest ciemno, i zdjęła je ponownie. Jupiter pomyślał, że ma miłą twarz.
– Nie wiem, gdzie jest garncarz – powiedział. – Widziałem go dziś rano, ale tutaj go nie ma.
– Czy to dlatego wychodziłeś przez okno? – zapytała kobieta i zwróciła się do chłopca – Tom, zatelefonuj po policję!
Tom rozglądał się bezradnie.
– Przy szosie jest budka telefoniczna. Zaraz za podwórzem – poinformował Jupiter uprzejmie.
– Czy mój ojciec nie ma telefonu w domu? – zapytała kobieta.
– Jeśli pani ojcem jest garncarz, to nie ma.
– Tom! – kobieta zaczęła grzebać w portmonetce.
– Idź sama zatelefonować, mamo – powiedział chłopiec. – Ja popilnuję tego typa.
– Nie zamierzam uciec – zapewnił go Jupiter.
Kobieta wyszła wolno na ścieżkę, do szosy, potem zaczęła biec.
– Więc garncarz jest twoim dziadkiem? – zapytał Jupe.
Chłopiec popatrzył na niego spode łba.
– Co w tym takiego dziwnego? Każdy ma dziadka.
– Słusznie – przyznał Jupiter. – Nie każdy jednak ma wnuka. Garncarz jest, no, dość niezwykły.
– Wiem. Jest artystą. – Tom oglądał ceramikę ustawioną na półkach. – Przysyła nam stale swoje wyroby.
Jupiter przeżuwał tę informację w milczeniu. Zastanawiał się, od jak dawna garncarz mieszka w Rocky Beach. Według cioci Matyldy, co najmniej od dwudziestu lat. Z pewnością był tu już dobrze zasiedziały, jeszcze nim ciocia Matylda z wujkiem Tytusem otworzyli skład złomu. Młoda kobieta mogła być jego córką, ale gdzie się podziewała przez ten cały czas? I dlaczego garncarz nigdy o niej nie mówił?
Tymczasem kobieta wróciła, schowała portmonetkę do torby i oznajmiła:
– Samochód patrolowy zaraz tu będzie.
– To dobrze – powiedział Jupiter.
– Będziesz się musiał wytłumaczyć! – krzyknęła.
– Chętnie to zrobię, pani… pani…
– Dobson.
Jupiter wstał.
– Jestem Jupiter Jones.
– Jak się masz – powiedziała odruchowo.
– Nie najlepiej w tej chwili – wyznał Jupe. – Widzi pani, przyszedłem tutaj, bo szukałem garncarza, a ktoś mnie napadł i zamknął w biurze.
Sądząc z wyrazu jej twarzy, pani Dobson nie uznała tej historii za prawdopodobną. Z oddali dobiegło wycie syreny policyjnej.
– W Rocky Beach rzadko zdarzają się sprawy wymagające szybkiej interwencji – powiedział Jupiter spokojnie. – Ludzie komendanta Reynoldsa są pewnie szczęśliwi, że mają okazję użyć syreny.
– Ty jesteś niezły numer! – wykrzyknął Tom Dobson.
Samochód zatrzymał się przed domem, a syrena załamała się i umilkła, Jupiter widział przez otwarte drzwi czarno-biały samochód patrolowy i dwóch policjantów, którzy wysiedli i spiesznie ruszyli ku nim chodnikiem.
Jupe usiadł z powrotem na schodach, a pani Eloise Dobson przedstawiła się policjantom i dosłownie ich zalała lawiną słów. Przejechała taki kawał drogi z Belleview w stanie Illinois, żeby odwiedzić swego ojca, pana Aleksandra Pottera. Pana Pottera nie zastała, zastała natomiast tego… tego młodocianego przestępcę wychodzącego z domu przez okno. Tu oskarżające wskazała Jupe'a i zasugerowała policjantom, żeby go przeszukali.
Komisarz Haines mieszkał w Rocky Beach przez całe swoje życie, a sierżant McDermott właśnie obchodził piętnastolecie służby w policji. Obaj znali Jupitera Jonesa i obaj byli dobrze zaznajomieni z garncarzem. Sierżant McDermott zrobił kilka notatek i zwrócił się do Eloise Dobson:
– Czy może pani udowodnić, że jest córką pana Pottera?
Pani Dobson najpierw poczerwieniała, potem zbladła.
– Co takiego?
– Pytałem, czy może pani…
– Słyszałam pana za pierwszym razem.
– Czy zechce więc pani wyjaśnić…
– Co mam wyjaśnić? Powiedziałam, że przyjechaliśmy tutaj i zastaliśmy tego… tego nicponia…
Sierżant McDermott westchnął.
– Przyznaję, że Jupiter Jones potrafi być kłopotliwy, ale nie jest złodziejem. – Przeniósł zrezygnowane spojrzenie na Jupe'a. – Co zaszło, Jones? Co tutaj robisz?
– Czy mam zacząć od początku? – zapytał Jupiter.
– Nigdzie się nie spieszę.
Jupiter zaczął więc od tego, jak garncarz przybył do składu złomu kupić meble dla oczekiwanych gości. Sierżant McDermott kiwał głową, a komisarz Haines poszedł do kuchni po krzesło dla pani Dobson.
Jupiter powiedział dalej, że garncarz w pewnym momencie po prostu znikł, zostawiając w składzie złomu swoją ciężarówkę.
– Przyjechałem tu zobaczyć, czy może wrócił do siebie. Drzwi frontowe były otwarte, więc wszedłem do domu. Garncarza nie zastałem, ale ktoś ukrywał się w jego biurze. Musiał schować się za drzwiami, kiedy wchodziłem. Zobaczyłem, że włamano się do biurka, i wtedy zostałem napadnięty i powalony na podłogę. Potem napastnik uciekł, a mnie zamknął na klucz. Dlatego, kiedy przybyła pani Dobson z synem, musiałem wyjść przez okno.
– Ha! – powiedział sierżant McDermott po chwili milczenia.
– Ktoś przetrząsnął biuro garncarza – upierał się Jupe. – Może pan zobaczyć, że jego papiery są porozrzucane.
McDermott wszedł do biura, zobaczył bałagan na biurku i wyciągniętą szufladę.
– Pan Potter jest niezwykle systematyczny – zauważył Jupiter. – Nigdy by nie zostawił biura w takim stanie.
McDermott wrócił do holu.
– Przyślemy tu specjalistę dla pobrania odcisków palców. Tymczasem pani Dobson…
W tym momencie Eloise Dobson wybuchnęła płaczem.
– Mamo! – chłopiec podbiegł do niej i objął ją. – Mamo, nie płacz.
– On jest moim ojcem! – szlochała. – Żeby nie wiem co, to mój ojciec i przejechaliśmy dwa tysiące kilometrów, żeby się z nim zobaczyć. Nie zatrzymaliśmy się nawet po drodze, aby zwiedzić Grand Canyon, bo chciałam… bo nie pamiętam nawet…
– Mamo! – prosił Tom.
Pani Dobson zaczęła grzebać w torbie, próbując znaleźć chusteczkę do nosa.
– Nie spodziewałam się, że będę musiała udowadniać, że pan Potter jest moim ojcem! Nie wiedziałam, że w Rocky Beach trzeba mieć ze sobą metrykę urodzenia!
– Ależ pani Dobson! – McDermott zamknął notes i schował go do kieszeni. – W tych okolicznościach byłoby najlepiej, żeby nie pozostawała pani tutaj z synem.
– Aleksander Potter jest moim ojcem!
– Możliwe, ale można sądzić, że zdecydował się opuścić swój dom. W każdym razie chwilowo. Wydaje się też, że ktoś się tu włamał. Jestem pewien, że garn… pan Potter wróci prędzej czy później i wszystko wyjaśni. Ale na razie będzie bezpieczniej dla pani i syna, jeśli zatrzymacie się w mieście. Nieopodal jest gospoda “Morska Bryza”, bardzo ładna i…