– Ciocia Matylda gościłaby panią z przyjemnością – wtrącił Jupiter.
Pani Dobson zignorowała go. Wysiąkała nos i otarła oczy. Ręce jej drżały.
– Gdzie jest ta gospoda “Morska Bryza”? – zapytała.
– Przy szosie, około dwa i pół kilometra w stronę miasta, zobaczy pani szyld.
Wstała i nałożyła okulary słoneczne.
– Być może komendant Reynolds zechce z panią rozmawiać – dodał sierżant. – Powiem mu, że znajdzie panią w gospodzie.
Pani Dobson znowu zaczęła płakać. Tom wyprowadził ją czym prędzej z domu. Poszli do zaparkowanego przy drodze niebieskiego kabrioleta z rejestracją z Illinois.
– Córka garncarza! – wykrzyknął McDermott. – Teraz już nic nie może mnie zdziwić.
– Jeśli ona jest córką garncarza – zauważył Haines.
– Dlaczego by miała kłamać? Garncarz jest zupełnie kopnięty i nie ma nic, co można by ukraść.
– Coś musi mieć – odezwał się Jupiter. – W przeciwnym razie, po co ktoś przetrząsałby jego biuro.
Rozdział 4. Zbyt wielu przybyszów
Haines zaproponował podwiezienie do Rocky Beach, ale Jupiter odmówił.
– Mam ze sobą rower. I czuję się dobrze.
– Jesteś pewien?
– Absolutnie. Tylko nabiłem sobie guza. – Jupiter ruszył ścieżką.
– Uważaj na siebie, Jones! – zawołał za nim McDermott. – Ktoś ci kiedyś utrze nosa, jak będziesz go dalej wtykał w nie swoje sprawy. I trzymaj się blisko domu, słyszysz? Komendant na pewno będzie chciał z tobą porozmawiać.
Jupiter pomachał mu ręką, wziął rower i stanął na skraju szosy, czekając na przerwę w ruchu, żeby przejść na drugą stronę. Brązowy ford, którego wcześniej zauważył, stał wciąż na poboczu nad plażą. Ruch się przerzedził i Jupe przebiegł wraz z rowerem. Zatrzymał się przy fordzie, spojrzał w dół, na plażę. Był odpływ i ocean zostawił szeroki pas mokrego piasku.
Po zboczu wspinał się ku Jupe'owi najwspanialszy rybak, jakiego chłopiec w życiu widział. Nosił olśniewająco białą koszulę z golfem, na niej nieskazitelną, bladoniebieską kurtkę z herbem na kieszeni i dopasowane do niej idealnie kolorem spodnie. Te z kolei pięknie harmonizowały z niebieskimi trampkami. Na głowie rybak miał czapkę jachtową, która wyglądała, jakby dopiero co zdjęto ją z półki sklepowej.
– Halo! – zawołał do Jupe'a, gdy się zbliżył.
Jupiter zobaczył teraz jego szczupłą, opaloną twarz, zbyt duże okulary słoneczne i wąsy, tak wypomadowane, że ich końce sterczały niemal do uszu. Sprzęt i koszyk wędkarski były równie doskonałe, jak cały strój.
– Poszczęściło się? – zapytał Jupiter.
– Nie. Nie biorą dzisiaj. – Mężczyzna otworzył bagażnik forda i zaczął układać w środku swój sprzęt. – Może nie użyłem właściwej przynęty, jestem początkującym wędkarzem.
To nie ulegało dla Jupitera wątpliwości. Większość znajomych rybaków wyglądała znacznie mniej elegancko. Mężczyzna spoglądał na samochód policyjny po drugiej stronie szosy.
– Czy to jakiś wypadek? – zapytał.
– Nie. To prawdopodobnie włamanie.
– A więc nic ciekawego – mężczyzna zatrzasnął bagażnik. Otworzył drzwi po stronie siedzenia kierowcy. – Czy to nie sklep tego znanego garncarza?
Jupe skinął głową.
– Znasz go? Mieszkasz gdzieś w pobliżu?
– Tak, mieszkam niedaleko i znam garncarza. Wszyscy w mieście go znają.
– Hm, niewątpliwie. Słyszałem, że robi piękne rzeczy – zza ciemnych okularów mierzył Jupitera od stóp do głów. – Nabiłeś sobie strasznego guza.
– Upadłem – powiedział Jupe krótko.
– Aha. Może cię gdzieś podwieźć?
– Nie, dziękuję.
– Nie? Tak, słusznie. Nigdy nie należy wsiadać do samochodu obcego człowieka, co? – mężczyzna roześmiał się, jakby powiedział coś szalenie dowcipnego, potem uruchomił silnik, wyprowadził samochód na szosę, pomachał Jupiterowi na pożegnanie i ruszył.
Jupe wsiadł na rower i wrócił do składu złomu. Nie wjechał jednak przez główną bramę. Minął ją i dotarł do miejsca, gdzie na pięknie pomalowanym płocie, z zielonego oceanu wynurzała się ryba, patrząc z zaciekawieniem na zmagający się ze sztormem okręt. Chłopiec zsiadł z roweru i nacisnął oko ryby. Dwie deski płotu uniosły się. Jupe przepchnął rower i wszedł przez otwór.
Była to Zielona Furtka, jedno z sekretnych wejść do składu. Ciocia Matylda nie miała pojęcia o żadnym z nich. Furtka prowadziła do pracowni Jupitera mieszczącej się pod gołym niebem. Dzięki sprytnie ułożonym wokół niej stertom złomu, ciocia nie mogła go widzieć, ale on słyszał jej głos. Musiała być teraz koło szopy z meblami, zajęta czyszczeniem nowo zakupionych mebli ogrodowych. Gromko przywoływała Hansa, by przyszedł jej z pomocą. Jupiter uśmiechnął się, oparł rower o warsztat, po czym odstawił żelazną kratę za prasą drukarską i wsunął się do Tunelu Drugiego, długiej, karbowanej rury, wyścielonej wewnątrz skrawkami dywanów. Prowadziła ona do wnętrza przyczepy kempingowej, czyli Kwatery Głównej Trzech Detektywów. Jupe przeczołgał się przez Tunel Drugi, otworzył klapę, wspiął się do środka i podszedł do telefonu na biurku.
Także o telefonie ciocia Matylda nic nie wiedziała. Jupiter z przyjaciółmi, Bobem Andrewsem i Pete'em Crenshawem opłacali go z pieniędzy zarobionych pracą w składzie i z wynagrodzeń, które od czasu do czasu otrzymywali za swą działalność detektywistyczną.
Jupiter nakręcił numer telefonu Pete'a. Pete odebrał już po drugim sygnale.
– Jupe! – wykrzyknął, wyraźnie uszczęśliwiony, że słyszy głos przyjaciela. – Co byś powiedział na to, żebyśmy po południu wzięli nasze narty wodne i…
– Wątpię, czy będę miał dzisiaj czas na surfing – ostudził go Jupiter.
– O! Czy to oznacza, że jesteś z ciocią na wojennej ścieżce?
– Wujek Tytus przywiózł dzisiaj trochę mebli ogrodowych. Są strasznie zardzewiałe i ciocia Matylda właśnie dyryguje Hansem przy usuwaniu rdzy i starej farby. Jestem pewien, że jak mnie zobaczy, będę musiał podzielić los Hansa.
Pete zdążył się przyzwyczaić do krągłych wypowiedzi przyjaciela i tylko życzył mu wesołego usuwania farby.
– Telefonuję nie z tego powodu – powiedział Jupiter. – Czy możesz przyjść dziś o dziewiątej wieczór do Kwatery Głównej?
– Mogę i przyjdę.
– Czerwona Furtka Korsarza – rzucił krótko Jupiter i odłożył słuchawkę.
U Boba Andrewsa na telefon odpowiedziała mama. Bob był w bibliotece, gdzie miał dorywczą pracę.
– Czy mogę zostawić dla niego wiadomość? – zapytał Jupe.
– Oczywiście, Jupiterze, ale pozwól, że wezmę kartkę i ołówek. Podajecie wiadomości takim skomplikowanym językiem.
Jupiter nie skomentował tego stwierdzenia. Odczekał, aż pani Andrews wróci do telefonu i powiedział:
– Czerwona Furtka Korsarza o dziewiątej.
– Czerwona Furtka Korsarza o dziewiątej – powtórzyła mama Boba. – Nie wiem, co to znaczy, ale mu powiem, jak wróci.
Jupiter podziękował, odłożył słuchawkę i przez Tunel Drugi wycofał się z Kwatery Głównej. Następnie znów otworzył Zieloną Furtkę, wystawił rower na ulicę i żwirowaną ścieżką podjechał do składu.
Ciocia Matylda, uzbrojona w wyplamione gumowe rękawice, stała przed biurem.
– Właśnie zamierzałam wysłać za tobą policję – powiedziała. – Co się stało?
– Garncarza nie ma w domu, ale przyjechali już goście.
– Tak? Więc dlaczego ich tu nie zabrałeś? Jupiterze, przecież ci powiedziałam, żebyś ich zaprosił.