Jupe ustawił rower przed biurem.
– Oni nie są pewni, czy nie jestem przypadkiem Kubą Rozpruwaczem. Pojechali do gospody “Morska Bryza”. Jest ich dwoje. Pani nazwiskiem Dobson, która twierdzi, że jest córką garncarza, i jej syn Tom.
– Córka garncarza? Śmiechu warte, Jupiterze. Garncarz nigdy nie miał córki!
– Jesteś pewna, ciociu?
– Oczywiście. Nigdy o tym nie wspomniał… nigdy… Jupiterze, dlaczego oni myślą, że jesteś Kubą Rozpruwaczem?
Jupiter opowiedział możliwie najkrócej o zajściu w biurze garncarza.
– Oni myślą, że się włamałem do jego domu – zakończył.
– Co za pomysł! – ciocia Matylda nie posiadała się z oburzenia. – Pokaż no tego guza. Idź w tej chwili do domu, a ja ci przygotuję kompres z lodu.
– To naprawdę nic poważnego, ciociu.
– Jak to nic poważnego! Do domu! Już! Ruszaj!
Jupiter posłusznie powędrował do domu.
Ciocia Matylda przyniosła mu kompres i kanapkę z masłem arachidowym, i szklankę mleka. Po kolacji zdecydowała jednak, że jego guz nie jest gorszy od stu innych, które sobie w życiu nabił. Pozmywała naczynia, pozostawiając Jupiterowi wycieranie ich, a sama poszła umyć głowę.
Wujek Tytus zasnął błogo przed telewizorem i wąsy drgały mu lekko w rytm chrapania, kiedy Jupiter przemykał się obok niego na palcach,.
Jupiter przeszedł na drugą stronę ulicy i okrążył skład złomu. Tylny płot był równie bajecznie kolorowy jak frontowy. Rozpościerało się tutaj malowidło przedstawiające wielki pożar San Francisco w 1906. Płonące budynki i uciekający z przerażeniem ludzie, a na pierwszym planie piesek, którego oko stanowił sęk w desce płotu. Jupiter wyciągnął sęk, sięgnął przez otwór i zwolnił haczyk. Trzy deski odsunęły się. To właśnie była Czerwona Furtka Korsarza. Za nią znajdowała się tablica z czarną strzałką, wskazującą drogę do “Biura”. Idąc we wskazanym kierunku, Jupe wczołgał się pod stertę drewna i znalazł się w przejściu między spiętrzonymi wysoko rupieciami. Tędy dotarł do kilku grubych desek, które formowały dach nad Drzwiami Czwartymi. Teraz musiał się tylko wsunąć pod nie, podczołgać do płyty, pchnąć ją i już był w Kwaterze Głównej.
Była za kwadrans dziewiąta. Czekał, odtwarzając w myślach wydarzenia dnia. Za dziesięć dziewiąta do przyczepy wśliznął się Bob, a Pete zjawił się punkt o dziewiątej.
– Czyżby Trzej Detektywi mieli nowego klienta? – zapytał wesoło, a kiedy zobaczył guza na czole Jupitera, dodał: – Może ty sam jesteś tym razem klientem?
– Kto wie? – odparł Jupiter. – Dzisiaj po południu znikł garncarz.
– Słyszałem – powiedział Bob. – Twoja ciocia wysłała Hansa na zakupy, moja mama spotkała go w sklepie. Podobno garncarz zostawił w składzie ciężarówkę i po prostu gdzieś sobie poszedł.
Jupiter skinął głową.
– Dokładnie tak było. Jego ciężarówka wciąż stoi koło biura. Garncarz znikł, ale w Rocky Beach pojawiło się kilka nowych osób.
– Na przykład kobieta, która przybyła do gospody “Morska Bryza” krótko po tym, jak oberwałeś w łeb? – zapytał Pete.
– Rocky Beach jest naprawdę małym miastem – mruknął Jupiter.
– Spotkałem Hainesa – wyjaśnił Pete. – Podobno ta pani twierdzi, że jest córką garncarza. Jeśli to prawda, dzieciak, który z nią przyjechał, musi być jego wnukiem. Obłęd! Zabawny facet z tego starego garncarza. Nikt by nie przypuszczał, że ma córkę.
– Kiedyś musiał być młody – powiedział Jupiter. – Ale pani Dobson i jej syn to nie jedyni nowi przybysze. Dwaj mężczyźni zatrzymali się w Domu na Wzgórzu.
– W Domu na Wzgórzu? – powtórzył Pete. – Ktoś się wprowadził do Domu na Wzgórzu? Przecież to kompletna ruina!
– W każdym razie jechali tam dzisiaj. Interesującym zbiegiem okoliczności, zatrzymali się dziś rano w składzie złomu, żeby zapytać o drogę. Garncarz był przy tym, co może być również interesującym zbiegiem okoliczności. Widzieli się nawzajem. A Dom na Wzgórzu jest tuż obok sklepu garncarza.
– Czy on ich zna? – zapytał Bob.
Jupiter szczypnął dolną wargę, starając się przypomnieć sobie każdy szczegół sceny.
– Trudno mi powiedzieć z pewnością, czy się nawzajem rozpoznali. Kierowca, który sprawiał wrażenie Europejczyka, pytało drogę, a pasażera, dziwnego, kompletnie łysego człowieka, coś jakby podekscytowało. Rozmawiał chwilę z kierowcą w jakimś obcym języku. Garncarz stał obok mnie i zacisnął rękę na medalionie, który zawsze nosi. Kiedy tamci odjechali, powiedział, że się źle czuje. Poszedłem przynieść mu wodę, a kiedy wróciłem, już go nie było.
– Czy kiedy przyjechał do składu, czuł się dobrze? – zapytał Bob.
– Bardzo dobrze. Oczekiwał gości i to go chyba cieszyło. Ale po zjawieniu się tych dwóch, jadących do Domu na Wzgórzu…
– …znikł! – dokończył Bob.
– Tak. Teraz się zastanawiam, czy chwycił ten medalion odruchowo, czy też starał się go ukryć?
– Na tym medalionie jest orzeł, prawda? – zapytał Bob.
– Tak, orzeł z dwiema głowami – potwierdził Jupiter. – Może to nie mieć żadnego znaczenia, ale równie dobrze może to być jakiś rodzaj symbolu, rozpoznawalny dla tych mężczyzn z samochodu.
– Może to jakiś herb – dodał Bob. – Europejczycy lubują się w herbach. Mają herby z lwem, jednorożcem, sokołem, najrozmaitsze.
– Czy możesz to sprawdzić? – zapytał Jupe. – Pamiętasz, jak wygląda orzeł garncarza?
Bob skinął głową.
– W bibliotece mamy nową książkę o heraldyce. Jeżeli znajdę w niej herb z dwugłowym orłem, poznam, czy to ten sam.
– Dobrze – powiedział Jupiter i zwrócił się do Pete'a: – Znasz, zdaje się, pana Holtzera.
– Tego od nieruchomości? Koszę mu od czasu do czasu trawnik. Dlaczego o to pytasz?
– Jest jedynym agentem handlu nieruchomościami w Rocky Beach. Jeśli ktoś się wprowadził do Domu na Wzgórzu, pan Holtzer powinien o tym wiedzieć. Może wie także, kim są ci ludzie.
– Jutro chyba nie będzie mnie potrzebował do koszenia trawy, ale jego agencja jest otwarta w niedzielę. Wpadnę do niego.
– Świetnie – powiedział Jupiter. – Ciocia Matylda, o ile się nie mylę, wybiera się jutro do pani Dobson do gospody “Morska Bryza” w charakterze jednoosobowego komitetu powitalnego. Pojadę z nią i przy okazji będę miał na oku rybaka-amatora z brązowym fordem.
– Kolejny podejrzany przybysz? – zapytał Bob.
Jupiter wzruszył ramionami.
– Być może. Możliwe też, że przyjechał z Los Angeles tylko na jeden dzień. Jeśli jednak zatrzymał się na dłużej, a Dom na Wzgórzu został wynajęty, mamy w Rocky Beach pięciu nowo przybyłych. Przyjechali tutaj tego samego dnia i któryś z nich włamał się do domu garncarza.
Rozdział 5. Płonące ślady stóp
– Jupiterze, nałóż białą koszulę – poleciła ciocia Matylda. – I niebieski blezer.
– Jest za ciepło na blezer – zaprotestował Jupe.
– Mimo to włóż go. Chcę, żebyś wyglądał porządnie na wizycie u pani Dobson.
Jupiter westchnął i zapiął starannie wykrochmaloną, białą koszulę, zostawiając ostatni guzik pod szyją nie zapięty, żeby się nie udusić. Wcisnął się też w niebieski blezer.
– Gotowy? – ciocia Matylda przygładziła spódnicę z szorstkiego, gryzącego tweedu i zarzuciła na ramiona beżowy sweter. – Jak wyglądam?
– Zupełnie nie jak ciocia takiego flejtucha jak ja – zapewnił ją Jupiter.
– No, mam nadzieję.
Z tymi słowami ciocia Matylda zeszła na dół i opuściła dom, przechodząc przez salon. Wujek Tytus, który wykręcił się od ceremonii powitalnej, odbywał tam swoją popołudniową drzemkę.
Świeża bryza rozwiała poranną mgłę i ocean mienił się w słońcu, gdy ciocia Matylda z Jupiterem doszli do szosy i skręcili jej skrajem na południe. W centrum Rocky Beach było niewielu przechodniów, ale ulicami ciągnęły sznury samochodów. Minęli piekarnię i delikatesy i doszli do przejścia naprzeciw gospody “Morska Bryza”.