Выбрать главу

– To nie ja. To pani ojciec nakupował wczoraj jedzenia jak dla armii. Trzymałam je u siebie w lodówce, żeby się nie zepsuło.

Pani Dobson wyglądała na poruszoną.

– Wszystko wskazuje na to, że ojciec przygotowywał się na nasz przyjazd. Dlaczego więc uciekł?… Mniejsza z tym, wezmę zakupy. – Wyszła szybko z pokoju.

– Jupiterze, idź pani pomóc – powiedziała ciocia Matylda.

Jupiter był w połowie schodów, gdy pani Dobson weszła do domu z dwiema wielkimi, papierowymi torbami zakupów.

– W każdym razie głód nam nie grozi – stwierdziła i skierowała się do kuchni.

Jupiter pobiegł za nią, gdy wtem stanęła na progu jak wryta. Pod drzwiami do spiżarni trzy dziwne, niesamowicie zielone płomienie migocąc wyskakiwały z podłogi.

– Co się dzieje?! – ciocia Matylda i Tom zbiegali z tupotem po schodach, a za nimi Hans.

Jupiter i pani Dobson stali bez ruchu, wpatrując się w języki widmowo zielonych płomieni.

– Boże miłosierny – wykrztusiła ciocia Matylda. Płomienie zaskwierczały i zapadły się, a potem zgasły, nie zostawiając ani nitki dymu.

– Co to, u licha? – powiedział Tom.

Jupiter, Hans i Tom wysunęli się naprzód i weszli do kuchni. Dobrą minutę wpatrywali się w linoleum, w miejsce, gdzie przed chwilą tańczyły płomienie. Wreszcie Hans wyraził głośno ich myśli:

– To garncarz! Wrócił! Wrócił straszyć we własnym domu!

– Niemożliwe! – powiedział Jupiter.

Nie mógł jednak zaprzeczyć, że w linoleum wyraźnie widniały trzy wypalone odciski stóp. Były to ślady bosych stóp.

Rozdział 6. Detektywi mają klienta

Natychmiast wysłano Hansa do telefonu przy szosie, żeby wezwać policję. Zjawiła się w ciągu paru minut.

Przeszukano dom od piwnic po strych i nie znaleziono nic. Nic, prócz trzech sczerniałych śladów stóp w kuchni.

Sierżant Haines obwąchał je, zmierzył, odskrobał trochę spalonego linoleum i włożył okruchy do koperty.

Następnie spojrzał chłodno na Jupitera.

– Jeśli wiesz coś o tym i trzymasz to przed nami… – zaczął.

– Nonsens! – napadła na niego ciocia Matylda. – Skąd Jupiter może wiedzieć więcej od nas? Był ze mną cały dzień i schodził właśnie z góry, żeby pomóc pani Dobson, kiedy pojawiły się te… te ślady.

– Dobrze, już dobrze, pani Jones – powiedział oficer. – Tylko on ma zwyczaj znajdować się zawsze tam, gdzie coś się zdarza. Schował kopertę z okruchami linoleum do kieszeni.

– Na pani miejscu, pani Dobson, wyniósłbym się stąd i wrócił do gospody.

Eloise Dobson usiadła i zaczęła płakać. Ciocia Matylda zabrała się gniewnie do przyrządzania herbaty. Żywiła przekonanie, że tylko kilku nielicznych kryzysów życiowych nie da się rozwiązać filiżanką dobrej, gorącej herbaty.

Policjanci odjechali. Tom i Jupiter wyszli cicho przed dom i usiedli na stopniach między dwoma wielkimi urnami.

– Jestem niemal skłonny uwierzyć, że Hans ma rację – powiedział Tom. – Przypuśćmy, że dziadek nie żyje i…

– Nie wierzę w duchy – przerwał mu stanowczym tonem Jupiter. – Co więcej, nie sądzę, abyś ty w nie wierzył. Pan Potter robił wielkie przygotowania na wasz przyjazd. Dlaczego miałby wrócić i straszyć w ten sposób twoją mamę?

– Mnie to też przeraziło. Jeśli dziadek żyje, gdzie się podziewa?

– Wiem tylko tyle, że poszedł na wzgórza.

– Ale po co?

– Może być bardzo wiele przyczyn. Co wiesz o twoim dziadku?

– Niedużo. Tyle, co słyszałem od mamy, a ona też niewiele wie o nim. Powiedziała mi, że nie zawsze nazywał się Potter.

– Doprawdy? Zastanawiałem się nad tym. Garncarz, który nazywa się Potter to za duży zbieg okoliczności.

– Tak, przybył do Stanów Zjednoczonych dawno temu, około roku 1931. Pochodzi z Ukrainy i jego nazwisko było tak pełne “cz” i “sz”, że nikt nie potrafił go wymówić. Spotkał moją babcię na kursach ceramiki w Nowym Jorku, a ponieważ ona nie chciała być panią… jakąś tam, zmienił nazwisko na Potter.

– Twoja babcia pochodziła z Nowego Jorku?

– Niezupełnie. Urodziła się w Belleview, tak jak my. Pojechała do Nowego Jorku, bo chciała zostać projektantką mody czy kimś w tym rodzaju. Potem spotkała tego Aleksandra Jakmutam i wyszła za niego. Przypuszczam, że nie nosił wtedy długiej koszuli, boby go nie poślubiła. Była bardzo rzeczowa.

– Pamiętasz ją?

– Troszeczkę. Umarła już dawno. Byłem wtedy jeszcze bardzo mały. Z tego, co słyszałem, wiesz, co się mówiło w rodzinie, pożycie moich dziadków od początku nie układało się. Dziadek był naprawdę dobrym rzemieślnikiem, miał małą pracownię ceramiczną, ale babcia mówiła, że był okropnie nerwowy. Na każde drzwi zakładał po trzy zamki. Mówiła także, że nie mogła znieść ciągłego zapachu mokrej gliny. Więc kiedy moja mama miała się urodzić, babcia pojechała do Belleview i już tam została.

– Nigdy nie wróciła do męża?

– Nigdy. Myślę, że raz ją odwiedził, kiedy mama była malutka, ale później już nie byli razem.

Jupiter szczypał wargę, rozmyślając o garncarzu, samotnym w swoim domu nad oceanem.

– Nigdy jednako niej nie zapomniał – dodał Tom. – Posyłał jej co miesiąc pieniądze. Wiesz, dla mojej mamy. A kiedy moi rodzice się poznali, przysłał im wspaniały serwis do herbaty. Pisał też stale listy. Nawet po śmierci babci pisał dalej do mojej mamy. Wciąż pisze.

– A twój ojciec?

– O, on jest świetnym facetem – powiedział Tom promiennie – ma sklep z narzędziami w Belleview. Nie skakał specjalnie z radości, kiedy mama postanowiła odwiedzić dziadka, ale dał się przekonać.

– Pewnie nie wiesz, dlaczego twój dziadek przeniósł się do Kalifornii?

– Przypuszczam, że ze względu na klimat. Większość ludzi przenosi się tutaj z tego powodu.

– Bywają także inne przyczyny – Jupiter utkwił wzrok w ścieżce wiodącej z plaży. Brnęli nią dwaj ciemno ubrani mężczyźni. Potem przecięli szosę i weszli na drogę do Domu na Wzgórzu.

Jupiter wstał, oparł się o jedną z urn i zaczął wodzić palcem po brzegach szkarłatnych orłów.

– Seria interesujących zagadek – powiedział. – Po pierwsze, dlaczego garncarz postanowił zniknąć? Po drugie, kto przeszukiwał wczoraj jego biuro? Po trzecie, kto i co spowodowało te płonące ślady stóp w kuchni? I dlaczego? Poza tym, czy to nie dziwne, że nikt w Rocky Beach nie wiedział nawet o twoim istnieniu?

– Może dlatego, że dziadek jest odludkiem. Nie przypuszczam, żeby ktoś, kto ma w domu jedno krzesło, prowadził bogate życie towarzyskie.

– Odludek czy nie, jest także twoim dziadkiem. Ciocia Matylda ma wielu znajomych, którzy są dziadkami i zawsze pokazują jej zdjęcia swoich wnuków. Garncarz nigdy, przenigdy tego nie zrobił. Nawet nie wspomniał nikomu o tobie i twojej mamie.