Tom skulił się i objął rękami kolana.
– To tak, jakbyś był niewidzialny – powiedział. – Jak w złym śnie. Powinniśmy się zabrać i wrócić do domu, tylko…
– Tylko wtedy nigdy nie poznasz prawdy, co? Ja bym proponował zatrudnić prywatnych detektywów.
– Och! Na to nas nie stać! Nie jesteśmy biedni, ale też nam się nie przelewa. Prywatni detektywi bardzo dużo kosztują.
– Ta agencja detektywistyczna ma bardzo przystępne ceny – Jupiter wyjął z kieszeni kartkę i podał ją Tomowi. Była to duża wizytówka firmowa, która głosiła:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw…. Jupiter Jones
Drugi Detektyw… Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews
Tom przeczytał i uśmiechnął się krzywo.
– Nabierasz mnie.
– Mówię zupełnie serio. Mamy bardzo bogaty dorobek.
– Po co te znaki zapytania?
– Wiedziałem, że cię to zaciekawi. Znak zapytania jest uniwersalnym symbolem nieznanego. Są trzy pytajniki, ponieważ jesteśmy Trzema Detektywami. Jesteśmy przygotowani na rozwiązanie każdej tajemniczej sprawy, która zostanie nam powierzona. Można powiedzieć, że znak zapytania jest naszym symbolem firmowym.
Tom złożył wizytówkę i schował ją do kieszeni.
– Okay! Więc Trzej Detektywi zajmą się sprawą zaginionego dziadka. I co dalej?
– Po pierwsze, proponuję, żeby nasze porozumienie pozostało między nami – powiedział Jupiter. – Twoja mama jest teraz dość przygnębiona. Może, zupełnie nieświadomie, zakłócić nasze poczynania.
Tom skinął głową.
– Dorośli zawsze wszystko psują.
– Po drugie, sierżant Haines miał rację, nie powinniście zostawać sami w tym domu.
– Czyli chcesz, żebyśmy się przenieśli z powrotem do gospody?
– To będzie oczywiście zależało od twojej mamy. Gdyby jednak zdecydowała się nie przenosić, myślę, że będzie ci raźniej, jeśli jeden z detektywów zostanie tutaj z wami.
– Nie wiem jak mama, aleja byłbym o całe niebo szczęśliwszy.
– No to ustaliliśmy. Omówię to z Bobem i Pete'em.
– Jupiterze! – dobiegło ich wołanie cioci Matyldy. – Skończyliśmy rozstawiać drugie łóżko. Muszę powiedzieć, że wiele się nie napracowałeś.
– Przepraszam, ciociu. Zagadaliśmy się z Tomem.
Ciocia Matylda prychnęła pogardliwie.
– Starałam się przekonać panią Dobson, żeby wróciła do gospody, ale uparła się zostać w tym domu. Wbiła sobie do głowy, że jej ojciec lada chwila wróci.
– Zupełnie możliwe – powiedział Jupiter. – To jego dom.
Na ganek wyszła pani Dobson. Była blada, ale wydawała się pokrzepiona po filiżance herbaty.
– Moja droga – zwróciła się do niej ciocia Matylda – skoro nic więcej nie możemy zrobić, trzeba nam jechać. Gdyby się pani bała, proszę zatelefonować. I proszę na siebie uważać.
Eloise przyrzekła być bardzo ostrożną i pozamykać dom na wszystkie spusty.
– Wiecie, będą musieli wezwać ślusarza – mówiła ciocia Matylda do Hansa i Jupitera w drodze powrotnej. – Mogą zamknąć się w domu tylko od wewnątrz. Ten zwariowany garncarz musiał zabrać ze sobą wszystkie klucze. Powinni też zainstalować sobie telefon. To istne szaleństwo, mieszkać w takim domu bez telefonu.
Jupiter przyznał jej rację. Gdy zajechali do składu złomu, wymknął się cichaczem i przeczołgał się przez Tunel Drugi do Kwatery Głównej, aby zatelefonować do Pete'a i Boba.
– Trzej Detektywi mają klienta! – oznajmił.
Rozdział 7. Królewski dramat
Trzej Detektywi spotkali się w Kwaterze Głównej dopiero po piątej. Jupiter pokrótce zrelacjonował przenosiny Dobsonów i pojawienie się w kuchni płonących śladów stóp.
– O rany! – wykrzyknął Pete. – Czy myślisz, że garncarz nie żyje i wrócił straszyć w swoim domu?
– Hans też tak myślał. Ale to nie były ślady stóp garncarza. On chodził boso od wielu lat i jego stopy rozszerzyły się w widoczny sposób. Te ślady były małe, mógł je zostawić drobny mężczyzna lub kobieta.
– Pani Dobson? – podsunął Pete.
– Nie miałaby na to czasu. Poszła na dół wziąć żywność z ciężarówki, a ja pobiegłem zaraz za nią. Nim zdążyłem zejść ze schodów, wzięła już torby z zakupami i wchodziła z nimi do kuchni, kiedy zobaczyła płomienie. Byłem tuż obok. Poza tym, po co miałaby robić takie rzeczy? I jak?
– Może ci mężczyźni z Domu na Wzgórzu? – rozważał Pete.
– To prawdopodobne – zgodził się Jupiter. – Kiedy zaczęliśmy wnosić meble, szli na plażę. Nie ma pewności, czy przebywali tam cały czas. Drzwi frontowe były otwarte. Mogli wejść do domu, zrobić jakoś te płonące ślady i wyjść tylnymi drzwiami. Potem wrócić na plażę. Pete, czy zdołałeś dowiedzieć się czegoś o Domu na Wzgórzu?
Pete wyjął z kieszeni notesik.
– Pan Holtzer był uszczęśliwiony jak nigdy – zaczął swoją relację. – Wstąpiłem do jego biura dzisiaj, zapytałem, czy chce, żeby mu skosić trawnik, odmówił i sam mi opowiedział, że miał Dom na Wzgórzu wystawiony na sprzedaż od piętnastu lat, ale to taka ruina, że nikt nie chciał go kupić ani wynająć, ani nawet wziąć za darmo. A tu nagle przychodzi facet i oświadcza, że jest to jedyny dom w Rocky Beach, w którym pragnie zamieszkać. Wynajął go na rok i zapłacił za trzy miesiące z góry. Pan Holtzer miał umowę wynajmu akurat na biurku. Myślę, że liczył właśnie wysokość swojej prowizji. Tak więc udało mi się przeczytać nazwisko nowego lokatora.
– I jak brzmi?
– Pan Ilian Dimitriew albo Dimitriow. Maszynę do pisania pana Holtzera przydałoby się oczyścić, a poza tym czytałem do góry nogami. W każdym razie ten Dimitriew czy Dimitriow podał jako obecny adres Wilshire Boulevard 2901, Los Angeles.
Bob sięgnął do szafki po książkę telefoniczną Los Angeles. Przerzucił kartki i potrząsnął głową.
– Nie ma go w tym spisie.
– Dużo osób ma zastrzeżony numer telefonu. Możemy później przejechać się pod ten adres. Zobaczymy, czego się uda dowiedzieć o panu Dimitriewie. – Jupiter zaczął skubać dolną wargę. – Na razie chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o dwugłowym orle. Może on mieć duże znaczenie. Jest nie tylko na medalionie garncarza i tych dwu wielkich urnach przed jego domem, ale także na ogromnej tarczy w jednej z sypialni. Ten wzór zdaje się fascynować garncarza.
Bob uśmiechnął się.