Выбрать главу

– Śrut? – powiedział Bob.

– Tak myślę – Jupiter podniósł się na czworaki i przeczołgał się w tej pozycji do następnego zakrętu drogi. Bob poszedł jego śladem. Przebrnęli tak z pięćdziesiąt metrów, po czym zerwali się i puścili pędem ku szosie.

Brama na końcu drogi była zamknięta. Nie sprawdzili nawet, czy na klucz. Jupe wspiął się na nią i zeskoczył po drugiej stronie. Bob przesadził ją jednym susem. Pędzili szosą do domu garncarza, wpadli przez furtkę i zatrzymali się dopiero pod osłoną frontowego ganku.

– Ten strzał nie mógł paść z Domu na Wzgórzu – wysapał Jupiter. – Dimitriew i generał stali na tarasie, kiedy dochodziliśmy do zakrętu. – Urwał, żeby złapać oddech.- Ktoś czekał na wzgórzu ze strzelbą. Bob, w to jest zamieszany jakiś trzeci człowiek!

Rozdział 11. Duch wraca

Jupiter właśnie zamierzał nacisnąć guzik dzwonka, gdy okno na piętrze otworzyło się i usłyszeli głos Eloise Dobson pytającej, kto idzie.

– To ja, Jupiter Jones, proszę pani, i Bob Andrews.

– Och. Chwileczkę.

Pani Dobson zamknęła okno i chwilę później dał się słyszeć zgrzyt zamka i zasuw. Drzwi frontowe otworzyły się i stanął w nich Pete.

– O co chodzi? – zapytał.

– Wpuść nas i zachowuj się spokojnie – powiedział cicho Jupiter.

– Jestem spokojny. W czym rzecz?

Jupe i Bob weszli do holu.

– Nie chcę niepotrzebnie niepokoić pani Dobson, ale ci ludzie z Domu na Wzgórzu… -Jupiter urwał, bo u szczytu schodów ukazała się pani Dobson.

– Czy słyszałeś przed minutą ten huk, Jupiterze? – zapytała. – Brzmiało to jak wystrzał.

– To tylko źle ustawiony zapłon w samochodzie przejeżdżającym szosą. Nie poznała pani jeszcze naszego przyjaciela Boba Andrewsa.

– Dobry wieczór pani – powiedział Bob.

Pani Dobson zeszła ze schodów i uśmiechnęła się.

– Miło cię poznać, Bob. Co was sprowadza tak późno?

Ze schodów zbiegł Tom Dobson z tacą pełną pustych kubków.

– Cześć Jupe! – zawołał. Jupiter przedstawił mu Boba.

– Aha, trzeci detektyw! – wykrzyknął Tom.

– Trzeci co? – zapytała pani Dobson.

– Nic, mamo. To tylko żart.

– Hm – pani Dobson patrzyła na syna badawczo, jak to bywa w zwyczaju matek. – Nie czas teraz na żarty. Co wy knujecie, chłopcy? Nie zrozumcie mnie źle. Cenię sobie waszą troskliwość, to bardzo miło, że Pete spędza z nami noc, ale nie życzę sobie żadnych sekretów, zgoda?

– Przepraszam – powiedział Jupiter. – Nie planowaliśmy z Bobem przyjścia tutaj dzisiejszego wieczoru. Jednakże, idąc spacerem po przecince przeciwpożarowej na szczycie wzgórza, nie mogliśmy nie zauważyć dwóch mężczyzn w Domu na Wzgórzu.

Bob zakrztusił się. Jupiter kontynuował spokojnie:

– Dom na Wzgórzu to ten duży budynek prawie na szczycie wzgórza, stojący niemal w prostej linii za tym domem. Wczoraj wprowadzili się tam nowi lokatorzy, a ze swego tarasu mają doskonały widok na wasze sypialnie położone od strony podwórza. Pomyśleliśmy, że powinna pani o tym wiedzieć i opuszczać rolety w oknach tych pokoi.

– Och, cudownie! – pani Dobson usiadła na schodach. – Istne ukoronowanie dnia. Najpierw płonące ślady, potem ten kretyn z gospody i na koniec dwóch podglądaczy.

– Kretyn z gospody? – powtórzył Bob.- Jaki kretyn, z jakiej gospody?

– Facet nazwiskiem Farrier – odpowiedział Pete. – Przyszedł tu jakieś pół godziny temu. Mówił, że chciał się tylko dowiedzieć, czy pani Dobson z Tomem wprowadzili się szczęśliwie i czy mógłby w czymś pomóc.

– Dziarski rybak – mruknął Jupiter.

– Dziarski to mało powiedziane – zauważyła pani Dobson. – Jest w nim coś, co przyprawia mnie o dreszcze. Dlaczego jest taki przeuprzejmy? Tyle się uśmiecha, że twarz mnie boli, kiedy na niego patrzę. Przy tym zawsze jest tak… tak…

– Wspaniały? – podsunął Jupiter.

– Chyba można tak powiedzieć – pani Dobson położyła brodę na wspartych o kolana rękach. – Wygląda jak manekin z wystawy sklepowej. Myślę, że nigdy się nie poci. Tak czy inaczej, próbował wprosić się na kawę. Powiedziałam mu, że właśnie zamierzałam się położyć z zimnym kompresem na czole. Zrozumiał i poszedł sobie.

– Czy przyjechał samochodem? – zapytał Jupiter.

– No pewnie – odpowiedział Pete. – Starym fordem. Pojechał potem w górę szosy.

– Hm…- Jupiter zamyślił się. – Właściwie dlaczego nie miałby sobie zrobić przejażdżki nad oceanem? No, musimy wracać do domu. Do jutra.

– Dobranoc, chłopcy – pani Dobson wzięła tacę od Toma i poszła do kuchni.

Jupiter opowiedział szybko Pete'owi i Tomowi, co zaszło w Domu na Wzgórzu, i o strzale, który padł potem. Przestrzegł ich ponownie, żeby zaciągnęli rolety, i wyszedł wraz z Bobem. Usłyszeli za sobą zgrzyt kluczy i zasuw.

– Muszę powiedzieć, że niezwykle mnie cieszy, że garncarz założył w swoim domu tyle zamków na drzwi – powiedział Jupiter.

Szli już skrajem szosy do Rocky Beach.

– Czy myślisz, że Pete'owi i Dobsonom grozi jakieś niebezpieczeństwo? – zapytał Bob.

– Nie, nie sądzę. Mężczyźni z Domu na Wzgórzu interesują się może także nimi, ale wiemy teraz, że naprawdę chodzi im o garncarza. A o tym, że nie ma go w domu, wiedzą.

– A co z tym facetem na wzgórzu? Tym, który strzelał?

– Strzelał do nas, nie wydaje się, żeby miał złe zamiary wobec Dobsonów. Zastanawiająca jest uporczywość, z jaką pan Farrier okazuje swoje zainteresowanie panią Dobson. Z pewnością go do tego nie zachęcała, a ciocia Matylda była dziś dla niego wręcz niegrzeczna. Większość ludzi nie narzuca się, kiedy widzą, że nie są mile widziani. Ten jego brązowy ford też jest interesujący.

– Co w nim interesującego? Takich jak ten musi być z milion.

– Ale nie pasuje do tego człowieka. Pani Dobson też się zgadza, że jego powierzchowność jest wręcz wspaniała. Można by więc oczekiwać, że samochód będzie bardziej elegancki. Na przykład sportowy wóz zagranicznej marki. W dodatku przy całej dbałości o swój strój, nie zadał sobie nawet trudu, żeby umyć tego forda.

Widać już było światła Rocky Beach, chłopcy przyspieszyli kroku w obawie, że ciocia Matylda może ich już szukać. Ale gdy doszli do składu, w domu Jonesów panowała cisza i spokój. Jupiter zajrzał przez okno. W telewizji leciał jakiś stary film, a wujek Tytus drzemał sobie słodko przed telewizorem.

– Chodź ze mną – powiedział Jupe do Boba. – Zamkniemy razem skład na noc.