Przecięli ulicę i weszli do składu przez wielką, żelazną bramę. W pracowni Jupe'a paliła się lampa. W momencie gdy sięgał do wyłącznika nad prasą drukarską, zaczęło gwałtownie migać czerwone światełko. Był to sygnał, że w Kwaterze Głównej dzwoni telefon.
– O tej porze? – zdziwił się Bob. – Kto…
– Pete! – wykrzyknął Jupiter. – To może być tylko Pete.
Odsunął szybko kratę zasłaniającą Tunel Drugi i w ciągu paru sekund przeczołgali się obaj do Kwatery Głównej.
Jupiter porwał słuchawkę.
– Wracajcie! – krzyknął Pete piskliwym, drżącym głosem. – To się znowu stało!
– Ślady stóp? – zapytał Jupiter krótko.
– Trzy na schodach. Zgasiłem je. Został jakiś dziwny zapach. I pani Dobson dostała histerii.
– Zaraz tam będziemy – powiedział Jupiter i odłożył słuchawkę. – Następne trzy płonące ślady stóp. Na schodach tym razem. Pete mówi, że pani Dobson się rozhisteryzowała, czemu trudno się dziwić.
– Idziemy tam? – spytał Bob.
– Idziemy.
Chłopcy wyszli przez Tunel Drugi i właśnie zamykali bramę składu, kiedy ciocia Matylda otworzyła drzwi w domu naprzeciw.
– Co wy tam, chłopcy, robicie tyle czasu? – zawołała.
– Układaliśmy tylko rzeczy – odpowiedział Jupiter i przebiegł na drugą stronę ulicy do cioci. – Właśnie pomyśleliśmy, że może przejdziemy się zobaczyć, czy wszystko w porządku u pani Dobson i Toma. Nie masz nic przeciw temu?
– Mam. Jest zbyt późno na składanie wizyty. Poza tym wiesz, że nie lubię, jak jeździsz szosą po ciemku.
– Nasze rowery mają światła, a poza tym będziemy uważać. Pani Dobson była tak zatrwożona po południu. Chcemy tylko sprawdzić, czy niczego jej nie trzeba.
– No… już dobrze, Jupiterze. Tylko bądźcie ostrożni… – ciocia Matylda urwała nagle. – Gdzie jest Pete?
– Poszedł – odparł Jupiter krótko.
– W porządku. Jeśli chcecie jechać, pospieszcie się. Robi się późno. I pamiętaj, uważajcie!
– Będziemy! – przyrzekł Jupiter.
Po paru minutach byli w domu garncarza.
Zapukali, nawołując i Pete otworzył im drzwi.
– Czy przeszukałeś dom? – zapytał Jupiter.
– Sam? Zwariowałeś? – obruszył się Pete. – Poza tym nie miałem czasu. Musiałem zgasić płonące ślady, wybrać się na szosę, żeby do was zatelefonować, a w dodatku pani Dobson zupełnie wysiadła.
Istotnie, pani Dobson nie była sobą. Jupiter, Bob i Pete poszli na górę do frontowej sypialni, gdzie leżała na mosiężnym łóżku z twarzą w poduszkach i gorzko szlochała. Tom siedział przy niej mocno zdenerwowany i gładził ja po ramionach.
Bob wszedł do łazienki i puścił zimną wodę, żeby namoczyć szmatkę.
– Znowu się zaczyna! – krzyknęła pani Dobson.
– Co się zaczyna? – zapytał Jupiter.
– Już ustało. Woda gdzieś się lała.
– To ja odkręciłem wodę, proszę pani – Bob przyszedł z łazienki z mokrą szmatką. – Myślałem, że to pani dobrze zrobi.
– Och – pani Dobson wzięła od niego mokrą szmatkę i przyłożyła do twarzy.
– Zaraz po waszym wyjściu słyszeliśmy szum wody w rurach, a wszystkie krany były zakręcone – wyjaśnił Pete. – Potem, kiedy kładliśmy się już spać, na dole rozległ się głuchy łomot, jakby coś spadło. Pani Dobson poszła zobaczyć, co się stało, i zobaczyła na schodach te płomienie. Zdusiła je kocem, ale został po nich następny komplet śladów stóp.
Jupiter i Bob zeszli obejrzeć nowe ślady.
– Dokładnie takie same, jak w kuchni – powiedział Jupiter. Dotknął zwęglonego śladu i powąchał palec. – Szczególny zapach. Jakiś rodzaj chemikaliów.
– Czego to dowodzi? – zapytał Pete. – Że mamy tutaj ducha z doktoratem z chemii?
– Jest być może na to za późno, ale proponuję przeszukać dom – powiedział Jupiter.
– Jupe, nikt tu nie mógł wejść – przekonywał Pete. – Ten dom jest zamknięty lepiej niż skarbiec amerykańskiego banku federalnego.
Jupiter upierał się jednak i przeszukali dom od piwnic po strych. Oprócz Dobsonów, Trzech Detektywów i większej ilości ceramiki nie było absolutnie nikogo i niczego.
– Chcę jechać do domu – powiedziała pani Dobson.
– Pojedziemy, mamo. Z samego rana, dobrze?- prosił Tom.
– Dlaczego nie natychmiast?
– Jesteś zmęczona, mamo.
– Myślisz, że będę mogła zasnąć w tym domu?
– Czy czułaby się pani bezpieczniej, gdybyśmy wszyscy tutaj zostali? – zapytał Jupiter.
Eloise Dobson wyciągnęła się na łóżku, wpierając stopy w poręcz.
– Tak, czułabym się bezpieczniej – przyznała. – Czy myślisz, że powinniśmy zaprosić także straż pożarną na noc?
– Miejmy nadzieję, że to nie będzie potrzebne.
– Staraj się odpocząć, mamo – Tom wyjął ze schowka dodatkowy koc i przykrył ją. Była wciąż kompletnie ubrana.
– Powinnam się rozebrać – westchnęła ze zmęczeniem. Nie zrobiła tego jednak. Osłoniła oczy ramieniem. – Nie gaście światła.
– Dobrze – powiedział Tom.
– I nie odchodź – wymamrotała.
– Zostanę z tobą.
Nie odezwała się więcej. Wyczerpana, zapadła w sen.
Chłopcy na palcach opuścili pokój.
– Wezmę koc i prześpię się na podłodze w mamy pokoju – odezwał się Tom cicho. – Czy naprawdę zostaniecie na całą noc?
– Mogę zatelefonować do cioci Matyldy – odparł Jupiter. – Powiem jej, że twoja mama jest mocno wystraszona i chciałaby, żebyśmy jej dotrzymali towarzystwa. Poproszę też, żeby ciocia dała znać pani Andrews.
– Sam zatelefonuję do mamy – wtrącił Bob. – Powiem, że zostaję z tobą.
– Może powinniśmy zawiadomić policję – podsunął Tom.
– Jak dotąd, wiele to nie dało – zauważył Jupiter.
– Zamknij dobrze drzwi za nami.
– W porządku – powiedział Pete.
– Zapukam po powrocie trzy razy, odczekam i znowu zapukam trzy razy.
– Dobra – Pete odblokował zasuwy i przekręcił klucz w zamku. Jupiter i Bob wyszli i przecinając podwórze, skierowali się do budki telefonicznej.
Ciocia Matylda bardzo się przejęła na wieść, że pani Dobson się boi i chce, żeby jej dotrzymali towarzystwa. Jupiter nie wspomniał o nowym komplecie gorejących śladów.
Większość trzech minut rozmowy spędził na przekonywaniu cioci Matyldy, że nie należy budzić wujka Tytusa i wysyłać go po Dobsonów, aby znaleźli bezpieczeństwo i wszelkie wygody w domu Jonesów.
– Pani Dobson śpi teraz – powiedział w końcu. – Chciała tylko, żebyśmy z nią zostali. Czuje się teraz bezpieczniej.
– Ale tam nie ma dość łóżek – upierała się ciocia Matylda.
– Damy sobie radę. Wszystko będzie dobrze.
Ciocia Matylda ustąpiła wreszcie. Jupiter oddał słuchawkę Bobowi, który bez komplikacji uzyskał zezwolenie na spędzenie nocy z Jupiterem.
Poszli z powrotem do domu garncarza, zapukali w umówiony sposób i Pete otworzył im drzwi.
Tak jak powiedziała ciocia Matylda, łóżek nie starczyłoby dla wszystkich, nawet gdyby Tom spał na podłodze w pokoju mamy. Ale Pete nie widział w tym problemu. Jeden z nich powinien wciąż trzymać wartę, a dwaj pozostali będą spać. Bob i Jupiter uznali pomysł za świetny i Jupe zgłosił się na ochotnika do pierwszego, trzygodzinnego czuwania.
Bob poszedł do sypialni garncarza, gdzie wyciągnął się na wąskim, czysto zasłanym łóżku, a Pete zajął pokój Toma.
Jupe objął wartę w korytarzu u szczytu schodów. Usiadł na podłodze, oparty plecami o ścianę i wpatrywał się w zadumie w zwęglone ślady bosych stóp. Powąchał palce. Zapach chemikaliów już się ulotnił. Niewątpliwie użyto jakiejś łatwopalnej i niezwykle lotnej mikstury. Zastanawiał się leniwie, co to mogło być, i w końcu uznał, że nie jest to istotne. Istotniejsze było, jak ktoś mógł wejść do zamkniętego na cztery spusty domu, żeby zaaranżować to niesamowite i przerażające zjawisko. Jak było to możliwe? I kto tego dokonał?
Jednego był pewien. Diabelskich figli nie płata żaden duch. Jupiter Jones nie wierzył w duchy.