– Możliwe, że policja odkryje schowek- powiedział Jupiter. – To nikomu nie wyrządzi żadnej szkody. Myślę, że po to schowek został zbudowany: dla odwrócenia uwagi od prawdziwej tajemnicy.
– Mam naprawdę nadzieję, że poznam w końcu mego dziadka – westchnął Tom. – Musi być całkiem niezwykły.
– To będzie dla ciebie duże przeżycie – zapewnił go Jupe.
Bob spojrzał przez okno.
– Jedzie pani Dobson – powiedział.
– Czy jest z nią komendant Reynolds? – zapytał Jupiter.
– Jedzie za nią samochód policyjny.
– Rany! Talerze! – wykrzyknął Pete.
– Faktycznie – Jupiter i cała reszta pomknęli na dół. Nim pani Dobson zdążyła zaparkować samochód i wejść do domu, Jupe napuścił wodę do zlewu, Tom zgarnął błyskawicznie resztki z talerzy, a Bob stał w pogotowiu ze ścierką.
– Och, jak ładnie! – ucieszyła się pani Dobson.
– Świetne śniadanie, proszę pani – powiedział Pete.
Za nią wszedł do kuchni komendant Reynolds z sierżantem Hainesem. Komendant nie spojrzał nawet na pozostałych chłopców i cały swój gniew wyładował na Jupiterze.
– Dlaczego nie zatelefonowałeś do mnie wczoraj wieczorem?
– Pani Dobson była taka przygnębiona.
– Od kiedy to należysz do ligi pomocy kobietom? Któregoś dnia, Jupiterze Jones, doczekasz się, że ci ktoś dobrze natrze uszu.
– Tak, proszę pana – zgodził się Jupiter.
– Płonące ślady! – wysyczał komendant i rzucił rozkaz Hainesowi: – Przeszukać dom!
– Przeszukaliśmy już, komendancie – powiedział Jupiter. – Nikogo nie było.
– Pozwolisz, że zrobimy to naszym sposobem?
– Tak, proszę pana.
– I zabierajcie mi się stąd! Idźcie grać w piłkę, czy co tam robią normalne dzieci.
Chłopcy wyszli przed dom.
– Czy on jest zawsze takim zrzędą? – zapytał Tom.
– Tylko wtedy, kiedy Jupe coś przed nim ukrywa – odpowiedział Bob.
– To się rozumie. – Tom usiadł na schodach między dwiema wielkimi urnami. Jupiter ze zmarszczonym czołem patrzył na ozdobny szlak dwugłowych orłów na jednej z nich.
– Coś ci się nie podoba? – zapytał Bob.
– Spójrz, ten orzeł ma tylko jedną głowę.
Chłopcy stłoczyli się przy urnie. Rzeczywiście jeden z orłów na kolorowej obwódce wyglądał jak normalny ptak z głową zwróconą w lewo.
– Interesujące – powiedział Jupiter.
Bob obszedł wazę dookoła, oglądając uważnie wzór.
– Wszystkie pozostałe mają dwie głowy.
– Może to tylko błąd dziadka – podsunął Tom.
– Pan Potter nie popełniał takich błędów – powiedział Jupiter. – Jego wzory były zawsze wykonane perfekcyjnie. Gdyby zamierzał ozdobić tę urnę szlakiem dwugłowych orłów, wszystkie byłyby takie same.
– To może być następna próba zmylenia przeciwnika – rozważał Bob. – Podobnie jak skrytka w sypialni. Czy jest coś w tej urnie?
Jupiter usiłował podnieść pokrywę, ale ani drgnęła. Starał się ją odkręcić, też bez skutku. Zbadał boki urny i wmurowaną w schody podstawę. Nacisnął oko jednogłowego orła, tak jak to zrobił z nałożonym okiem na płycie w sypialni. Nic się jednak nie otworzyło.
– Prawdziwa pułapka – mruczał. – To się po prostu nie powinno otwierać.
Komendant Reynolds wyszedł na ganek.
– Gdybym wierzył w duchy, powiedziałbym, że w tym domu są duchy – oświadczył.
– Tak, to tajemnicza sprawa – przyznał Jupiter. I powiedział komendantowi o dziwnym zapachu, jaki wydzielały świeżo wypalone ślady.
– Rozpoznałeś ten zapach? – zapytał komendant. – Myślisz, że to mogła być nafta albo coś w tym rodzaju?
– Nie. To był zupełnie nie znany mi ostry, kwaśny odór.
– Hm… Próbki zwęglonego linoleum posłano do laboratorium. Może zorientują się, co to jest. Czy jest coś jeszcze, o czym moglibyście mi powiedzieć, chłopcy?
Trzej Detektywi rzucili sobie nawzajem spojrzenie i wszyscy zwrócili wzrok na Toma.
– Nie, proszę pana – powiedział Tom.
– Więc możecie odejść – zakomenderował Reynolds dość sucho.
– Słusznie – zgodził się Bob. – Muszę jeszcze wrócić do domu i przebrać się przed pójściem do biblioteki.
Jupiter skierował się w stronę swego roweru.
– Ciocia Matylda będzie się już niepokoić.
Wszyscy trzej wsiedli na rowery, pomachali Tomowi na pożegnanie i odjechali.
Przed zakrętem na swoją ulicę Jupe zjechał na pobocze szosy i zatrzymał się. Bob i Pete przyłączyli się do niego.
– Zastanawiam się, czy w tę sprawę jest wmieszany ten dziarski rybak – powiedział.
– To tylko głupi nudziarz – wyraził swoją opinię Pete.
– Możliwe – przytaknął Jupiter. – Tak się jednak składa, że zawsze jest w pobliżu, kiedy coś się zdarza. Zaraz przedtem albo zaraz potem. Kiedy przeszukiwano biuro garncarza i ktoś na mnie napadł, jego samochód stał przy szosie. Zeszłego wieczoru usiłował odwiedzić panią Dobson krótko przed pojawieniem się nowych płonących śladów. On mógł też strzelać do nas na wzgórzu. Z pewnością nie byli to dwaj mężczyźni z Domu na Wzgórzu.
– Ale dlaczego miałby do nas strzelać? – zapytał Bob.
– Kto wie? Może jest wspólnikiem tamtych dwóch. Wiele byśmy wiedzieli, gdyby udało się odkryć tajemnicę garncarza. – Jupe sięgnął do kieszeni i wyjął dokument znaleziony w fałszywym kominku. Podał go Bobowi. – Weź to. Czy sądzisz, że uda ci się sprawdzić, co to za język, i ewentualnie przetłumaczyć dokument?
– Mogę się założyć, że jest napisany po lapatyjsku. Zrobię, co będę mógł.
– Dobrze. I jeszcze byłoby dobrze dowiedzieć się czegoś więcej o Azimowach. Nazwisko Kerenow na tym dokumencie daje dużo do myślenia.
– Tak, to twórca korony. Dobra, będę się starał – Bob schował kopertę do kieszeni i pojechał do domu.
– Która godzina? – zapytał Pete nerwowo. – Mama będzie wściekła.
– Jest dopiero dziewiąta. Myślałem, że pojedziesz jeszcze ze mną odwiedzić pannę Hopper.
– Właścicielkę gospody “Morska Bryza”? Co ona ma z tym wszystkim wspólnego?
– Absolutnie nic. Tyle że mieszka u niej dziarski rybak, a ona bardzo lubi wiedzieć wszystko o swych gościach.
– Okay. Jedźmy się z nią zobaczyć. Tylko niech to nie zajmie całego dnia. Chcę dotrzeć do domu, nim mama zacznie wydzwaniać do twojej cioci.
– I bardzo słusznie – przytaknął Jupiter.
Pani Hopper rozmawiała właśnie z pokojówką Marie w holu gospody.
– Nic na to nie poradzę – powiedziała w końcu. – Musisz ominąć teraz sto trzynaście i posprzątać następny pokój.